Jan Jakub Kolski: ''Jestem uzależniony od terkotu kamery''
29.01.2016 | aktual.: 22.03.2017 21:29
Jan Jakub Kolski – jeden z najbardziej lubianych, cenionych i najciekawszych polskich reżyserów – obchodzi właśnie 60. urodziny, ale nawet na moment nie zwalnia tempa.
Jan Jakub Kolski – jeden z najbardziej lubianych, cenionych i najciekawszych polskich reżyserów – obchodzi właśnie 60. urodziny, ale nawet na moment nie zwalnia tempa.
Zawodowego dorobku pozazdrościć mógłby mu niejeden rodzimy twórca. Podobnie zresztą jak prestiżowych nagród, które Kolski kolekcjonuje od dawna. Przystojny, wysportowany, obdarzony nie tylko talentem, ale i wielkim poczuciem humoru – tak opisują reżysera jego współpracownicy i przyjaciele.
Ale i on nie zdołał uciec przed nagonką prasy, zaś jego życie prywatne wzbudza prawdziwe kontrowersje. Zwłaszcza nieudane małżeństwo z kochaną przez widzów aktorką Grażyna Błęcką-Kolską, którą porzucił dla znacznie młodszej kochanki.
href="http://film.wp.pl/jan-jakub-kolski-jestem-uzalezniony-od-terkotu-kamery-6025226378908801g">CZYTAJ DALEJ >>>
Skaza genetyczna
Średnio co dwa lata w kinach pojawia się nowy film Kolskiego – obecnie pracuje nad „Las, 4 rano” - i reżyser przyznaje, że nie wyobraża sobie życia bez filmu. To nie tylko jego praca, ale i prawdziwa pasja.
- To jest skaza genetyczna. Pradziadek, dziadek, ojciec, siostra, żona, bratanek, siostrzeniec – wszyscy w kinie – śmiał się w "Gali".
- Kino to całe moje życie. To jest rodzaj uzależnienia. I nie miało dla mnie w zasadzie znaczenia, o czym kręcę, tak jak dla alkoholika nie ma znaczenia, co pije. Robiłem filmy o wojsku na poligonach, robiłem dokumenty o jaskiniach, filmy oświatowe, fabularne i dokumentalne. Jestem uzależniony od terkotu kamery.
''Zastanawiam się, czy rzeczywiście warto''
W 1985 roku ukończył wydział operatorski w Łódzkiej Szkole Filmowej. Miał już wtedy za sobą pierwsze reżyserskie wprawki. Na dużym ekranie zadebiutował pięć lat później, filmem "Pogrzeb kartofla", a wkrótce potem, gdy na ekrany wszedł „Jańcio Wodnik”, zdobył ogromną popularność i uznanie krytyki.
I choć Kolski nie kryje, że kocha swój zawód, narzeka na polski rynek filmowy i ludzi, którzy ingerują w jego produkcje.
* - Robię filmy, bo nie umiem ich nie robić. Gdybym umiał nie robić filmów, to bym ich nie robił. Udręka związana z upieraniem się przy swoim, robieniem swojego kina wbrew wszystkim modom, wbrew naciskowi rynku, który domaga się kina uśmiechniętego od ucha do ucha, jest tak straszna, że czasami zastanawiam się, czy rzeczywiście warto* – twierdził w "Gali".
Żona znanego filmowca
Kolski wyjątkowo chętnie obsadzał w swoich filmach żonę, Grażynę Błęcką-Kolską, gwiazdę filmu „Kogel-mogel”. Uchodzili za idealną parę. Dopiero później wyszło na jaw, że w ich małżeństwie od dawna się nie układa.
Błęcka-Kolska miała do męża żal przede wszystkim o to, że przez niego jej świetnie rozwijająca się kariera stanęła w miejscu.
Po latach, z perspektywy czasu, aktorka przyznawała, że to małżeństwo nie wyszło jej na dobre. Stała się przede wszystkim „żoną znanego filmowca”. Grała coraz mniej, a jeśli już pojawiała się na ekranie, to głównie w filmach męża. Jak twierdzi, teraz bardzo żałuje, że sama, na własne życzenie, zaprzepaściła swoją szansę.
''Nie stawiałam granic''
Małżeństwa nie naprawiły nawet narodziny ich córki Zuzanny.
Błęcka-Kolska niemal zupełnie zrezygnowała z grania, by zająć się dzieckiem, i stała się kurą domową na pełen etat. Tymczasem Kolski rzucił się w wir pracy i był w domu coraz rzadszym gościem. Żona zaś przymykała na wszystko oko.
- Nie zadbałam o siebie, nie stawiałam granic, nie mówiłam otwarcie o swoich potrzebach, bo wydawało mi się, że twórca jest najważniejszy- opowiedziała w rozmowie z miesięcznikiem "Zwierciadło".
- W zasadzie... nie stawiałam mężowi żadnych wymagań. Chciałam, żeby za wszelką cenę było dobrze – cytuje jej słowa tygodnik "Świat i ludzie".
''Albo umrę, albo się rozwiodę''
Ich małżeństwo* zakończyło się w atmosferze skandalu.* Okazało się, że Kolski miał romans z młodziutką aktorką i modelką Aleksandrą (na zdjęciu), a w dodatku został ojcem jej dziecka. Pikanterii dodawał fakt, że poznali się na planie filmu „Daleko od okna”, gdy dziewczyna miała 12 lat.
Błęcka-Kolska przyznawała, że nie była zdziwiona całą tą sytuacją. Wyjawiła też, że mąż zdradzał ją wielokrotnie.
- Uważam się za twardą zawodniczkę, bo znosiłam to, że mój mąż notorycznie się zakochiwał. […] Więc kiedy po raz kolejny powiedział mi, że się zakochał wstałam i upadłam, znów wstałam i znów się przewróciłam. Mój organizm nie wytrzymał. A potem pomyślałam: „Albo umrę, albo się rozwiodę” - wyznawała aktorka w "Zwierciadle".
''Jest jeszcze we mnie światło''
Byli małżonkowie nie szczędzili sobie na łamach prasy gorzkich słów i praktycznie nie utrzymywali kontaktu. Połączyła ich dopiero tragedia – śmierć ich córki, która zginęła w wypadku samochodowym.
- Śmierć bliskich jest czymś strasznym, bolesnym. A najbardziej dolegliwe jest odwrócenie kolejności. Kiedy stawałem nad grobem matki, łatwiej mi było, niż kiedy stałem nad grobem córki w dwa tygodnie po tym, jak dostała dyplom ukończenia wymarzonych studiów w Londynie – mówił w "Vivie".
Choć Kolski nie miał z Zuzanną doskonałych relacji, jej śmierć była dla niego ciosem. Wiedział jednak, że nie może się załamać.
- Muszę żyć, mam obowiązki wobec drugiej córki i Oli – dodawał. - Muszę więc iść do przodu. Nawet czołgając się, ale do przodu. Odkrywam też, że jest jeszcze we mnie światło. (sm/mn)