Ewa Szykulska skończyła 70 lat. Piękna wiolonczelistka z męskim głosem
10.09.2019 | aktual.: 10.09.2019 22:00
W dzieciństwie brali ją za chłopca, a przez charakterystyczny głos nabawiła się masy kompleksów. Startując do szkoły teatralnej wiedziała, że będzie miała pod górkę, ale utarła nosa krytykom i zrobiła wielką karierę. Przytyki do jej urody odeszły w zapomnienie, gdy Skaldowie zrobili z niej "Piękną wiolonczelistkę", a mężczyźni zabiegali o jej względy.
Ewa Szykulska 11. września skończyła 70 lat, z czego ponad 50 spędziła na scenie i przed kamerami. Charyzmatyczna, zabawna, z ogromnym dystansem do siebie, zdobyła serca widzów z kilku pokoleń. Starsi pamiętają ją z "Hydrozagadki" (na zdjęciu), "Dziewczyn do wzięcia" czy "Kariera Nikodema Dyzmy". Młodsi z "13. posterunku", "Plebanii" czy "Sąsiadów".
Jak wspomina młodzieńcze lata i wczesne, zakończone rozwodem małżeństwo? Czy pogodziła się z upływającym czasem?
Była brana za chłopca
Urodziła się 11 września 1949 r. w Warszawie. Zachrypnięty głos, który po latach stał się jej znakiem rozpoznawczym, w młodości przysparzał jej wielu kłopotów. Jako nastolatka szybko nabawiła się ogromnych kompleksów na punkcie swojego głosu, czuła się nieatrakcyjna i mało kobieca.
- Dziewczyny miały wysokie, słodkie głosy, a ja brzmiałam jak chłopak. Nie chciałam się odzywać – wyznawała Szykulska w rozmowie z "Faktem".
- Jak byłam małą dziewczynką, mówili do mnie "Hej, chłopczyku", potem konsekwentnie "Hej, kawalerze, proszę mi ustąpić miejsca np. w autobusie" – dodawała na czacie Wirtualnej Polski (więcej tutaj).
Dodatkowe wymogi
Mimo wszystko wybrała zawód, w którym posługiwanie się głosem ma kluczowe znaczenie. Zdawała do Szkoły Teatralnej w Warszawie, wiedząc, że nie będzie jej łatwo. Oprócz zdania egzaminu i dopełnienia innych formalności, musiała przynieść zaświadczenie lekarskie o stanie strun głosowych.
- Okazało się, że są one trochę inaczej zbudowane niż u innych dziewczynek, są krótsze i grubsze, stąd ten niski głos – wspominała w rozmowie z fanami.
Szykulska dostała się na wymarzoną uczelnię, ale zewsząd słyszała, że z takim głosem jej potencjał sceniczny będzie ograniczony ("Z tym głosem Julii w życiu nie zagra"). Ona się jednak nie poddała i nie ubolewała nad "straconymi" rolami.
"Wiedziałam, że skończy się to zauroczeniem"
Szykulska w młodości nigdy nie kreowała się na seksbombę i była przekonana o swojej nieatrakcyjności. Innego zdania byli podziwiający ją mężczyźni. Przypomnijmy, że to ona wystąpiła w teledysku Skaldów jako "Prześliczna wiolonczelistka", a panowie bili się o jej względy.
Potwierdziła to sama Szykulska, przywołując anegdotę z początku lat 70.
- Pojechałam nad morze kręcić, dziś powiedzielibyśmy wideoklip, do piosenki Skaldów. Nie byłam sama. Osobą towarzyszącą był mój pierwszy chłopak, Zdzisiek – opowiadała w "Super Expressie". - I pewnie po kilku dniach wrócilibyśmy razem do domu, gdyby nie zjawił się on.... Janusz Kondratiuk... Reżyser... Wiedziałam, że skończy się to zauroczeniem. No i tak się stało.
"Ożenisz się ze mną?"
Ostatecznie Zdzisiek przegrał w starciu o serce Ewy z Januszem, który został jej mężem. Małżeństwo sprzyjało im w rozwoju zawodowym. Szykulska przyznała po latach, że to właśnie Kondratiuk był jej najlepszym nauczycielem jako reżyser. I w jego filmach zagrała jedne z najlepszych swoich ról ("Dziewczyny do wzięcia", "Głowy pełne gwiazd", "Jak zdobyć pieniądze, kobietę i sławę"). U szwagra Andrzeja zagrała w "Hydrozagadce" i filmie "Skorpion, Panna i Łucznik".
Ale z czasem związek Ewy i Janusza się wypalił. Rozstali się w zgodzie, bez awantur. I dopiero po latach Szykulska zasugerowała, że wyszła za mąż, gdy była "młoda i głupia", a Janusz okazał się apodyktyczny.
Drugiego męża poznała przez przypadek. Zepsuł się jej samochód i kiedy szukała pomocy, trafiła właśnie na Zbigniewa Perneja. Zaiskrzyło, choć Szykulska długo nie chciała formalizować drugiego związku. Dopiero po 17 latach zapytała Zbigniewa: "Ożenisz się ze mną?".
- I, nie zważając na przerażenie w jego oczach, brnęłam dalej: czyż nie przekonałeś się już, że jestem kobietą twojego życia? - śmiała się w "Rewii". - Przyparty do muru, wyznał, że owszem, jestem. Z obawy, żeby się nie rozmyślił, szybko pobiegłam załatwiać formalności.
"Trzeba mieć pokorę"
Pytana o przywiązanie do urody Szykulska nie ukrywała, że kiedyś godzinami stała przed lustrem i dostrzegała swoje wady, a z domu nie wychodziła "bez tapety na twarzy". Ten okres ma już jednak dawno za sobą i pogodziła się z upływającym czasem.
- Trzeba mieć pokorę do tego, że ciało się starzeje i uroda przemija, jak sen jaki złoty – mówiła w rozmowie z Maciejem Łukomskim. - Z zazdrości nie zachwycam się paniami po botoksach. Wszystkie są podobne do siebie. Nie wiedzą, że odbierają sobie charakter i stają się takie same. To jest pewien rodzaj okaleczenia.
- Mam świadomość, że byłam piękną kobietą, ale teraz wyglądam, jak wyglądam. I już. Przecież nie można całe życie być piękną wiolonczelistką z wideoklipu Skaldów – mówiła w "Super Expressie".
Emerytura? Jeszcze nie teraz
- Widzę w lustereczku, jak wstrętna jestem – mówiła kilka lat temu w "Fakcie". - I nie pytam go, jak wyglądam, bo ja to widzę. Ale pieprzyć to, naprawdę.
Szykulska zdaje sobie sprawę, że przez wiek dostaje znacznie mniej ról niż w młodości, ale widzi w tym nowe szanse. Po 50 latach na scenie mówiła, że bardzo chce grać babki, stare ciotki, czarownice.
- Natomiast nie chcą widzieć tego na ekranie nasi producenci. No trudno! – skwitowała w dzienniku.
Ostatnio Ewę Szykulską można było oglądać w serialach "Ślepnąc od świateł", "Ucho prezesa", "Za marzenia", "Leśniczówka" i filmie "Marynarz bez łodzi".