– Grałem główne role, a w domu bida. Pożyczałem od Olafa Lubaszenki, od innych się wstydziłem. Córka do dziś dzwoni z życzeniami na Dzień Matki, bo byłem dla niej wszystkim. Mnie nikt nie sadzał na kolanach i nie głaskał – mówi w rozmowie z Magazynem Wirtualnej Polski Cezary Pazura.
W komedii romantycznej "Druga połowa" (premiera 28 maja) Cezary Pazura wciela się w rolę selekcjonera reprezentacji Polski. Partnerują mu m.in. Maciej Musiał, Andrzej Grabowski, Grzegorz Krychowiak, Marianna Zydek czy Małgorzata Rozenek-Majdan. Dla Pazury rola jest o tyle wyjątkowa, że aktor to wielki pasjonat sportu. Nasza rozmowa zaczęła się od miłości do piłki nożnej i niezwykłych spotkań z gwiazdami futbolu.
Dariusz Faron, Magazyn WP: Jak to jest być selekcjonerem reprezentacji Polski?
Cezary Pazura: Nigdy się tego nie dowiem.
W filmie "Druga połowa" gra pan jednak trenera kadry, Zbigniewa Biernata.
To tylko wyobrażenie artystyczne. By zasięgnąć informacji, rozmawiałem krótko telefonicznie z trenerem Adamem Nawałką. Trudno się kogokolwiek naśladuje. Mamy stereotypowy obraz selekcjonera, który stoi przy linii, pokrzykuje, macha rękami i daje znaki. Obserwowałem zachowania szkoleniowców i na tym bazowałem. Chciałem pokazać przede wszystkim człowieka. Robimy film o ludziach, a nie o ich zawodach.
Miał pan jakiś kontakt z innymi polskimi trenerami, z których mógł pan czerpać inspirację?
Tak, znam się na przykład z Jerzym Brzęczkiem. Poznałem go jeszcze gdy grał w Tirolu Innsbruck. Pojechałem oglądać Radosława Gilewicza i on przedstawił mi Jurka. Potem spotkaliśmy się prywatnie nad morzem, w Juracie. Zaprosiłem go na swój występ kabaretowy. Przyszedł, czym wzbudził dużą sensację! Przemiły człowiek i fajny kolega. Poznałem też panów Jerzego Engela, Andrzeja Strejlaua, Franciszka Smudę, Waldemara Fornalika czy Janusza Wójcika. Ściskałem również dłoń panu Kazimierzowi Górskiemu. No i oczywiście znam osobiście mojego idola z młodości, Zbigniewa Bońka.
Przed "Drugą połową" "wcielał się" pan w inne piłkarskie "role". Jak to jest zostać "ojcem" Roberta Lewandowskiego?
A, to wspaniała anegdota. Któregoś razu odwiedziliśmy Anię i Roberta Lewandowskich w Monachium. Robert zaprosił nas na trening Bayernu. W zespole grali wtedy jeszcze Arjen Robben czy Franck Ribery, widziałem ich na żywo. Coś niesamowitego! To była końcówka kwietnia, pierwszy ciepły dzień w roku, siedzieliśmy przy linii boiska, piliśmy kawkę. Obok nas przechodził starszy, siwy pan, pracownik klubu. Usłyszał język polski i mówi:
- Ja urodzony w Deutschland, ale moje dziadki z Sosnowiec! Kocham Polska! Do kogo przyjechaliśta?
- Do Roberta Lewandowskiego.
- Aaaa… pan jest ojciec?
Cóż, czyli wyglądałem już raczej na ojca niż kumpla Roberta…
Jak się właściwie poznaliście z Lewandowskimi?
Anię znam od dziecka. Jej tata był operatorem filmowym, więc przychodziła na plan razem z bratem Piotrusiem. Ostatnio przysłała mi skan autografu, który jej kiedyś dałem. Zapamiętałem ją jako dziewczynkę z warkoczykami, którą trzymałem na kolanach. Najlepiej znam mamę Ani. To niezwykła osoba. Znamy się już wiele lat. A Roberta poznałem na wręczeniu nagrody Srebrnych Jabłek od czasopisma "Pani" – gdzie obaj zjawiliśmy się z żonami.
