"Hiszpanka": Infekcja, która cieszy [RECENZJA]

*"Hiszpanka" za moment zainfekuje polskie kina. I nie ma się co przed tą „zarazą” wzbraniać. Film Łukasza Barczyka to imponująca i oryginalna próba mówienia o przeszłości, kontynuująca dokonania klasyków, ale nie poddająca się schematom ani tradycjom.*

"Hiszpanka": Infekcja, która cieszy [RECENZJA]

Jest Barczyk bez wątpienia głosem w polskim kinie osobnym. Nie przez wszystkich zrozumiałym, ale wyraźnie odznaczającym się swoją odmiennością na tle mówiących podobną barwą kolegów. W swoim najnowszym filmie mierzy się z polską historią z okresu I wojny światowej. Akcja umiejscowiona zostaje w Poznaniu, w którym trwają przygotowania do wybuchu powstania wielkopolskiego. To jeden z nieobecnych w polskim kinie tematów. Z niezrozumiałych powodów twórcy niechętnie po niego sięgają. Chociaż dla Polaków wystąpienie zakończyło się zwycięstwem, jego rekonstrukcja nie powraca w chwale na ekranie. Cóż, wygląda na to, że lubujemy się jedynie w tych zrywach naszych dziadów, które przyniosły im klęskę.

Barczyk wchodzi więc z ekipą na ziemię dziewiczą, ale nie podbija jej w klasyczny sposób. Jest spektakularnym konkwistadorem. Zamiast wiernego odtwarzania historii decyduje się na jej teatralizację. Jest więc dla reżysera druga dekada XX wieku jakby sceną, na której aktorzy odgrywają spektakl. Służy temu ich maniera, sztuczna, przesadzona, a także wystawne kostiumy i scenografia (twórcy jednych i drugiej śmiało mogliby ubiegać się o statuetki Oscara za najlepszą na tym obszarze robotę roku) oraz zdjęcia. Te ostatnie nie mają charakterystycznej dla dominujących w naszym kinie obrazów cyfrowej ostrości, tylko chromatyczność taśmy 35mm, bo to na takim formacie pracowała operatorka Karina Kleszczewska. Rozmach tego przedsięwzięcia jest jak na polskie warunki niespotykany. Chociaż budżet filmu był o milion złotych niższy niż niedawnego „Miasta 44” Jana Komasy, dzieło Barczyka wygrywa z nim pod kątem wizyjności. Jest tu kilka scen, które zostają w pamięci na długo, jak choćby zmultiplikowany tłum ruszający na
epickim tle miasta ku powstaniu.

Imponuje więc „Hiszpanka” tym, że jej twórcy są świadomi każdego elementu, który buduje film. Jak zapewniał mnie jeden z grafików pracujących przy efektach specjalnych, zarówno Łukasz Barczyk, jak i Karina Kleszczewska doskonale wiedzieli, jakich efektów oczekują od ich autorów. Jednak wciąż pozostawali otwarci na sugestie specjalistów. Dzięki temu powstał film zborny, piękny i dopieszczony, który wreszcie może mierzyć się poziomem formy z zagranicznymi produkcjami. Zresztą najlepszym tego świadectwem jest udana rola znanego z „Powrotu do przyszłości” Roberta Zemeckisa Crispina Glovera, który zakochał się w scenariuszu, mimo że nie znał niuansów naszej historii.

Ta zresztą może dostarczyć trudności także polskim widzom. Barczyk nie robi wykładu na temat losów poznańskich powstańców w 1918 roku. Koncentruje się na grupie ekscentryków (film nie ma jednego głównego bohatera) będących dziedzicami Heleny Bławatskiej, twórczyni Towarzystwa Teozoficznego. Barczykowi interesująco udaje się przedstawić ich motywacje. Z jednej strony wydają się zaangażowanymi w sprawę polską patriotami, z drugiej – znudzoną arystokracją, która ograniczona trwającą dookoła wojną szuka ucieczki od monotonnej codzienności. A czyż jest ciekawsza rozrywka niż mieszanie sobie nawzajem w głowach na seansach spirytystycznych? W ten sposób „Hiszpanka” posługuje się nową optyką także w patrzeniu na kwestie patriotyzmu i bohaterstwa. Kiedy grany przez Jana Peszka zamożny Tytus Ceglarski mówi, że chciałby, aby biały i czerwony były kolorami truskawek ze śmietaną, wiemy, że komentuje nie tylko wydarzenia dziejące się w świecie przedstawionym, ale też te po „naszej” stronie ekranu. Bo czy patriotyzm jest
dziś faktycznie ideą, czy też rozrywką niemających pomysłów na siebie, rozczarowanych życiem młodych? W ekranowym uniwersum i to pytanie będzie miało okazję wybrzmieć.

Dialogi w „Hiszpance” są zresztą kolejną mocną stroną. Wypowiadane przez bohaterów kwestie nie poddają się zachowawczości ani poprawności. Chociaż film upamiętnia dziejowe wydarzenie, mówi o nim bez martyrologii i nie z pozycji klęczek. Jakże to miła odmiana w wysypie ostatnich produkcji historycznych. Tym samym ożywia Barczyk kino, które miało swój okres świetności kilka dekad temu, gdy historyczne produkcje tworzyli tacy twórcy, jak Janusz Majewski (zdaje się, że to od niego reżyser zapożyczył teatralizację przeszłości i sposób gry aktorów) czy Jacek Koprowicz, który w „Medium” jako chyba jedyny twórca w polskim kinie poruszył temat jakże popularnego w dwudziestoleciu międzywojennym tematu teozofii. Oby więc na „Hiszpankę” nie znaleziono zbyt szybko szczepionki.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (124)