"Coś za mną chodzi": Seks może być naprawdę przerażającym doświadczeniem [WYWIAD]
W piątek 13 marca do polskich kin trafi *"Coś za mną chodzi" – "horror, którego boją się inne horrory"! Przełomowy dla gatunku, jak niegdyś "Krzyk" Wesa Cravena i "Piła" Jamesa Wana, nowatorski film grozy, jeszcze przed wejściem na ekrany – po kilku pokazach festiwalowych – obwołano jednym z najlepszych i najoryginalniejszych horrorów amerykańskich XXI wieku.*
W wywiadzie zapowiadającym produkcję jej reżyser, David Robert Mitchell, opowiada o największych koszmarach swojego dzieciństwa, inspiracjach „Dzieckiem Rosemary” Polańskiego i seksie, z którego wypływa całe zło!
Wywiad z Davidem Robertem Mitchellem – reżyserem "Coś za mną chodzi".
Koncepcja twojego filmu jest bardzo nowatorska. Jak na nią wpadłeś?
To pomysł, który wziął się z moich dziecięcych koszmarów. Gdy miałem dziesięć lat nawiedzał mnie ten sam koszmar, który – jak sądzę – jest znany wielu osobom. Śniło mi się, że ktoś mnie śledzi. W moim śnie ten ktoś nieśpiesznie, ale uporczywie za mną podążał. Śniło mi się na przykład, że jestem na placu zabaw i nagle zauważam dziecko, które za mną idzie. I w śnie mam pewność, że to jest potwór. Uciekam ile sił w nogach, okrążam blok i czekam, a po chwili ten chłopiec wyłania się zza rogu i dalej za mną idzie. Potwór z moich snów mógł wyglądać jak każdy – za każdym razem, gdy go widziałem, przybierał inną postać. Wiele lat później, gdy byłem dorosły i już od dawna nie śnił mi się ten koszmar, pomyślałem sobie, że to może być dobry pomysł na film.
Co wydarzyło się potem? Jak wyglądała droga od pomysłu do scenariusza, a potem do momentu, w którym ten projekt jest teraz?
Bardzo szybko napisałem scenariusz i tak się szczęśliwie złożyło, że równie szybko udało mi się przystąpić do realizacji filmu. Przyjaciel przedstawił mnie producentowi i, nim minął rok, film był gotowy. Zanim przystąpiliśmy do produkcji, koncentrowałem się przede wszystkim na tym, żeby wypracować wizualny styl filmu. I udało się, czuję, że ten film ma odrębny, indywidualny charakter.
*Strona wizualna twojego filmu to jeden z jego najbardziej zaskakujących aspektów. Czy mógłbyś opowiedzieć o swoich inspiracjach?*
Och, jest ich zbyt wiele, by wymienić wszystkie. Inspirowały mnie filmy Carpentera, obejrzałem setki horrorów, nie tylko jego autorstwa. Często wracałem do filmu „Paryż, Teksas” Wendersa, a na punkcie „Dotyku zła” Wellesa, „Dziecka Rosemary” Polańskiego, „Lśnienia” Kubricka oraz obu wersji „Inwazji porywaczy ciał” (Siegela z lat 50. i Kaufmana z lat 70.) miałem niemal obsesję. Duży wpływ miały na mnie również filmy Cronenberga oraz „Blue Velvet” Lyncha i „Potwór z Czarnej Laguny” Arnolda. A także niesamowite, sugestywne zdjęcia Todda Hido i Gregory’ego Crewdsona.
Jaki styl zdjęć preferujesz – obraz stonowany, klimatyczny, czy może jeszcze inny?
Coś pomiędzy klimatem jak ze snu i bardzo realistycznym obrazem. Długie ujęcia budują realistyczną atmosferę, patrząc masz uczucie, że to się wydarzyło naprawdę. Z kolei zdjęcia panoramiczne i zbliżenia dają efekt jak ze snu. Ważne było dla mnie, żeby nie opowiadać wszystkiego wprost. Mój pierwszy film był opowiedziany w dużo bardziej subiektywny sposób. Tym razem chciałem, żeby było trochę inaczej, żeby kamera nie podsuwała wszystkich rozwiązań. Dlatego zachowaliśmy większy dystans. Pewne rzeczy działy się również poza kadrem, oko kamery nie podążało krok w krok za zbliżającym się niebezpieczeństwem. Nie chcieliśmy jednoznacznie wskazywać elementów, które powinny zwrócić uwagę widza, tylko delikatnie go naprowadzać, żeby sam mógł je odkryć. Myślę, że to wzmaga poczucie niepokoju, bo nigdy nie ma się pewności, czy coś się wydarzy, czy nie. Podobnie jest z nierzeczywistym klimatem filmu – ciężko jest go jednoznacznie ocenić. Częściowo wynika on z prawideł gatunku, do jakiego nasz film się zalicza, a częściowo
bierze się z mojej osobistej estetyki – lubię kreować nieprawdziwe światy. Akcja „Coś za mną chodzi” nie jest osadzona w jakimś konkretnym czasie; mam nadzieję, że film nie robi przesadnie współczesnego wrażenia.
W horrorze źródłem, z którego wypływa zło, może być wszystko. W twoim filmie jest nim seks, możesz się do tego odnieść?
Obawiam się, że starając się to wytłumaczyć, pozbawię swój film całej magii. Myślę, że moment w życiu, w którym chłopak lub dziewczyna odkrywa swoją własną seksualność, może być naprawdę przerażającym doświadczeniem. Towarzyszy temu mnóstwo frustracji i lęków. Pomyślałem, że ciekawie byłoby wykorzystać ten motyw w horrorze.
Główną rolę w filmie powierzyłeś Maice Monroe. Jak do tego doszło?
To dosyć prosta historia: Maika przeczytała swoją rolę na castingu i okazała się absolutnie fantastyczna. I nie było dla niej problemem to, że na planie czasami bardzo daleko odchodziliśmy od tego, co było zapisane w scenariuszu. Od początku było dla mnie jasne, że jest stworzona do tej roli. Odpowiedni aktorzy to kluczowy element sukcesu – jeśli chodzi o obsadę „Coś za mną chodzi”, to nie wyobrażam sobie, że mógłbym wybrać lepiej.
To prawda, wszystkie kreacje w tym filmie zasługują na uznanie i ani przez chwilę nie czuć tu fałszu. Jak udało ci się osiągnąć tak imponującą równowagę – mimo grania na bardzo wysokich tonach, film nie popada w farsę?
Na planie staram się udzielać wszelkiej pomocy aktorom, podpowiadać im to, co w danym momencie wydaje mi się najwłaściwsze. W przypadku tego filmu wiedziałem, że musimy wyjść nieco poza zwyczajne, codzienne emocje. Mam spory problem z opisaniem tego, co staraliśmy się uchwycić w naszym filmie – naturalność, w rzeczywistości, która jest ponadnaturalna, trochę mniej wyrazista i subtelniejsza niż prawdziwy świat. To było ciekawe doświadczenie. Staraliśmy się ze wszystkich sił zachować autentyczność emocji niezależnie od tego, jak dziwaczne sytuacje wydarzały się w filmie.
*To prawda, chociaż moim zdaniem autentyczność, czy naturalność to nie są właściwe słowa, bo jest to realność ze świata sennych marzeń…*
Ja mam po prostu nadzieję, że ten film ma klimat trochę odmienny od tego, do czego się przyzwyczailiśmy w kinie....