Nie zaliczył marksizmu-leninizmu, więc został mistrzem aktorstwa kreacyjnego – oto historia Zbigniewa Zapasiewicza
W młodości chorobliwie nieśmiały, stał się najwybitniejszym aktorem swojego pokolenia, być może jednym z najlepszych w dziejach polskiego teatru i kina. Współpracował z najważniejszymi reżyserami, pozostając wiernym idei aktorstwa kreacyjnego. Zbigniew Zapasiewicz był nie tylko wielkim artystą, ale też intelektualistą, uważnym obserwatorem świata sztuki i zmian w nim zachodzących.
Chłopiec z Warszawy
13 września 1934 roku na świat przyszedł Zbigniew Zapasiewicz. Jego matka, Maria, wywodziła się ze starego warszawskiego rodu Kreczmarów, którego członkowie szli zwykle jedną z dwóch dróg – wybierając karierę nauczycielską, albo wiążąc się z teatrem.
Ojciec małego Zbyszka, również Zbigniew, był "wojującym ateistą". Zmarł, gdy jego syn miał zaledwie dwa i pół roku. Nie zdążył zapisać się w pamięci swojego jedynaka.
Zbyszek miał pięć lat, gdy wybuchła wojna. Został z matką w okupowanej Warszawie. "Dosyć szybko nauczyłem się pisać i czytać, więc dzięki protekcji mojej mamy w środowiskach szkolno-nauczycielskich, poszedłem do szkoły w 1940 roku, nie mając ukończonych sześciu lat" – wspominał. Gimnazjum Ziemi Mazowieckiej na Klonowej zamknięto po roku, więc edukację Zbyszek kontynuował na tajnych kompletach. I to zapamięta jako wspaniałe lata, spędzone pod okiem znakomitych pedagogów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Legendy Hollywood
Szczęśliwie, jego najbliższych ominęły wojenne traumy. Wielka nieśmiałość chłopca nie miała nic wspólnego z okupacją, a raczej z panującą w domu atmosferą. Wspominał później, że matka "wychowywała go w onieśmieleniu". Miał mnóstwo kompleksów i był święcie przekonany, że swoim wybitnym wujom, Janowi i Jerzemu Kreczmarom – prawdziwym warszawskim intelektualistom – nigdy nie dorówna. Ale życie miało go zaskoczyć.
Był jeszcze w szkole, gdy talent aktorski zaczął przedzierać się przez nieśmiałość. Polonistka chciała, by uczniowie się podzielili i przygotowali sceny z "Zemsty" Alekstandra Fredry. Najlepsi mieli dostać nagrodę. Ze Zbyszkiem nikt nie chciał być w parze, oprócz jednej koleżanki. I to oni wygrali. Potem Jarosław Abramow wciągnął Zbyszka do teatru szkolnego. Sukces za sukcesem, podziw, brawa – ale gdy przyszło do składania papierów na studia, wygrała chemia na Politechnice Warszawskiej.
A jednak
Jako świetny uczeń, któremu matura poszła rewelacyjnie, młody Zapasiewicz miał wolny wstęp na każdą uczelnię, poza artystycznymi. Myślał o matematyce, ale w Polsce Ludowej była to dziedzina zbyt "hermetyczna". Zbyszek zakładał, że po studiach matematycznych czekałaby go co najwyżej posada w szkole. Za to chemia – co innego. Wspominał, że w przeciwieństwie do matematyki "miała wielkie perspektywy". No i zaczął. Z teorią radził sobie doskonale, nawet douczał kolegów. Gorzej było w laboratorium. Jeszcze gorzej z marksizmem-leninizmem. A co wieczór Zapasiewicz biegał do teatru.
Więc może jednak powinien był zdawać do szkoły teatralnej? Rozmawiał o tym ze swoim wujem, Janem Kreczmarem, wybitnym aktorem i wykładowcą Państwowej Szkoły Teatralnej. Wuj nie oceniał szans siostrzeńca, w ogóle się nie wtrącał. A Zbyszkowi na egzaminie poszło bardzo dobrze. We wrześniu 1952 roku razem z Janem Kobuszewskim poszli sprawdzić, czy byli na liście przyjętych. Obaj mieli powody do radości.
