*"Złodziej tożsamości", który w Stanach zarobił już blisko 120 milionów dolarów, trzyma się prostej recepty na kasową komedię. Zasada jest jedna. No, właściwie to dwie. Po pierwsze, skonfrontować ze sobą bohaterów stanowiących swoje przeciwieństwo. Po drugie, wysłać ich razem w trasę. Nakręcić film oparty na tym schemacie nie jest wcale trudno - znacznie trudniej sprawić, by było on naprawdę zabawny. Sethowi Greenowi się udało.* Kluczem do jego filmu – jak w wielu tego typu przypadkach – jest obsada. Kładąc nacisk na postać złodziejki podszywającej się i żyjącej na rachunek innych ludzi, Green powierzył tę rolę aktorce charakternej i charakterystycznej zarazem. 42-letnia Melissa McCarthy, nominowana do Oscara za występ w „Druhnach”, staje
się motorem napędowym filmu. Jest żywiołowa i spontaniczna, doskonale wykorzystuje też atut, który dla innej aktorki mógłby być problemem – nadmierną wagę.
Jej "przeciwnikiem" jest oszukany przez nią mężczyzna. Rolę tę przydzielić należało bardzo ostrożnie – nie mogła przyćmić zgarniającej śmietankę McCarthy, a jednocześnie trafić musiała do aktora o talencie komediowym. Jason Bateman to wybór idealny – z jednej strony zawodowiec, który na ekranie pojawia się od wczesnych lat 80., z drugiej aktor transparentny, potrafiący zagrać drugie skrzypce.
Duet jaki tworzą na ekranie to mieszanina sprzecznych emocji – ona jest irytująca, nadekspresyjna, ona zaś spokojny i skoncentrowany. Wiele na temat ich relacji mówi prosta scena w samochodzie, z włączonym radiem. Gdy ona śpiewa na głos kolejne piosenki, on tylko przełącza stacje, szukając tej, której nie będzie w stanie zaśpiewać. Ciąg zbudowanych na tej dysproporcji gagów spięto podwójnym wątkiem kryminalnym. Bohater Batemana musi doprowadzić oszustkę na policję, by oczyścić się z zarzutów, ale po piętach depczą im zabójcy, których ona wcześniej oszukała.
Takich historii kino zna całkiem sporo – jedne są lepsze, inne gorsze - i niewiele nowego da się o nich napisać. Nie dziwi więc, że początkowy konflikt pozwoli bohaterom wykształcić więź, której wcale nie oczekiwali – zalążek wzajemnego szacunku i specyficznie pojmowanej przyjaźni. I choć film Greena nie oferuje w zasadzie nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli, to po schematach ślizga się z gracją. Warto, pomimo mało zaskakującej zawartości, dać tej historii szansę. Schemat jest znajomy, ale postacie całkiem nowe.