Lewandowscy to wspaniali ludzie. Trzy lata temu miałem operację kręgosłupa. Leżę w domu, a tu nagle wieczorem dzwonek do drzwi - Lewandowscy. Specjalnie nikomu nie mówiliśmy o tym, że idę na zabieg, a oni wpadli mnie odwiedzić. To było bardzo miłe. Jeśli przyjeżdża do ciebie do domu Robert Lewandowski zapytać, jak się czujesz, to wiadomo, że od razu lepiej.
Zdarzyło się panu jeszcze kiedyś, że ktoś wziął pana za kogoś innego – jak wtedy w Monachium?
Tak. Kiedy latem się opalę, bardzo jaśnieją mi włosy i robią mi się na głowie takie jasne pasemka. Dawno temu we Włoszech niefortunnie usiadłem w pizzerii przy rozsuwanym oknie. Szła wycieczka z Polski, jej uczestnicy poznali Cezarego Cezarego z "13 posterunku" i zaczęli sobie robić ze mną zdjęcia. Zaraz po tym, jak zniknęli, podchodzi do mnie włoski kelner:
- Dzień dobry, czy ja też mogę?
- Chłopie, a ty wiesz, kim ja jestem?
- Oczywiście. Pan Karl-Heinz Rummenigge z Bayernu Monachium.
Cóż, kto może być dla Włocha sławny? Tylko piłkarz! A że nie mówi po włosku i blondyn, to znaczy, że Niemiec! Reżyser Marek Koterski zawsze powtarza: Pazura, ty masz taką twarzoczaszkę, że możesz grać Niemca w hełmie bez hełmu!
Przed tym, jak został pan "selekcjonerem" na planie "Drugiej połowy", jako fan piłki nożnej jeździł pan na mecze?
Widziałem na żywo słynne spotkanie Borussii Dortmund z Realem Madryt, w którym "Lewy" strzelił cztery bramki. Przed pierwszym gwizdkiem myślę sobie: "A co się stanie, jak przegrają? Nie będzie miło". Cieszyłem się więc, kiedy Robert zdobył pierwszą bramkę. A gdy wpadła druga, tak ścisnąłem Edytkę, że prawie wyłamałem jej palce! Żona porządnie mnie ochrzaniła. Ale przy trzeciej bramce to ona się na mnie rzuciła!
Jestem aktywnym kibicem, cały czas ryczałem! Wynik 3:1, rzut karny, podchodzi Robert, a ja myślę: "Boże, czemu on?! Jeśli nie strzeli, cały misterny plan w piz**", jak mówił Siara w Killerze. Wszyscy będą gadać tylko o niewykorzystanym karnym!". Na szczęście trafił! Świetną robotę w tamtym meczu wykonał też Łukasz Piszczek, który kompletnie wyłączył z gry Cristiano Ronaldo.
Mecz Borussii z Realem to najlepsze spotkanie, jakie oglądał pan z trybun?
Jest mi najbliższe ze względu na to, co zrobił Robert. Ale byłem też na finale Ligi Mistrzów, gdy Milan mierzył się w Stambule z Liverpoolem w 2005 roku. Kiedy nasz Jurek Dudek opatentował słynny "Dudek dance". Byłem tam z Janem Englertem. Po pierwszej połowie, przy wyniku 3:0 dla Milanu, idziemy do toalety i Englert mówi do mnie: "Chodź, wracamy do hotelu. Jest po meczu, a rano mamy samolot". Odpowiedziałem: "No dobra, to jeszcze piętnaście minut i się zbieramy". Ostatecznie zostaliśmy i dobrze, bo potem była pogoń Liverpoolu, dogrywka i karne!
Proszę sobie wyobrazić, że mieszkałem w hotelu z zawodnikami AC Milan. Pamiętam, jak jechałem windą z pomocnikiem Gennaro Gattuso. Myślę sobie: "niższy ode mnie, ale gdyby zaatakował, to by zabolało". Niesamowity wojownik. Przypominam sobie też, jak w hotelowym lobby kapitan Włochów, Paolo Maldini, strasznie płakał i zrozpaczony położył się żonie na kolanach. Siedziałem trzy metry od nich. Potem poszliśmy z kolegami do baru. Patrząc na graczy Milanu tamtego wieczoru, zdałem sobie sprawę, że gwiazdy futbolu nie są maszynami, też mają swoje marzenia i uczucia.
Słyszałem, że reprezentacja Polski pomogła panu zdać egzaminy, do których przystępował pan dzień po spotkaniu kadry z Belgią na mundialu?
