*Keanu Reeves wraca w naprawdę znakomitej formie! "John Wick" to kino akcji w stanie czystym, jakiego od lat brakowało na filmowym firmamencie.*
John Wick (Keanu Reeves) był najlepszym płatnym zabójcą w Stanach, ale dla ukochanej żony wycofał się z biznesu. Po jej śmierci otrzymuje od niej pośmiertną pamiątkę w postaci uroczego pieska, który ma mu pomóc przetrwać czas żałoby. Jednak nie będzie mu to dane. Rozkapryszony syn rosyjskiego mafiosa , dla którego przed laty pracował Wick, napadł go w jego własnym domu, ukradł samochód i z zimną krwią zabił psa. Zemsta staje się tylko kwestią czasu, a przestępczy świat na wieść o tym, że John Wick wrócił do gry, zamiera w przerażeniu...
Jak widać, fabuła nie jest specjalnie oryginalna, stanowi raczej pretekst, swoisty rodzaj zapalnika dla wydarzeń, które mają mieć miejsce w trakcie trwania filmu. Ale jest to celowy zamiar. Nie bójmy się tego słowa – w tym filmie chodzi o jatkę! Na szczęście jednak nie jest to jatka bezmyślna. Wręcz przeciwnie. Już dawno nie było na ekranach kin filmu akcji, który byłby tak pięknie sfilmowany. Wizualnie zahacza wręcz o terytoria sztuki przez duże „S”. Choreografia kolejnych potyczek Johna Wicka jest nie tylko perfekcyjnie dopracowana w każdym szczególe, ale też ma w sobie lekkość, grację, styl. Ujęcia są wspaniale i przemyślanie skadrowane, kamera idealnie wychwytuje dynamikę poszczególnych scen. Wszystko to jest dyrygowane przez debiutującego na stołku reżyserskim (uwaga, uwaga) kaskadera, Chada Stahelskiego, który pracował przy takich klasykach kina akcji jak „Krwawy sport”, „Kruk”, był też dublerem Keanu Reevesa podczas zdjęć do trylogii „Matrix”. Wypracowany przez lata po drugiej stronie kamery zmysł
stylistyczny Stahelskiego widoczny jest gołym okiem i robi kapitalne wrażenie.
„John Wick” to kino zemsty podane wedle klasycznych reguł i schematów gatunku, nawiązujące do westernów Sergio Leone z Clintem Eastwoodem, najlepszych dzieł spod filmowej bandery Johna Woo czy trylogii zemsty Park Chan-wooka z kultowym „Oldboyem” na czele. Stahelski bawi się też stylistyką kina klasy B, niejako wprowadzające je „na salony”. Właściwie wszystkie pojedynki mają miejsce w stylowych pomieszczeniach hoteli, apartamentów, bądź klubów nocnych. Postaci ubrane są w doskonale skrojone garnitury, jak gdyby żywcem wyjęte z reklam męskiej garderoby. Nie brak też imponujących samochodów, no i oczywiście licznych rodzai broni. Zanurzone jest to w zmysłowej palecie barw oraz dźwięków nowoczesnej, pulsującej muzyki. A pośrodku tego wszystkiego znajduje się tytułowy bohater, który w szykownym stroju oraz z niewymuszoną gracją, wyrusza na łowy niczym wypuszczony ze smyczy zwierz, pałający pierwotną, instynktowną rządzą zemsty i krwi.
Brzmi zachęcająco? Mam nadzieję, bo „John Wick” to film, któremu naprawdę warto poświęcić uwagę. Jest to brutalne kino, rządzące się swoimi prawami, z drugiej strony, dawno już nie było filmu akcji, który wnosiłby ten gatunek o poziom wyżej niż dotychczasowe produkcje. No i Keanu już od dłuższego czasu nie miał tak udanej roli, która skrojona jest idealnie pod niego. Zresztą sama postać Johna Wicka jest ciekawa. Tak właściwie to przez cały czas trwania filmu kibicujemy płatnemu zabójcy, który jeszcze kilka lat wcześniej pracował z ludźmi, których teraz chce pozabijać. O ile we współczesnych serialach coraz więcej pojawia się antybohaterów tego typu, tak w mainstreamowym kinie nadal są oni rzadkością.
„John Wick” to jednak przede wszystkim świetna zabawa dla fanów gatunku, pokazująca, że czasem naprawdę nie potrzeba rewolucji, tylko dobrego pomysłu i wizualnej wyobraźni by skutecznie odświeżyć utarte schematy.