Pełna światła historia o marzeniach, które na pierwszy rzut oka mają małą szansę na spełnienie - tak *"Serce, serduszko" opisuje w rozmowie z PAP reżyser Jan Jakub Kolski. Film trafił do kin w piątek. W obsadzie są m.in. Julia Kijowska i Marcin Dorociński.*
PAP: "Serce, serduszko", film familijny, który wyreżyserował Pan na podstawie własnego scenariusza, to historia Maszeńki, 11-letniej wychowanki bieszczadzkiego domu dziecka, która marzy, by zostać baletnicą. Dziewczynka razem z wychowawczynią, graną przez Julię Kijowską Kordulą - wytatuowaną, ekscentryczną, na pozór skłóconą z całym światem dwudziestoparolatką - ucieka, by zdążyć na egzamin do szkoły baletowej w Gdańsku. Bohaterki jadą razem przez cały kraj. Ich śladem podąża tata Maszeńki - w jego roli Marcin Dorociński - alkoholik, który stara się wesprzeć swoje dziecko, zachować tak, jak ojciec powinien. Zaczynając od tytułu: dlaczego wybrał Pan taki?
Jan Jakub Kolski: Najpierw stworzyłem postać Korduli (od łac. cor, cordis, czyli serce - PAP). Chciałem, by moja bohaterka miała dziwne imię, żeby była dziwaczna, ale także - by okazało się, że jest najnormalniejsza w świecie, kiedy się ją prawdziwie odkryje. Najpierw obserwujemy to mnożenie dziwactw, to, że ona ma dziwne imię, że jest wytatuowana, by na koniec odkryć, że to wszystko to kamuflaż, zbroja, pod którą skrywa się dobry, piękny, w jakimś sensie zwyczajny człowiek. Kiedy już miałem Kordulę, czyli "serce", pojawiła się mniejsza bohaterka, Maszeńka, czyli "serduszko".
PAP: Oprócz Korduli, jest w filmie inna wytatuowana postać, grany przez Borysa Szyca ksiądz Włodzimierz Pietryga. Kordula i Maszeńka spotykają go na trasie swojej podróży przez kraj. Ramiona Pietrygi pokryte są licznymi wizerunkami Matki Boskiej. Ksiądz uprawia kolarstwo górskie, lubi też wskakiwać do jadących pociągów, by przemieszczać się ze swojej parafii w inne rejony. Ma oryginalny sposób zwracania się do parafian - głosi kazania w rytmie hip-hopu, poprzez specjalny videoblog.
J.J.K.: On, w odróżnieniu od Korduli, wydaje się pogodzony ze światem, choć w sposób szczególny.
PAP: Czy chciałby Pan mieć takiego księdza w swojej parafii?
J.J.K.: Tak. I spotkałem takich księży. Na przykład księdza Tomka, udzielającego ślubów w t-shircie z napisem: "Po odejściu od ołtarza reklamacje nie będą przyjmowane", który jeździ w rajdach samochodowych i przy tym ma w swojej parafii, na prowincji, tłumy wiernych. Znam też księdza Maćka, który jako instrumentów ewangelizacji używa między innymi moich filmów, posługując się nimi niczym kropidłem.
Takich księży spotkałem w moim życiu sporo. A raczej - to oni spotkali mnie. Ponieważ te spotkania nie wzięły się z poszukiwań, oni po prostu trafili na moje drogi. Ksiądz Maciej na przykład bardzo chciał mnie poznać. Zaczął od tego, że jeździł do miejsc mojego dzieciństwa i robił tam fotografie. Potem dotarł do mojej mamy, a za pośrednictwem mamy do mnie.
Znam więc paru takich na pierwszy rzut oka dziwnych księży, ale jednocześnie mających w sobie mnóstwo dobroci, a także bardzo wielu wiernych w parafiach. Co oni mają w sobie takiego, że przyciągają tylu ludzi? Między innymi to, że słyszą puls współczesności i rozumieją język współczesności. Wobec tego bliżej jest im do ludzi uwikłanych we współczesność. W ustach tych księży archaiczne formuły i język zupełnie nienowoczesny brzmią nowocześnie.
A co do tatuaży Pietrygi - widywałem tatuaże z Matką Boską na ramionach księży.
fot. AKPA
PAP: Dla księdza z Pana filmu tatuaże są niczym przenośny ołtarz.
J.J.K.: Dopowiem może, gdzie zaczęła się moja droga do stworzenia postaci księdza Pietrygi - nad rzeką Pini Pini w Peru, w regionie Madre de Dios. Otóż nad tą rzeką - była to dla mnie wyprawa w miejsca, które na mapie opisywane są białą plamą - wiele lat temu doświadczyłem silnej obecności sacrum. Stało się to podczas mszy sprawowanej przez franciszkanina, misjonarza w Peru. To był 75-letni staruszek. Za ołtarz posłużył mu odwrócony garnek. On ten garnek przykrył pałatką, a potem wyjął z kieszeni pojemnik po filmie, z którego uczynił tabernakulum. W tym plastikowym pudełku przechowywał Najświętszy Sakrament.
