Jerzy Hoffman: nie wiem, czy będę realizował jeszcze jakiś film, ale nigdy nie mów nigdy
Jego dzieła ściągają do kin prawdziwe tłumy - "Ogniem i mieczem" króluje w box office wśród polskich filmów powstałych po 1989 roku i może poszczycić się liczbą 7 mln widzów; wcześniejszy "Potop" zgromadził ich aż 27 mln! I choć ostatnio Jerzy Hoffman nie ma najlepszej prasy (zwłaszcza po mocno krytykowanej "1920 Bitwie Warszawskiej"), to i tak uchodzi za jednego z najpopularniejszych i najbardziej cenionych reżyserów w kraju.
Aktorzy go uwielbiają; ci, którzy mieli przyjemność z nim pracować, nie mogli powstrzymać się od zachwytów. Mówią, że jest profesjonalny i troskliwy.
- To miłe, że się nie skarżą - śmiał się reżyser w "Gali". - Przez lata mieli oni o wiele gorsze warunki pracy niż ich koledzy na Zachodzie. Na planach filmowych panowały niemal barbarzyńskie warunki. Ja oddawałem mu [aktorowi] należną uwagę, otaczałem opieką. "Aktor, aktor, aktor!”, to powtarzam zawsze na planie aż do znudzenia.
Krytycy i koledzy z branży nie byli już dla reżysera tacy łaskawi. Kiedy zaczął pracę nad "Potopem", rozpętała się prawdziwa burza, narzekano zwłaszcza na aktorów, krytykowano całą koncepcję i wieszczono Hoffmanowi wielką porażkę. Nic z tego - choć reżyser wspominał, że przeszedł prawdziwe piekło.
- Chciano, aby "Potop" był realizowany w którymś z zespołów filmowych. Pewien znany reżyser, który kierował takim zespołem, obejrzał materiał zdjęciowy z planu "Potopu" i stwierdził, że materiał niedobry, a główny bohater źle obsadzony - mówił w rozmowie z PAP. - Ja podpisałem wtedy dokument, że ponoszę za ten film pełną odpowiedzialność zarówno artystyczną, jak i ekonomiczną. Gdyby nie wielki sukces, byłby to ostatni film w moim życiu - kwitował.
Twierdził, że czepiano się go bez żadnego powodu, nie podając żadnych konstruktywnych argumentów. Całe szczęście wiedział, jak to obejść.
- Na kolaudacji kazano mi skrócenie sceny odsłonięcia obrazu Najświętszej Marii Panny. Spojrzeliśmy sobie w oczy z montażystą panem Zenonem Pióreckim i skróciliśmy tę scenę... o trzy klatki, a sekunda ma ich 24. Obejrzano film po raz drugi i stwierdzono, że teraz jest dobrze – wspominał.
Prywatnie też zmagał się z różnymi komplikacjami. Jego pierwsze małżeństwo, "studenckie", jak sam je określał, nie przetrwało próby czasu. Zakochaną w nim Marlenę Nazarian, Ormiankę, początkowo próbował spławić i, jak twierdzi, w zasadzie zaczęli spotykać się przez przypadek.
- Mówiłem jej: "Przestań tak za mną patrzeć. Wiesz, jaki jestem, dzisiaj jedna, jutro druga, nie chcę cię skrzywdzić". Ale któregoś dnia pokłóciłem się z inną dziewczyną i zadzwoniłem do Marleny. W Moskwie kochał się w Marlenie hiszpański malarz, z tych Hiszpanów, którzy przyjechali do ZSRR po wojnie domowej w 1936 roku. Odbiłem mu ją - opowiadał w książce "Po mnie choćby Potop". Wzięli ślub, a w 1955 roku na świat przyszła ich córka Joanna Karine. Razem przyjechali do Polski i próbowali ułożyć sobie życie w Warszawie. Na próżno.
- Marlena dusiła się w Warszawie. Popadła w paranoję, że moja matka jako lekarz chce otruć dziecko. Nasza miłość okazała się ślepa. Jako 23-latek byłem za młody na małżeństwo i ojcostwo, a różnice kulturowe były zbyt wielkie – twierdził.
Żona wróciła więc do siebie a Hoffman wkrótce wystąpił o rozwód - i dostał go na pierwszej rozprawie.
Z córką Joanną spotykał się później sporadycznie, choć nie kryje, że jest dumny z jej sukcesów. Joanna przez lata pracowała w zespole, który stworzył Macintosha. Została też uwieczniona w filmie "Steve Jobs"; na ekranie wcieliła się w nią Kate Winslet.
- Była dla Jobsa trochę jak żona - mówiła o Joannie aktorka w wywiadzie dla portalu Vulture.com. - Szefowała marketingowi Macintosha, a później pracowała tam do końca życia. Była nadzwyczajną, przebojową kobietą z Europy Wschodniej, która jako jedna z niewielu potrafiła przemówić Steve'owi do rozsądku.
Hoffman cieszy się również z osiągnięć swoich wnuków, Jeremy'ego i Gabriela.
- Starszy skończył MIT, jak matka. Założył firmę, która robi gry komputerowe. Ma narzeczoną Hinduskę. Młodszy Gabriel studiuje na Uniwersytecie Stanforda w Palo Alto – opowiadał.
Po rozwodzie Hoffman związał się z Walentyną, która miała niemały wpływ na jego twórczość.
- Wiele propozycji obsadowych w moich filmach było jej pomysłami: wymyśliła m.in. Magdę Zawadzką do roli Baśki - opowiadał w "Gali".
Gdy zmarła, był zdruzgotany i sądził, że już nigdy więcej się nie ożeni, że nie znajdzie już kobiety, która mogłaby mu dać szczęście. I wtedy spotkał Jagodę.
- To kobieta z charakterem i wyjątkowa osoba, ciepła, pogodna i pełna optymizmu. Ma wspaniałą rodzinę, siostrę, braci a jej dzieci, Asia i Michał, są zawsze z nami, kiedy brakuje nam towarzystwa młodych ludzi. To właśnie dzięki Jagodzie mam ochotę na robienie nowych filmów - twierdził.
Pytany, kiedy zamierza wrócić do twórczej pracy, nie udziela żadnej konkretnej odpowiedzi. Ale nie wyklucza, że jeszcze zasiądzie na reżyserskim stołku.
- Nie wiem, czy będę realizował jeszcze jakiś film - mówił w wywiadzie dla PAP - ale nie żegnam się z kinem, jestem wierny zasadzie: nigdy nie mów nigdy.