Géza Röhrig: W Auschwitz poczułem się jak w domu [WYWIAD]

Röhrig jest węgierskim aktorem i poetą, był również frontmanem zespołu HuckRebelly. W "Synie Szawła" zagrał główną rolę członka Sonderkommando, specjalnego oddziału w obozie w Auschwitz, odpowiedzialnego między innymi za przeprowadzanie więźniów do komór gazowych i spalanie ich zwłok. Mieszka w Nowym Jorku.

Géza Röhrig: W Auschwitz poczułem się jak w domu [WYWIAD]
Źródło zdjęć: © mat. promocyjne
Łukasz Knap

25.01.2016 | aktual.: 12.02.2018 14:56

- W Auschwitz zyskałem wiarę w Boga, ale straciłem wiarę w człowieka oraz jego iluzję, że czeka nas tylko postęp. Zobaczyłem tam fabrykę śmierci, którą stworzyć mógł tylko człowiek. Nie wierzę, że dziś ludzie są lepsi niż sto czy dwieście lat temu - mówi Géza Röhrig, odtwórca głównej roli w “ Synu Szawła ”, który zdobył właśnie Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny.

Łukasz Knap: Napisał pan dwie książki o Holokauście. Co wiedział pan o Sonderkomanndo?

Géza Röhrig: Czytałem książki Tadeusza Borowskiego, bardzo dobrze pamiętam jego opowiadanie “Proszę państwa do gazu”, ale nie znałem szczegółów. Gdy tylko dostałem rolę, natychmiast zacząłem czytać wszystko, co jest na ten temat, tysiące stron, w tym zeznania członków Sonderkommando z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ciekawe w nich było to, że nikt nie pytał tych ludzi, co czuli, tylko co robili.

Udało się panu zrozumieć, jaki był stan umysłu członków Sonderkommando?

Sytuacja, w której się znaleźli, nie pozwalała im na refleksję. Mogli na nią sobie pozwolić wiele lat po uwolnieniu. Aby przetrwać, musieli zamrozić emocje. Aby w pełni zrozumieć postać, którą gram, musiałem poznać przerażające szczegóły: jak wyrywali złote zęby ze szczęk zagazowanych więźniów, czy zajmowała się tym jedna osoba, czy dwie; czy używano do tego rękawiczek, kiedy, gdzie i jak golili im włosy przed spaleniem. Moje zadanie było ekstremalnie trudne od strony psychicznej. Obiecałem sobie i żonie, że nie będę czytać o Sonderkommando przed zaśnięciem, ale nie mogłem się powstrzymać.

Odwiedził pan też obóz Auschwitz w Oświęcimiu. Co pan tam zobaczył?

Pierwszy raz do Oświęcimia przyjechałem w 1986 roku. W tym czasie byłem bardzo związany z Polską, przyjeżdżałem tu wiele razy jako licealista i student, uczyłem się nawet polskiego. Polska była wtedy dla mnie bardzo ważnym krajem.

Co było w Polsce, czego nie było na Węgrzech?

Pamiętam jak przyjechałem do Polski niedługo po zabójstwie Popiełuszki. Na własne oczy widziałem kwiaty na chodnikach przed kościołem, czołgi na ulicach i polskie społeczeństwo zaangażowane w walkę z ustrojem totalitarnym. W tym czasie Budapeszt spał. Byłem dumny z powstania węgierskiego w 1956 roku, ale zazdrościłem moim polskim kolegom, że tworzyli historię. Ekscytował mnie teatr Tadeusza Kantora i Jerzego Grotowskiego. Byłem w Krakowie wiele razy, za którymś pojechałem do Oświęcimia, obiecałem, że tam pojadę mojemu dziadkowi i jego bratu, którzy jako jedyni z mojej rodziny ocaleli z obozu. Jego rodzice, siostra w ciąży i młodszy brat nie przeżyli. Wiedziałem, że to będzie ważna podróż, ale nie spodziewałem się, że Auschwitz zmieni moje życie. Wynająłem pokój w okolicy i przez miesiąc przychodziłem tam codziennie.

Jak Auschwitz zmieniło pana życie?

Przede wszystkim zacząłem się tam modlić. W komunistycznych Węgrzech nikt mnie tego nie uczył, ale podświadomie zawsze tęskniłem za rozmową z Bogiem. I właśnie tam zacząłem czuć obecność czegoś pozaludzkiego. Nie rozumiałem, dlaczego doświadczyłem obecności Boga w miejscu, które było piekłem na ziemi, ale wyraźnie w Auschwitz poczułem się jak w domu. Zrozumiałem, że komunizm obrabował mnie z religijności moich przodków. Postanowiłem wtedy poznać swoje żydowskie korzenie, zacząłem uczyć się hebrajskiego, pojechałem też do Izraela. Mogę powiedzieć, że w Auschwitz znalazłem swoją tożsamość. To miejsce wyznaczyło w moim życiu ścieżkę, po której cały czas idę.