Zrozumiałem, że to bardzo praktyczny kapłan, który potrzebuje mieć wszystko pod ręką, by przywołać Pana Boga dla tych Indian, którzy niezwykle przeżywali msze, w razie potrzeby natychmiast. Gdy tylko poczuł, że w tamtej przestrzeni jest potrzeba obecności Najświętszego Sakramentu, sięgał po niego do kieszeni.
Kimś właśnie takim jest w moim filmie ksiądz Pietryga, który ołtarz nosi przy sobie, a w zasadzie, dzięki swoim tatuażom, sam jest przenośnym ołtarzem. Aby przywołać przestrzeń sakralną, która potrzebna jest przy sprawowaniu mszy, on po prostu podwija rękawy i już jesteśmy w kościele.
PAP: Oprócz Marysi Blandzi w roli Maszeńki, Julii Kijowskiej, Borysa Szyca oraz Marcina Dorocińskiego - którego w filmie zobaczyć możemy na przykład w scenie, gdy tańczy w stroju baletnicy, w obsadzie "Serca, serduszka" są m.in. Gabriela Muskała, Maja Komorowska i Franciszek Pieczka. Aktorom towarzyszy na ekranie wiele zwierząt. Sporo jest zwłaszcza kotów. Dlaczego?
J.J.K.: W kotach jest coś takiego, co kojarzy mi się ze mną samym. Bardzo lubię koty. W tej chwili mam w domu dwa. Jestem kociarzem, a nie psiarzem. Koty bardzo trudno obłaskawić. Gdy wydaje się, że już są przez nas "kupione", że możemy od nich egzekwować wszystko, one nagle idą swoją własną drogą. Psy też lubię, ale mniej. Lubię psy harde. Zazwyczaj pies ma w sobie pewną podległość, gotowość do bycia podnóżkiem. Tego w psach nie lubię.
PAP: Proszę przypomnieć, kiedy i gdzie kręcone były zdjęcia do "Serca, serduszka".
J.J.K.: Zeszłej jesieni. W okolicach Smolnika w Bieszczadach, a także w Zgierzu i w Łodzi, w której mieszkam. Łódź nota bene "udaje" na ekranie Malbork i Gdańsk.
PAP: Opisując swoje podejście do tworzenia filmów w ogóle, podkreśla Pan, że nie interesuje Pana doraźność. Czy to znaczy, że zależy Panu, by za każdym razem opowiadać o sprawach uniwersalnych?
J.J.K.: To znaczy, że nie mam temperamentu reportera, kogoś komentującego to, co dzieje się w polityce, w sferze obyczajów. Niech to sobie komentują gazety. Młodzi spoceni chłopcy niech biegają z byle jakimi kamerami i niech chwytają tę rzeczywistość, która przestaje być ważna już za chwilę, już następnego dnia, kiedy jest następne zabójstwo, następny gwałt, następny skandal. Aby widzieć, warto zachować dystans, trochę się odsunąć - wtedy się więcej zobaczy.
W przypadku "Serca, serduszka", gdybym miał nazwać przyczynę, która utorowała drogę do tego filmu, to była potrzeba wyprawy po przyjemność i po światło. A wyprawa po przyjemność bierze się zwykle z deficytu przyjemności. Z deficytu światła w moim życiu wzięła się potrzeba zrobienia "Serca, serduszka". Próbowałem wymyślić historię, która byłaby dobrym nośnikiem dla światła. I wyszło na tę - o marzeniach, które na pierwszy rzut oka mają niewielką szansę na spełnienie, ale okazuje się jednak, że - dzięki uporowi, konsekwencji i wsparciu ze strony innych - spełnić się mogą.
PAP: Planuje już Pan następny film?
J.J.K.: Tak, mam gotowy scenariusz, a zdjęcia chciałbym zacząć za rok. Przygotowuję ten film razem z moim przyjacielem i stałym współpracownikiem, operatorem Piotrem Lenarem, który w tym przypadku będzie również producentem. Tytuł ma brzmieć "Być jak Bill Hickok", czyli jak słynny XIX-wieczny amerykański rewolwerowiec, stróż prawa i porządku, legenda Dzikiego Zachodu. Chcę ten film nakręcić w Beskidzie Niskim i Beskidzie Wyspowym. To współczesna historia ze współczesnym bohaterem. Z potrzebą głównego bohatera, by porzucić normalne życie - on w normalnym życiu jest policjantem - i wcielić się w Billa Hickoka, związana jest pewna tajemnica.