„Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”: śmiech przez łzy [RECENZJA]
O tym, że kłamstwo ma krótkie nogi, wie pewnie każdy. Nie zmienia to faktu, że warto tę starą maksymę od czasu do czasu przypomnieć. Tym razem postanowił to zrobić włoski reżyser Paolo Genovese, który przy okazji udowadnia, jak złym wynalazkiem potrafi być smartfon. Chyba jest coś na rzeczy, a dowodem niech będzie to, że jego film „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” podbił Półwysep Apeniński, stając się wielkim frekwencyjnym hitem kończącego się roku.
06.01.2017 09:38
Pomysł jest tu w gruncie rzeczy bardzo prosty. Grupa dobrych przyjaciół spotyka się pewnego wieczoru na kolacji. Wszyscy znają się doskonale, sprawiają wrażenie zgranej paczki i z niecierpliwością oczekują pojawienia się jednego z mężczyzn z nową partnerką u boku. Kiedy Peppe ostatecznie przychodzi sam, może czuć się trochę nieswojo. Wszak jest jedynym bez pary, ale szybko okazuje się, że była to najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć. Wszystko za sprawą gry, którą dla lekko zblazowanej grupy wymyśliła pani domu (w tej roli Kasia Smutniak). Każdy z obecnych wyciąga telefon i kładzie go na stole przed wszystkimi. Od tej chwili wszelkie przychodzące SMS-y czy rozmowy telefoniczne odbierane są przy całej grupie. Łatwo się domyślić, że lada moment wypadnie jakiś trup z szafy. I to niejeden.
Wspomniałem, że pomysł na scenariusz był stosunkowo prosty, ale jak to bywa w takich sytuacjach, diabeł tkwi w szczegółach. Do tego Genovese przywiązał sporą uwagę, wszak obok niego nad tekstem pracowały cztery inne osoby, dając ciekawy punkt widzenia na każdą z postaci. W pierwszej części filmu sprawdza się to znakomicie. Kolejne telefoniczne „zbiegi okoliczności” sprawiają, że momentami trudno kontrolować wybuchy śmiechu. Nie od dziś jednak wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego. I tak trochę jest w tym filmie. W pewnym momencie tego wszystkiego jest po prostu za dużo. Trudno skoncentrować się na jednej sprawie, bo zaraz spada na nas szereg kolejnych towarzyskich skandali. Przyznać trzeba, że całkiem sprawnie poruszają się w tym wszystkim aktorzy. Trudno wskazać, by jeden z nich specjalnie się wyróżniał, co akurat w tym przypadku należy zapisać po stronie plusów.
Schematy schodzą jednak na drugi plan, ponieważ dużo dzieje się tutaj w warstwie językowej. Słowne potyczki, drobne złośliwostki, efektowne riposty. To wszystko jest solą „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. Filmu, który z pewnością znakomicie sprawdziłby się na deskach teatru. Przybliża go to do „Rzezi” Romana Polańskiego. Podobieństw pomiędzy tymi dwoma filmami jest zresztą znacznie więcej, choć nie ma co ukrywać, że Genovese brakuje nieco do reżysera „Dziecka Rosemary”. Bo mimo iż na „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" przez większość seansu doskonale się bawimy, nie mogąc powstrzymać śmiechu, okazuje się, że jest to ledwie śmiech przez łzy.