Kiedy Boniek strzelał Belgom trzy bramki, strasznie ryczałem przed telewizorem. Na egzaminie nie miałem głosu! Ale przewodniczący komisji, Jan Machulski, też kibic, miał dokładnie te same problemy. Zamiast mnie zdyskwalifikować, przepuścił mnie warunkowo do kolejnego etapu.
Skąd w pana życiu wziął się sport?
Kiedy w czasach mojego dzieciństwa w TV leciał mecz, musiałem trzymać antenę, a tata opowiadał, co widzi. By był lepszy odbiór, kabel antenowy owijało się sreberkiem od czekolady. Ojciec krzyczał: "tak stój, teraz się nie ruszaj!". Mieliśmy telewizor lampowy, który się nagrzewał, więc nie było to zbyt bezpieczne. Ale to jest nic!
Pamiętam igrzyska olimpijskie 1972 i spotkanie z Węgrami. Jak tata oglądał ważne spotkanie, baliśmy się z Radkiem wejść do pokoju. Mama też wiedziała, że nie może się odzywać. Raz ojciec po golu wyskoczył z radości do góry i rozbił głową szklany żyrandol. W ogóle tego nie zauważył, bo przeżywał tak wielkie emocje! Siedział zbroczony krwią i dalej oglądał mecz! Podobają mi się żarty o tym, że złodziej wchodzi, gdy faceci śledzą transmisję, zabiera wszystko, a domownicy niczego nie zauważają. Gdybym był złodziejem, rabowałbym podczas ważnych meczów.
Złodziejem na szczęście pan nie został, a i kariera bramkarza w lokalnej drużynie podobno szybko się zakończyła?
Nie realizowałem się w sporcie, za to brat miał wielki talent piłkarski. Radek grał nawet w reprezentacji Polski juniorów młodszych. Na stoliku mieliśmy koszulkę z orłem. Kocham sport za to, że wszystko da się policzyć, wygrywasz albo przegrywasz. Tam mierzysz się z samym sobą, a nie z opinią krytyka. Wie pan, ile razy przeczytałem, że Pazura ciągle gra tak samo i tylko jedzie minami z "13 posterunku"? Nóż mi się w kieszeni otwierał. Każdy pisał, co chciał, by zgarnąć wierszówkę. Krytyk zmienia czasem odbiorcę w kogoś, kto nie ma własnego zdania i idzie za innymi. Ten krytyk wchodzi między dzieło i widza, mówiąc ci, jak masz patrzeć. Decyduje, co podoba ci się bardziej i co jest lepsze. W sporcie tego nie ma. A mój brat naprawdę miał wielki talent i mógł zostać gwiazdą. Mówiliśmy z tatą, że gra jak Deyna! Ale Deyna był tylko jeden.
Proszę wybrać trzy wyrazy, które kojarzą się panu z dzieciństwem.
Trzy określenia: "wstawaj, już szósta!", "co dostałeś w szkole?" oraz "zawsze możesz lepiej". Do szkoły jeździł jeden autobus, więc musiałem się budzić wczesnym rankiem. Gdybym się spóźnił, musiałbym iść dwa kilometry i łapać okazję. Wymarzyłem więc sobie taki zawód, bym mógł się wysypiać, a wyczytałem, że aktorzy mają na 10:00. Myślę sobie: "najlepsza robota na świecie!". Tylko nie napisali, że chodzi o aktora teatralnego, bo filmowy wstaje o 5:30!
W latach 70. żyło się w zupełnie innym świecie. Bieda mocno wam dokuczała?
Nie odczuwałem jej aż tak bardzo. Kiedy tata chorował, było bardzo ciężko, ale wiedziałem, że to chwilowe. Poza tym jakie potrzeby miały dzieci za komuny? Jeśli jeden chłopak dostał motorower, dawał się przejechać innym i tyle. Na osiedlu w Niewiadowie w kiosku były tylko żołnierzyki i kilka innych zabawek. Nie oglądało się reklam w telewizji, więc nie wiadomo było nawet, o czym marzyć.
Ale przecież pan na pewno marzył?
