Gang Rosenthala: Bliżej Hollywood? [RECENZJA]
Ta historia wydarzyła się naprawdę. 28 lipca 1959 szóstka napastników napadła na konwój Narodowego Banku Rumunii, dopuszczając się rzekomo największej kradzieży w burzliwej historii bloku wschodniego. Ich łupem paść miało 1,6 mln rumuńskich lejów, czyli ówczesny odpowiednik ok. 250 tysięcy dolarów.
„75% mojego filmu to prawda. Ale kolejnych 75% to czysta fikcja” - deklaruje, rzecz jasna z przymrużeniem oka, reżyser Nae Caranfil. I faktycznie, film jego – międzynarodowa koprodukcja, współfinansowana m.in. przez USA i... Polskę – splata ze sobą pojedyncze twarde fakty z daleko idącą, swobodną ich interpretacją. Ale czy autorowi wystarczyło sił na udźwignięcie tematu?
13.03.2015 12:45
Sprawa gangu Ioanida (tak naprawdę nazywał się przywódca szajki, nazwiska na potrzeby filmu zmieniono) jest w Rumunii powszechnie znana, ale o wydarzeniach z roku 1959 dziś wiadomo tak naprawdę niewiele. Pewnym jest, że w związku z napadem zatrzymano sześcioro osób – pięciu mężczyzn i jedną kobietę; wszyscy byli szanowanymi członkami partii komunistycznej – których następnie błyskawicznie osądzono i skazano na śmierć. Wiadomo też, że zanim wykonano egzekucję, skazańców zmuszono do udziału w filmie propagandowym, na potrzeby którego odegrali nie tylko scenę napadu, ale także szereg innych wydarzeń, które miały mieć miejsce później.
Ale czy faktycznie miały? Sprawa wciąż wzbudza kontrowersje i była już tematem licznych analiz i interpretacji (np. w dokumencie „Rekonstrukcja” z 2001, zrealizowanym przez wnuczkę Moniki Sevianu, jedynej kobiety w gangu). Dlaczego członkowie komunistycznej elity mieliby kraść pieniądze, za które nie można było kupić nic wewnątrz kraju, a które były bezwartościowe na zewnątrz? Dlaczego zgodzili się na udział w filmie propagandowym? Czy byli szantażowani? Czy napad miał w ogóle miejsce?
Caranfil próbuje odpowiedzieć na te pytania, ale nie może tu być mowy o rzetelnej interpretacji. Jego film, zgodnie ze swoim oryginalnym tytułem (ang. „Closer to the Moon”, czyli „Bliżej Księżyca”), jest rodzajem pociesznej legendy, mitologizującej tamte wydarzenia i związane z nimi okoliczności.
Bohaterem filmu, przynajmniej na początku, jest Virgil (Harry Lloyd), młody adept zafascynowany kinem. Pewnego razu dostaje swoją wielką szansę – ma być operatorem filmu propagandowego, który powstaje w odpowiedzi na napad. Na ile jest to postać autentyczna, nie wiadomo, ale Virgil spełnia swoje zadanie – jest naszym everymanem, płynnie wprowadza nas w kolejne wydarzenia.
Później perspektywa się zmienia, a w niemal każdym z kolejnych rozdziałów reżyser czyni głównym bohaterem kogoś innego. Tak poznajemy Maxa Rosenthala (Mark Strong) oraz jego gang: Alice (Vera Farmiga), Iorgu (Christian McKay), Dumiego (Tim Plester) i Razvana (Joe Armstrong).
Uważny widz policzy, że rabusiów jest pięcioro, podczas gdy gang Ioanida tworzyło sześć osób, i będzie to zaledwie pierwsza z wielu nieścisłości, na jakich przyłapiemy twórców filmu. Kolejne pojawiają się w scenie napadu, a gdy dochodzimy do istotnej w kontekście całości sceny ideologicznej dysputy, w wyniku której piątka przyjaciół formuje gang i decyduje się na kradzież pieniędzy, mamy już do czynienia z czystą dywagacją.
Reżyser odrzuca większość nagromadzonych przez lata wątpliwości (czy na pewno to właśnie oni dokonali napadu?), kontrowersji (czy nie zostali wrobieni przez Securitae?) lub niepoważnych teorii spiskowych (czy w ogóle zostali straceni?) i... dokłada swoje własne, podejmując wątek „romantyczny” – oto bohaterowie jego filmu decydują się na swój zuchwały czyn z pobudek patriotyczno-ideowych, jako członkowie prześladowanej mniejszości, rozczarowani obłudą ustroju i antysemickimi tendencjami w aparacie władzy. Faktem jest, że wszyscy bez wyjątku byli Żydami, a znając realia państwa policyjnego, musieli wiedzieć, że szybko zostaną schwytani i bezwzględnie osądzeni.
Kto wie, być może tak było naprawdę? A jeśli nawet nie, jeśli twórców „Gangu...” poniosła fantazja, to i tak udało im się uchwycić coś znacznie ciekawszego – nastroje społeczne po rzeczonym napadzie. Jakie by nie były intencje rabusiów, swoją bezczelnością zasiali – przynajmniej zdaniem reżysera – ferment w państwie uchodzącym za jedną z najlepszych na świecie inkarnacji komunistycznego wzorca. Oto bowiem okazało się, że w tej krainie mlekiem i miodem płynącej, w tym doskonałym państwie, gdzie przestępczość nie istniała, grupa szanowanych oficjeli, naukowców i urzędników dopuściła się czynu, który ten wizerunek przełamywał.
Najlepsze tego potwierdzenie w młodym Virgilu, który nie tylko ulega fascynacji gangiem Rosenthala, ale z czasem zaczyna rozumieć mechanizmy manipulacji ze strony państwa. Nie bez znaczenia pozostają jego rozmowy z rodziną i współpracownikami, składające się na szereg niewyszukanych, ale celnych obserwacji dotyczących społeczeństwa żyjącego pod butem socjalistycznego ustroju.
By uchwycić tę atmosferę, Caranfil posługuje się motywem kina jako narzędzia rejestracji i wypaczania rzeczywistości. Fascynacja ruchomymi obrazami co rusz przewija się na pierwszym i drugim planie, a bohaterowie cytują (często nigdy przez nich nie oglądane!) przedwojenne klasyki, snują filmowe wizje i kolorują rzeczywistość. Zaś pośrodku tego wszystkiego tkwią Rosenthal / Ioanid i jego banda, odmalowani jako bohaterowie narodowi, kpiący sobie z aparatu władzy.
To swoista zemsta kinematografii, bo jeśli w 1959 film propagandowy mógł wypaczyć faktyczne intencje i wydarzenia w jedną stronę, to dzisiaj idealistyczna ich wersja działa na zasadzie doskonałej przeciwwagi.
Tyle, jeśli chodzi o ideologię. A co z samym rzemiosłem? Cóż, trzeba to sobie jasno powiedzieć: „Gang Rosenthala”, pomimo całkiem ciekawej treści, to zrealizowana za niemałe pieniądze, ale jednocześnie bardzo staroświecka, iście podręcznikowa robota – zbyt uboga na hollywoodzkie standardy i nie dość wyszukana, by łapać się na Nową Falę w kinie rumuńskim. To jeden z tych poprawnych, ale nieimponujących filmów, które swój ewentualny sukces komercyjny zawdzięczają... klasowym wycieczkom, a jednocześnie zdają się mierzyć znacznie wyżej (czego dowodem międzynarodowa, gwiazdorska obsada).