Znalazł pan Boga w miejscu, w którym wiele osób traci wiarę.

Przychodzą takie momenty, że jestem zły na Boga, że nie interweniował wcześniej. Oczywiście mógł to zrobić, gdyby chciał. Ale wierzę, że nie Bóg jest odpowiedzialny za Auschwitz, tylko ludzie, którzy mieli wolną wolę i zamordowali miliony niewinnych ludzi, w tym Żydów, Polaków Romów, osób homoseksualnych czy niepełnosprawnych umysłowo. Za ich śmierć odpowiedzialność ponoszą naziści oraz niemieckie społeczeństwo, które udzieliło im poparcia.

Nie wierzę w Boga, który działa za nas, ale w Boga, który dał nam wolną wolę i wybór. Jestem wdzięczny mu za to, że pozwolił nam działać zgodnie z własnym rozumem i sumieniem. Jest tyle samo powodów, żeby wierzyć w Boga i nie wierzyć w niego. Wiara wyklucza logikę, to osobista podróż. W Auschwitz zyskałem wiarę w Boga, ale straciłem wiarę w człowieka i w iluzję, że czeka nas tylko postęp - zobaczyłem tam fabrykę śmierci, którą stworzyć mógł tylko człowiek. Nie wierzę, że dziś ludzie są lepsi niż sto czy dwieście lat temu. Nie trzeba zresztą jechać do Auschwitz, żeby to sobie uświadomić. Można pojechać do Kambodży, Rwandy, Darfuru. Jest postęp technologiczny, ale on nie idzie w parze z postępem moralnym.

W postęp można zwątpić, obserwując sytuację polityczną na Węgrzech. Jak na tym tle rozwija się węgierski przemysł filmowy? W ostatnim roku powstały dwa świetne węgierskie filmy: "Biały Bóg” i "Syn Szawła”.

Czasami genialne dzieła kultury powstają w najciemniejszych okresach naszej historii, mogę wspomnieć tylko poetów czy pisarzy tworzących w stalinowskiej Rosji. Nie ma bezpośredniego związku między polityką, a dziełem geniusza, który ujawni się bez względu na poziom demokracji w jego kraju. Trzeba przyznać uczciwie, że obecnie przeznacza się dwa albo i trzy razy więcej pieniędzy na węgierskie filmy, niż przed reżimem Orbana. Paradoks polega na tym, że zwiększenie środków nie przełożyło się na sukces artystyczny węgierskiego kina. “Syn Szawła” powstał za milion euro, to bardzo mało, zwłaszcza, że znacznie większe pieniądze dostają twórcy filmów, których nikt nie ogląda, nie tylko za granicą, ale też w samych Węgrzech. To kompletne porażki.

fot. Maciej Margielski

Jako węgierski aktor nie ma pan najłatwiej w Stanach Zjednoczonych. Imał się pan najróżniejszych zawodów.

Nie mam z tym problemu. Żyjemy w czasach, które wymagają od nas elastyczności. Tylko szczęśliwcy mogą pozwolić sobie na jeden zawód. Przez osiem lat żyłem w Stanach Zjednoczonych nielegalnie, nie miałem zielonej karty. Robiłem w życiu najróżniejsze rzeczy. Zacząłem uczyć, bo wiedziałem, że jako nauczyciel będę miał długie wakacje, podczas których mogłem jeździć na Węgry.

Chciałby pan wrócić na Węgry?

Wyjazd do Nowego Jorku nie był moim wyborem, był koniecznością. Nigdy nie pojechałbym do Nowego Jorku, gdyby nie moja pierwsza żona Amerykanka, z którą mam dwójkę dzieci. Nigdy nie chciałem być ojcem, który miałby kontakt ze swoimi dziećmi wyłącznie przez telefon. Musiałem się tam przenieść, nie było innego rozwiązania. Czy chciałbym wrócić na Węgry albo do Europy? Jasne, że tak, ale moje dzieci mają po dziewiętnaście i szesnaście lat, nie są jeszcze wystarczająco dorosłe, żebym mógł je zostawić i pójść swoją drogą.

Rozmowę przeprowadził Łukasz Knap

Auschwitzoświęcimzagłada
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (167)