Jerzy Bończak: tryb życia odcisnął na nim swoje piętno
29.07.2017 | aktual.: 29.07.2017 20:14
- Jest we mnie więcej z diabła niż z anioła. Wszyscy wiedzą: despota, pali tysiące papierosów, lubi wychylić szklaneczkę whisky, hazardzista – opowiadał o sobie Jerzy Bończak, który w lipcu kończy 68 lat.
Dziś mówi o tym spokojnie, ale kiedyś wcale nie było mu do śmiechu. Długo zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Jak przyznawał, w pewnym momencie znalazł się na samym dnie.
Z nałogu wyszedł dzięki wsparciu ukochanej żony – i pracy, która pomogła mu wrócić do normalności.* Ale niezdrowy i intensywny tryb życia odcisnął na nim swe piętno.* Aktor coraz częściej uskarżał się na swoją kondycję i wreszcie trafił do szpitala z zawałem serca.
Teraz trochę zwolnił i częściej odpoczywa u boku małżonki. Ale choć jest zadeklarowanym monogamistą, z pewnego powodu woli nie nosić na palcu obrączki.
''Nie chciałem być amantem''
Tak naprawdę planował zostać lekarzem, nie aktorem.
- W mojej rodzinie jest wielu lekarzy, więc taki pomysł łatwo mógł się zrodzić. Ponadto mój stryjeczny brat był rektorem Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, myślałem więc, że tam najłatwiej będę mógł się dostać– cytuje jego słowa "Na żywo".
Ale studia medyczne nie wydawały mu się tak pociągające, jak nauka w warszawskiej PWST. Decyzji nie pożałował – wykładowcy szybko docenili jego talent i Bończak trafił na scenę, grając u najlepszych reżyserów teatralnych. Już wtedy dorobił się łatki „aktora charakterystycznego”. Ale nigdy mu to nie przeszkadzało.
- Nigdy nie chciałem być amantem, bo do tego przede wszystkim trzeba mieć warunki. A ja wyglądam, jak wyglądam, mówię, jak mówię i jestem od lat obsadzany w rolach charakterystycznych, co mnie bardzo cieszy, bo są to role niezwykle bogate– mówił w "Dzienniku Polskim". - W przeciwieństwie do amanckich, zwykle monotonnych, gdzie najczęściej gra się "po warunkach".
Bał się monogamii
Przez lata młody Bończak korzystał z wolności i niezależności. Krytyka go lubiła, na brak pracy nie narzekał, a kobiety wyjątkowo ceniły jego towarzystwo. Nie myślał więc wcale o ustatkowaniu się u boku konkretnej partnerki. Uczucie przyszło dość niespodziewanie.
Ewę poznał w SPATiF-ie i, jak wspominał, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Udało mu się nawet zdobyć jej numer telefonu. Ale nie zadzwonił.
Bał się, że zostanie zdominowany, ograniczony, że dziewczyna "założy mu kajdanki na ręce i opaskę na oczy".
Mąż bez obrączki
O mało nie stracił szansy na miłość. Ewę (na zdjęciu) spotkał znowu – przypadkiem – dopiero po kilku miesiącach. Tym razem umówił się na randkę. Spotykali się, byli ze sobą szczęśliwi, ale Bończakowi nie spieszyło się do zalegalizowania związku. Pobrali się w 1976 roku, gdy dziewczyna spodziewała się dziecka.
– Nie widziałem konieczności podpisywania zobowiązań, natomiast Ewie zależało na sformalizowaniu naszego związku. Była w ciąży, rozumiałem, że ślub da jej poczucie bezpieczeństwa, więc zostaliśmy małżeństwem– przytacza słowa Bończaka "Na żywo".
Od tamtej pory są razem. A jednak aktor nie nosi obrączki. Jak wyznaje – ze względów praktycznych.
- Kiedy po ślubie założyłem obrączkę, jak nożem uciął skończyły się dla mnie wszystkie propozycje pracy. Przez miesiąc nikt nie zadzwonił, nawet z radia– mówił w "Fakcie". - Powiedziałem do żony, że zdejmuję obrączkę. I proszę mi wierzyć, następnego dnia posypały się oferty. Poprosiłem żonę o wybaczenie i schowałem obrączkę do szuflady. Nie zakładam jej, żeby znów nie czekać miesiącami na pracę.
Euforyczne stany po spożyciu
Choć Bończakowi wiodło się i zawodowo, i w życiu uczuciowym, wiele razy pozwolił się sprowadzić na manowce. Coraz częściej zaglądał do butelki.
- Jestem człowiekiem otwartym, a po wódce byłem jeszcze bardziej. Piło się w różnych sytuacjach. Alkohol mi smakował*– mówił w "Fakcie". *- Lubiłem euforyczne stany po spożyciu.
Z czasem zaczął tracić umiar.
- Był to raczej cały szereg różnych zdarzeń. Na przykład reżyseruję, przychodzę na próbę, aktorzy czekają na przydział aktorskich zadań, a ja mam kompletną pustkę w głowie. Mam wyprany mózg i nie umiem sklecić jednego sensownego zdania – wspominał.
Alkohol dla mnie nie istnieje
Wtedy postanowił znów przejąć kontrolę nad własnym życiem.
Teraz pozostało mu już tylko jedno poważne uzależnienie: papierosy. I skłonność do szybkiej, często nieprzepisowej jazdy samochodem.
Życiowy hazardzista
W jego życiu pojawił się też hazard, ale Bończak przyznaje, że to "hobby" nigdy nie przekroczyło granic przyzwoitości. Nie jest uzależniony od gier czy zakładów. Ale sam siebie nazywa "życiowym hazardzistą". Ryzykuje, ciężko pracuje, "przekracza bariery, wykonuje niewykonalne". Czasami brał na siebie zbyt wiele obowiązków i wreszcie dopadł go stres.
- Za takie życie od czasu do czasu płaci się wysoką cenę. I ja ją zapłaciłem –* wspominał w "Dzienniku Polskim". - *Serducho odmówiło posłuszeństwa.
Dziś nieco przystopował, choć niekoniecznie z własnej woli. W 2012 roku mignął w serialu "Lekarze" i filmie "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć". Kolejny, póki co ostatni angaż filmowy dostał w 2016 roku, kiedy zagrał epizodyczną rolę w "Ojcu Mateuszu".
- Przed laty praktycznie nie schodziłem z planu– mówił. - Teraz kino o mnie trochę zapomniało. Być może reżyserzy nie mają na mnie pomysłu? A może należy pogodzić się z faktem, że następuje naturalna wymiana pokoleń. To jednak nie znaczy, że starszych należy odstawiać na boczny tor.