To w murach Szkoły Teatralnej Zbigniew Zapasiewicz zrozumiał, na czym polega istota aktorstwa kreacyjnego. Profesorowie wpłynęli także na jego podejście do zawodu. Po latach Zapasiewicz powiedział: "Życie jest zjawiskiem bardzo serio, więc można je traktować z dystansem, natomiast teatr to z założenia instytucja nie serio, więc trzeba ją traktować potwornie poważnie".
Studia ukończył w 1956 roku i 10 października debiutował rolą francuskiego matematyka Ewarysta Galois w "Ostatniej nocy" według Leopolda Infelda, na scenie Teatru Młodej Warszawy. Z Teatrem Klasycznym (dzisiejszym Teatrem Studio) związany był do 1959 roku. Potem przeszedł do Współczesnego, kierowanego wówczas przez znakomitego Erwina Axera. O Teatrze Współczesnym Zapasiewicz mówił, że "był dla niego drugą szkołą teatralną".
To tu stworzył część swoich najważniejszych kreacji, w reżyserowanych przez Axera spektaklach. Zagrał między innymi Karola w "Pierwszym dniu wolności" Leona Kruczkowskiego, Pyladesa w "Ifigenii w Taurydzie" Johanna Wolfganga Goethego, Andrzeja Prozorowa w "Trzech siostrach" Antoniego Czechowa. Za rolę w sztuce Czechowa otrzymał pierwszą nagrodę aktorską. Roman Szydłowski pisał tak: "Drugą niespodzianką wieczoru był Zbigniew Zapasiewicz w roli brata trzech sióstr, Andrzeja Prozorowa. I ta rola rzadko zostaje do końca odczytana. Zapasiewicz zagrał tu wszystko (...). Ostatni monolog, w którym usprawiedliwia się przed siostrami, a właściwie przed samym sobą, powiedział wręcz znakomicie. Prosto, bez rozczulania się nad swym bohaterem, a jednak głęboko wzruszająco". I właśnie tak Zapasiewicz grał już zawsze – bez rozczulania się, a jednak wzruszająco. Z niezwykłym zrozumieniem postaci, jej rozterek, jej punktów wyjścia i upragnionych celów.
W 1966 roku Zbigniew przeszedł do teatru Dramatycznego, z którym związał się na siedemnaście lat. Tu jednym z jego największych artystycznych dokonań był Czacki w "Mądremu biada" Aleksandra Gribojedowa, w reżyserii Ludwika René. Z kolei w reżyserowanej przez Stanisława Brejdyganta sztuce "Idiota" – na podstawie prozy Fiodora Dostojewskiego – zagrał Rogożyna. Grywał w europejskiej klasyce, ale i w dramatach szekspirowskich (choćby w "Królu Learze" w reżyserii Jerzego Jarockiego) czy dramatach współczesnych, między innymi spod pióra Sławomira Mrożka. Były i role w sztukach Wyspiańskiego, Gombrowicza. Bo Zapasiewicz mógł zagrać wszystko, z każdej postaci wydobyć coś, co warto pokazać. Odkrywał w swoich bohaterach to, czego inni aktorzy odkryć nie potrafili. O swoim aktorstwie kreacyjnym mówił tak: "Posługuję się przemianą wyglądu. Nie mówię już o przemianie i charakterystyce wewnętrznej, której szukam zawsze. Próbuję, na przykład szukać: jak człowiek, którego mam grać, chodzi, jak mówi. Próbuję każdemu (na swój użytek, bo widz może nie zauważyć) wynaleźć indywidualny sposób mówienia. Bardzo to lubię".
W latach 80. Zapasiewicz błyszczał na scenach różnych teatrów: Polskiego, Powszechnego, znów Współczesnego, grywał w krakowskim Teatrze STU. Był też dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Dramatycznego (w latach 1986-1990). W roku 2000 związał się z
Teatrem Powszechnym, gdzie po raz enty udowodnił swoją nadzwyczajną aktorską wszechstronność, grając i w "Królu Learze" (w reżyserii Piotra Cieplaka) i we współczesnych dramatach, jak "Nad Złotym Stawem" – we własnej reżyserii.