Oczywiście! Byłem marzycielem. Projektowałem w głowie swoją przyszłość. Myślałem, że polecę w kosmos, że będę miał szybkie auto… Marzyłem o niebieskim wartburgu z białym dachem. Nie o tym kwadraciaku, tylko o obłym. Z mojego okna widać było kominy zakładowe. Patrzyłem na nie i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek wyjadę na studia do Krakowa, Łodzi czy Warszawy? Marzyłem o stolicy i nie zapomnę, jak podczas pierwszej wizyty w tym mieście zobaczyłem ogromny Pałac Kultury. Zabrali nas też do teatru. Strasznie zmarzłem, miałem lodowate nogi, a w teatrze nagle zrobiło mi się ciepło. Wyszli aktorzy w pięknych strojach, wygłupiali się, potem wszyscy bili brawo i rzucali kwiaty. Znów pomyślałem: "Naprawdę fajny zawód. Dwie godzinki popracujesz, ciepło i jeszcze dają ci kwiaty!".
W autobiografii pisze pan, że jako młody chłopak bał się pan zawieść tatę, a gniew ojca to "najbardziej unicestwiająca rzecz na świecie". Doświadczył pan tego?
Byłem najwolniejszy, najmniejszy i najsłabszy. Miałem rowerek na czterech kółkach, na Dzień Dziecka zorganizowano wyścigi, ale nie wiedziałem, że chodzi o to, by być pierwszym. Pedałowałem spokojnie i krzyczałem: "tato, fajnie jechałem?". A ojciec spalił się ze wstydu. Wziął mnie i rowerek pod pachę i poszliśmy do domu. Później myślałem o sobie, że jestem dziwakiem. Wszyscy na osiedlu grali w piłkę, a ja na klarnecie. Dopiero potem zrozumiałem, że sport to tylko jedna droga. Gdy poszedłem do szkoły teatralnej, poczułem się jak ryba w wodzie. Ludzie byli tam tak "dziwni" jak ja. Mamrotali coś pod nosem, recytowali… Odnalazłem swoje miejsce, przeżyłem najlepszy okres w życiu. Ale raczej nie słyszałem z ust taty: "Dawaj, synu! Dasz radę!".
Dziś jako ojciec różni się pan od swojego taty?
Zawsze w pewnym stopniu powielasz schematy, które wyniosłeś z domu. Ale jeśli jesteś świadomy, co funkcjonowało źle, możesz to zmienić. Tata powtarzał zawsze: "mój ojciec tak robił, to ja też tak będę robił!". A ja pomyślałem: dlaczego mam powtarzać schemat, skoro pewne zachowania taty mi się nie podobają? Nie chwalono mnie za dobre, jedynie ganiono za złe. A jeśli dzieci robią coś dobrze, muszę je w tym upewnić.
W waszych relacjach rodzic – dziecko brakowało czułości?
Nie brakowało mi ze strony ojca ciepła, tylko wiary we mnie. Za moich czasów nie wyglądało to tak, że tata czasem wziął na kolana i pogłaskał. Ojciec po prostu był. I był głównie od tego, by czasem wziąć pas i przywalić, zamiast rozpieszczać synów.
Między mną a bratem jest siedem lat różnicy. Od siódmego roku życia byłem więc tym, który przebiera pieluchy i sprząta po dziecku, bo mama pracowała, a tata leżał przez pewien czas w szpitalu. Wiedziałem po powrocie ze szkoły, że gdy mama przyniesie Radka ze żłobka, muszę mieć wszystko ogarnięte: wysprzątane mieszkanie, odrobione lekcje... Po ich powrocie nie było już na to szans. Musieliśmy gasić światło, Radek szedł spać, a mieliśmy jeden pokój. Nie było mowy o oglądaniu telewizji, żyłem w ostrym reżimie. Zajmowaliśmy małe mieszkanko, zimą niedogrzane. A jak jechaliśmy do babci, siedzieliśmy przy lampach naftowych. Mama mówiła: macie wszystko, jest przecież ciepła woda… Brakowało telefonu, ale zawsze można było iść do sąsiada i zamówić rozmowę międzymiastową.
Z dzisiejszej perspektywy to ekstremalne warunki. W podobnych funkcjonował pan jako młody ojciec, gdy samotnie wychowywał pan córkę.
