Ciemność płonie - "Bright" [RECENZJA]
David Ayer i Max Landis od dawna nie mają dobrej prasy. Pierwszemu dostało się, cokolwiek słusznie, za bałaganiarskie "Suicide Squad” (miał się wtedy poczuć, jakby "poderżnięto mu gardziel”), a drugi swoje scenariusze niezmordowanie reklamuje z godną pozazdroszczenia pewnością siebie, nierozważnie pompując nadymany już do granic możliwości balonik. Dlatego niemałej odwagi - nierozwagi? - wymagać musiało od Netflixa powierzenie temu duetowi pieczy nad swoim pierwszym blockbusterem, filmem zrealizowanym za grube miliony na potrzeby platformy streamingowej, do odtwarzania na domowym ekranie czy rzutniku.
Machinę promocyjną naoliwiono starannie, na ulicach miast pojawiły się billboardy i plakaty, a włodarze Netflixa rozpowiadali, że u nich każdy wieczór to wieczór premierowy. Bo przecież filmy się nie przeterminują. Bez względu na spolaryzowane opinie o samym "Bright”, czego zresztą niniejsza recenzja jest potwierdzeniem, projekt ten zakończył się powodzeniem. Mało kto bowiem o rzeczonym tytule dziś nie rozmawia. Ba, teraz o nim piszę, a wy za moment te słowa przeczytacie.
Zobacz zwiastun filmu "Bright":
Nie jest żadnym wyjątkowym odkryciem, że Ayera zawsze interesowało nawet nie tyle kino policyjne, co naturalnie do niego dopasowane intrygi akcentujące indywidualizm ukazany na tle kolektywu. Zdarzało mu się, aż do przesady, podporządkowywać samą fabułę i tempo narracji swoistym rykoszetom - słownym i emocjonalnym - świszczącym brawurowo pomiędzy postaciami, zwykle z lubością akcentował istotność współzależności i podkreślał wagę podejmowanych decyzji, gdyż każdy wybór jednostki miał wpływ na zbiorowość.
"Bright” również mówi o nieodwołalności konsekwencji, jakie nieodmiennie niosą ze sobą decyzje podejmowane na gorąco, będące niczym przekroczenie niewidzialnej granicy i doświadczenie poznania siebie. Dla policjanta Daryla Warda tym definiującym momentem jest chwila, kiedy na szalach spoczywają obok siebie los jego rodziny i życie partnera. Ale to dopiero po dobrej pół godzinie filmu. Zanim dobrniemy do tego punktu zwrotnego dla fabuły, który skutkował będzie ucieczką przez Los Angeles - skonstruowaną zresztą na schemacie wyciągniętym z "Wojowników” w reżyserii Waltera Hilla - rozpisana zostanie relacja między Darylem a Nickiem Jakobym, pierwszym orkiem służącym z odznaką amerykańskiego gliniarza. Nietrudno tu doszukać się, rzecz jasna, metafory komentującej stosunki rasowe, ale jest ona grubo ciosana, toporna i aż nazbyt oczywista. Lecz Ayera bardziej niż naskórkowa satyra interesuje, po prostu, sensacyjna fabuła naniesiona na świat fantastyczny.
Ten jest nieskomplikowany, bo skonstruowany na dobrze znanych gatunkowych tropach, które z obowiązku należałoby przywołać. "Bright” opisuje alternatywy świat, gdzie od tysięcy lat Ziemię, prócz ludzi, zamieszkują gatunki baśniowe: elfy, skrzaty, smoki czy rzeczone orki. Ich opis charakterologiczny nie wychodzi za szablon i nie trzeba tłumaczyć, kto wykonuje najprostsze prace manualne, a kto zamyka się za wysokimi murami getta dla bogaczy. Dla Ayera to z pewnością nowiutka, kolorowa i atrakcyjna plansza, na której mógł zagrać starymi pionami i wytartą kostką. Jako orędownik dość kameralnych intryg, ewidentnie czuje się mniej pewnie, kiedy film bierze kurs na wywiedzione z wysokiej fantastyki ścieżki fabularne, zaczyna się mowa o mrocznym panu, który niegdyś poróżnił świat, tajnych stowarzyszeniach pragnących patrzeć, jak miasta płoną i wykorzystywanej jako broń masowego rażenia magii. A to ciekawe, bo tytułowi Świetliści to istoty potrafiące opanować moc różdżek, potężnych niczym Pierścienie Władzy.
Po chaotycznym "Suicide Squad” z satysfakcją ogląda się zdyscyplinowane "Bright”. Ayer nie dał się przytłoczyć nieortodoksyjnemu settingowi i nakreślił wszystko po swojemu. Bo jego film to przede wszystkim kino policyjne opierające swoją dynamikę na relacjach pomiędzy dwoma głównymi postaciami, a dopiero potem efekciarskie urban fantasy. Dlatego powtarzające się zarzuty traktujące o pretekstowym potraktowaniu świata przedstawionego są chybione, gdyż jego nadmierna ekspozycja przywaliłaby i tak prościutką, ale dynamicznie eskalującą intrygę.
Netflix zapowiedział realizację sequela jeszcze przed premierą "Bright”. Bo kto bogatemu zabroni?