W serwisie Rotten Tomatoes, największym i najbardziej prestiżowym spośród wielu portali sumujących recenzje i oceny premierowych filmów, *"Kapitan Phillips" dostał pozytywne noty od 94 procent krytyków i 93 procent widzów. Przypadek? Bynajmniej. Nowy film Paula Greengrassa istotnie jest fantastyczny – świetnie wyreżyserowany i piekielnie dobrze zagrany. Choć akcja rozgrywa się w klaustrofobicznej przestrzeni, która pozornie nie pozwala na fundowanie wielu atrakcji, kolejne zwroty akcji mrożą krew w żyłach. Gdybym miała poszukać doświadczenia, z jakim chciałabym porównać seans tego filmu, powiedziałabym, że podobne emocje zapewne towarzyszyłyby staniu nad przepaścią z pistoletem przyłożonym nam do skroni przez szaleńca.*
Napięcie w filmie Greengrassa wykluwa się w jednej z początkowych sekwencji i uparcie rośnie do finału. Nic go nie hamuje, gęstniejącej atmosfery nic nie rozrzedza, aż w końcu wszystko wybucha feerią emocji, jakim nie sposób nie poddać się totalnie. Greengrass kolejny raz (po "Krwawej niedzieli" czy "Locie 93") udowadnia, że jest specjalistą w pisaniu scenariuszy fabuł opartych na faktach. Stopniowo wprowadza widzów w stan zagrożenia. Najpierw pozwala im się niepokoić (jak niepokoić może się żona, której mąż wyrusza w oceaniczny rejs); potem ewokuje złe przeczucia (jakie wolno mieć nawet doświadczonemu marynarzowi); chwilę później potwierdza wszystkie abstrakcyjne lęki (apelami o zachowanie szczególnych środków ostrożności nieopodal Somalii)
i w końcu ujawnia obraz realnego zagrożenia (piracką łódź zbliżającą się do transportowego statku).
Na zdrowy rozum ten ostatni obraz powinien wywoływać salwy śmiechu – komicznie może wyglądać pogoń niewielkiej motorówki za ogromnym statkiem ładunkowym. Sytuacja istotnie jest absurdalna, ale bynajmniej nie z powyższego powodu. Ogromny transportowiec, który przepływa przez wody zagrożone atakiem piratów, nie został wyposażony w żadną ochronę. Kapitanowi towarzyszy zaufana załoga marynarzy, którzy nigdy nie trzymali broni palnej w rękach i nie podpisywali kontraktu na walkę wręcz. Dlaczego są zmuszeni, by bronić się samodzielnie? Z tego względu, że nikt nie dba dziś o zapobieganie problemom i jakość pracy. Dopiero sytuacja kryzysowa przyciąga uwagę i jest usprawiedliwieniem dla uruchomienia dodatkowych środków finansowych. O sytuacji gospodarki kapitan Richard Phillips (fenomenalny Tom Hanks!) wspomina w prologu do wydarzeń dziejących się na statku – w trakcie jazdy z żoną (Catherine Keener) na lotnisko. Scena przez wielu oceniana jako niepotrzebna, moim zdaniem ustawia perspektywę, z jakiej spojrzymy na późniejsze wypadki. Dzięki niej oczywisty jest fakt, że odpowiedzialność za dramat rozgrywający się na statku ponosi kapitalistyczny system. Ten, który nie broni jednych obywateli, póki ci nie mają noża na gardle i ten sam, który zmusza innych do desperackich czynów.
Walka toczy się o pieniądze. Kiedy kilku uzbrojonych po zęby piratów dostaje się na pokład statku rozpoczyna się znakomicie wyreżyserowana i zainscenizowana psychodrama. Zachowujący zimną krew i zdolność do negocjacji Phillips oprowadza piratów po labiryntowych, mrocznych trzewiach statku. Spełnia ich warunki, choć jednocześnie gra we własną grę, wciąga w nią co odważniejszych marynarzy i ryzykuje do tego stopnia, że pot jednocześnie występuje na czoło jemu oraz widzom. Seans filmu Paula Greengrassa oferuje lepsze doświadczenia niż kino 4D, bo wszystkie emocje wydają się autentyczne. Nie ma w tym filmie ani grama fałszu czy teatralnego spektaklu obliczonego na tani sukces. Kiedy akcja przenosi się z transportowca do zamkniętej, klaustrofobicznej łodzi ratunkowej salę przebiega prawdziwy dreszcz, niejeden realnie lęka się o życie, innemu żołądek podchodzi do gardła, kołysanie statku wywołuje zawroty głowy i oczy się mrużą – raz od słońca,
innym razem od gęstej ciemności. "Kapitan Phillips" to film, który przeżywa się równocześnie na poziomie emocjonalnym, intelektualnym i fizycznym. To też jeden z niewielu thrillerów, które chciałoby się zobaczyć jeszcze raz, mimo że przebieg wydarzeń pamięta się krok po kroku.