Zawsze leciałem na pożyczkach od Olafa Lubaszenko, z którym się przyjaźniliśmy. Od nikogo innego nie chciałem pożyczać, wstydziłem się. Grałem w filmach główne role, a nie miałem pieniędzy. Zarabiałem grosze. Z jednej strony medialny szał, a z drugiej – bida! Wracałem na Ursynów do wynajętego mieszkania i zajmowałem się dzieckiem. Pamiętam, jak przychodził komornik, żeby coś zabrać, a nie było już nic! Czasem stawiał flaszkę, bo znał mnie z filmów. Raz zaprowadził mnie do szefowej urzędu skarbowego. Pomogła mi napisać podania, które rozpatrzyła pozytywnie. Dzięki temu długi rozłożyłem na raty. Dziś to nie do pomyślenia.
Powiedział pan kiedyś, że Olaf Lubaszenko uratował panu życie, gdy próbował pan je sobie odebrać. Rozwinie pan temat?
Byłem w dużej depresji. Jestem chrześcijaninem i pewnie nigdy bym tego nie zrobił, ale czasem nachodziły człowieka desperackie myśli. Byłem zmęczony, głodny i opuszczony. W takich momentach ludzie robią głupoty. Kto wie, co by się stało, gdyby Olaf nie przekonał mnie, że wszystko się ułoży. Był przy mnie. Zresztą on zawsze powtarza: jesteś własnością narodu! Potrafił trochę stłumić moje emocjonalne zapędy. Jest młodszy, a był dużo mądrzejszy i stanowił dla mnie wentyl bezpieczeństwa.
Ma pan czwórkę dzieci. Można być jednocześnie bardzo dobrym ojcem i bardzo dobrym aktorem?
Teraz tak, natomiast kiedyś trudno to było pogodzić. Dziś najstarsza córka ma 32 lata i czasem mówię jej: słuchaj, nie pamiętam, jak cię wychowałem. Odpowiada mi: ale ja pamiętam! To było dla mnie oczywiste, że wracam z planu i muszę poskładać puzzle w pokoju. Czasem brałem Anastazję do pracy, jeśli nie chcieli przyjąć jej do przedszkola. Nie byłbym dobrym ojcem, gdybym o nią nie walczył. Dziecku należy się miłość, szacunek, oddanie i uwaga. Wiem to po sobie i nie chciałbym tego zaprzepaścić. Nie brałem córki na plan ze względu na chęć zrobienia kariery. To była po prostu moja praca, która przynosiła pieniądze. Musiałem łapać kilka robót, bo z pensji teatralnej w życiu bym się wtedy nie utrzymał! Spało się po pięć, sześć godzin. Potem zasypiałem na planie.
Córka powiedziała o panu kiedyś piękne zdanie: "Dzwonię do taty także na Dzień Matki, bo był dla mnie wszystkim".
To prawda, do dziś dzwoni! Mówi do mnie wtedy "mamo". Byłem jej jedynym opiekunem, ale nie miałem wystarczająco dużo czasu, by usiąść z córką i spokojnie porozmawiać. Anastazji się to udzielało. Była trochę rozdygotana, szybko mówiła, obawiając się, że zaraz tatuś poleci do pracy. Dziś te wspomnienia trochę się już zacierają.
Na koniec przejdźmy zatem do teraźniejszości. Często zabiera pan publicznie głos na różne tematy. Aktor nie jest tylko od grania?
W tej chwili mam na ten temat mieszane uczucia. Polska jest podzielona, a Polacy nie umieją się słuchać. Trochę straciliśmy szacunek do siebie samych. Każde zabranie głosu kojarzy mi się z wywoływaniem hejtu na siebie samego.
Zenek Laskowik mówił kiedyś w kabarecie, że w takich rozmowach wydzielają się emocje, a emocje to wytwory serca bez kontroli rozumu, czyli krystaliczna głupota. Zauważyłem, że ta głupota zaczyna nas wszystkich dosięgać. Nawet ludzi mądrych, bo jeśli powiesz coś inteligentnego, i tak nadziejesz się na krytykę. A im mądrzej mówisz, tym więcej ludzi cię nie lubi. To akurat do udowodnienia.
Nie chcę się wymądrzać, jednak życie nauczyło mnie, że trzeba złapać dystans. Tyle że kiedyś z dystansu widziałeś cztery puzzle do ułożenia, a dziś pocięto je na miliony kawałków.
Trochę lepszy – widzę ogródek, więc naprawdę nie jest źle. Dziś jestem szczęśliwym człowiekiem, bo spełniły się moje marzenia. Wszystkim życzę tego samego.