Do kina marsz... TAK, TAK!
Swego czasu maskotką pewnej firmy telekomunikacyjnej były te urocze stworzenia, które żyją dla miłości. Powiecie, iż to wielkie słowa i zupełnie nie pasujące do zagadnienia, a ja Wam powiem, że nie macie racji.
04.12.2006 18:08
Tu ten wyjątkowy scenariusz pisze życie, to ono jest operatorem, a także reżyserem. Życie też odpowiada za produkcję, a także dba oto, aby wszystko przebiegało poprawnie. Wszystko to w imię miłości, macierzyńskich uczuć, przetrwania gatunku i ciągłego pomnażania go i tak bez końca, bez względu na okoliczności, pogodę, przypływy i odpływy.
Bliższym nam fenomenem przyrody są bociany, mamy je na wyciągnięcie ręki, czasem tuż obok. Wieść niesie, iż wracają zawsze do swego gniazda w ciągu bardzo krótkiego czasu wychowując potomstwo. Ale bociany mają chyba dużo prostsze zadanie, w przeciwieństwie do pingwinów. O nich jednak warto słówko, zanim przejdę do filmu.
W sumie warto, lecz naukowe źródła nie mówią tego wszystkiego, o czym chcielibyśmy się dowiedzieć. Wręcz przeciwnie, to, czym chciałem się podzielić, nie jest adekwatne do tego, co widziałem. A to, czego byłem świadkiem było i jest niesamowite, fenomenalne, jedyne w swoim rodzaju. Od zarania dziejów powtarzający się ten sam, piękny, godowy cykl.
Nie da się opowiedzieć o tym, co dzieje się z pingwinem cesarskim w ciągu rok. To trzeba i należy zobaczyć. Choćby dlatego, bo doświadczyć jedynego w swoim rodzaju poszukiwania wybranki serca, która da mi potomstwo, które później z narażeniem życia będziemy pielęgnowali razem wędrując dniami i nocami tam i z powrotem.
Dlaczego dziewięć gwiazdek, a nie dziesięć? W sumie mogłaby być ich maksymalna ilość, to akurat nie ma znaczenia. Jest tu wszystko – wyjątkowy pomysł na film, wybitne... aktorstwo, jedyne w swoim rodzaju zdjęcia, scenografia, jakiej można sobie tylko pozazdrościć, zapierająca dech w piersiach akcja, odpowiednio dobrana, piękna muzyka. Jest też coś jeszcze – narracja, bez której film ten nie miałby takiego efektu – Jest nam zimno, to może zrobimy sobie żółwia...
Znany dobrze głos Marka Kondrata jest tym, co dodaje jeszcze splendoru temu dziełu. Wynika to z faktu, iż praca nad tym filmem była dla niego czymś wyjątkowym, była szczególnym doznaniem duchowym i osobistym. I wszystko to możemy usłyszeć w jego głosie, w nim ukrywają się te wszystkie uczucia, o których również opowiada film. Bo jest to i dramat i kino akcji, zapierający dech thriller i komedia romantyczna i film obyczajowy. W tym jednym, niepozornym filmie zawiera się wszystko.
Ciekawostką niech będzie fakt, iż „Marsz pingwinów” zdeklasował w Stanach takie hity, jak „Królestwo niebieskie”, czy „Wyspę”. Jest też drugim francuskim filmem, który po „Piątym elemencie” zrobił za Oceanem największą furorę. Fakty mówią same za siebie.
W formie podsumowania przytoczę wypowiedź jednego z operatorów dotykającą jednego z najważniejszych momentów, którego powodzenie zwieńcza kilka miesięcy morderczych wypraw pingwinów cesarskich – Inna sprawa, że kręcąc 200 sekwencji, prawdziwe trudności mieliśmy tylko z jedną: chodziło o moment przetaczania jaja. Przy ponad siedmiu tysiącach pingwinów na planie musieliśmy się mocno nagimnastykować, żeby nie przeszkodzić żadnemu z nich w tym niezwykle intymnym momencie. I jakże ważnym dla całego przedsięwzięcia, jakim jest nowe życie, lecz abym zrozumieć to, o czym piszę w sposób pełny, nie pozostaje nic innego, jak wybrać się z całą rodziną na tą jedyną i niepowtarzalną ucztę, które jest też niesamowitą lekcją dla każdego człowieka. Od pingwinów możemy się też wiele nauczyć i nie jest to żart na zakończenie, tylko puenta tej opowieści.