Cogito ergo sum
Zbigniew Zapasiewicz nigdy nie porzucił teatru. Pojawiał się też w słuchowiskach radiowych. Już od końca lat 50. był wykładowcą Szkoły Teatralnej. Później zresztą został prodziekanem Wydziału Aktorskiego i dziekanem Wydziału Reżyserii. Był też intelektualistą, zachęcającym swoich widzów do stymulacji intelektualnej – na przykład wówczas, gdy przybliżał poezję Zbigniewa Herberta (do twórczości którego, nawiasem mówiąc, podchodził sceptycznie – dopóki nie poznał poety osobiście). Sam Herbert powiedział o interpretacjach Zapasiewicza: "Nie lubię, jak Zapasiewicz czyta moje wiersze, ponieważ mam wtedy wrażenie, że to on je napisał". Natomiast aktor o dziełach poety mówił tak: "Poezja Herberta odpowiada mojemu osobistemu poglądowi na świat. W szerszej perspektywie ujmuje najistotniejsze sprawy naszej rzeczywistości. Zachwyca mnie w niej brak agresywności, tolerancja wobec różnych sposobów rozumienia świata".
Aktorstwo jako kunszt, posługiwanie się słowem mówionym, budowanie postaci interesowały go bardziej niż sława, jaką przyniosło mu kino. Ale nie można pisać o dorobku Zapasiewicza, nie wspominając o bogatej filmografii i przynajmniej kilku z jakże długiej listy wybitnych kreacji filmowych.
Na ekranie debiutował rolą księdza w filmie "Wiano" Jana Łomnickiego (premiera w lutym 1964 roku). Parę lat później pojawił się w serialu "Stawka większa niż życie". Lata 60. to także wiele świetnych ról w Teatrze Telewizji, choćby w "Świadkach albo naszej małej stabilizacji" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Na przestrzeni dekad Zbigniew zagrał w ponad 170 spektaklach Teatru Telewizji.
Niezwykle owocna okazała się współpraca Zapasiewicza z Krzysztofem Zanussim, jednym z najważniejszych twórców kina moralnego niepokoju. To u Zanussiego aktor stworzył wybitne kreacje, między innymi cynicznego wykładowcy w "Barwach ochronnych" – filmie uznawanym za jedno z najwazniejszych dzieł polskiej kinematografii. Warto wspomnieć też o dramacie "Za ścianą", "Roku spokojnego słońca", "Persona non grata".
Zapasiewicz współpracował także z innymi reżyserami: Andrzejem Wajdą ("Ziemia Obiecana", "Panny z Wilka"), Januszem Zaorskim ("Baryton", "Matka Królów"), Krzysztofem Kieślowskim ("Przypadek", "Krótki film o zabijaniu"). Do historii polskiej kinematografii przeszły jego mniejsze, ale wyraziste role w "Psach" Władysława Pasikowskiego i "C.K. Dezerterzy" Janusza Majewskiego. "Filmowe role Zapasiewicza to galeria postaci niejednoznacznych, a często – nawet dwuznacznych. (…) Niezwykle umiejętne stopniuje tzw. cechy negatywne: od świadomego cynizmu poprzez zacietrzewienie i głupotę aż do podłości" – pisała Lidia Klimczak na łamach "Ekranu" w 1988 roku. I kontynuowała: "Grając w filmie postępuje niekiedy w sposób paradoksalny i jest to celowy zamysł artystyczny: utożsamia się bez reszty ze swoim dwuznacznym bohaterem i jednocześnie nie dopuszcza do tego, aby widzowie pragnęli się z nim utożsamić".
Do końca traktował swój zawód poważnie i nie zmienił podejścia do aktorstwa. Z pewnym zasmuceniem obserwował: "Dzisiaj próba kreacji rzeczywistości, a co za tym idzie kreacja aktorska, uchodzi za mało atrakcyjną. Widać to wyraźnie w filmach amerykańskich. Obsadza się ludzi, którzy nie kreują postaci, oni po prostu tacy są, więc pasują do danej roli".
Gdy 14 lipca 2009 roku Zbigniew Zapasiewicz odszedł, polskie kino, polski teatr i polska kultura poniosły niepowetowaną stratę. Pozostały filmy, nagrane i zapisane rozmowy, przemyślenia. Bo Zbigniew Zapasiewicz był nie tylko wybitnym aktorem, reżyserem i pedagogiem, ale i filozofem, obserwatorem zachodzących w świecie artystycznym zmian. Miał talent, inteligencję i szczególną artystyczną wrażliwość. Nie bez powodu nazywano go Mistrzem.
Miliony wyświetleń "Obcy: Ziemia", katastroficzny finał "I tak po prostu" i mieszane uczucia po "Nagiej broni". O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: