Judith Barsi – dziecięca gwiazda zginęła z ręki własnego ojca. Miałaby dzisiaj 40 lat
W latach 80. była świetnie rokującą dziecięcą aktorką. Przez kilka lat zagrała w 25 filmach i wróżono jej świetlaną przyszłość na wielkim ekranie. Świetnie zarabiała i pomogła rodzicom, ubogim emigrantom z Europy. Niestety los chciał inaczej.
10-letnia Judith Barsi i jej matka zginęły z rąk zwyrodnialca, z którym mieszkały pod jednym dachem. Wiadomośc o tragedii wstrząsnęła opinią publiczną, choć sytuacja w domu małej gwiazdy była niepokojąca od dawna. Przez toksyczną atmosferę dziewczynka nabawiła się nerwicy, wyrwała sobie wszystkie rzęsy i musiała słuchać śmiertelnych gróźb ojca.
Co pchnęło mężczyznę do popełnienia takiej zbrodni i czy można było jej zapobiec?
Materiał na gwiazdę
Judith przyszła na świat 6 czerwca 1978 r. w Los Angeles. Była dzieckiem węgierskich emigrantów, którzy kilka lat po przybyciu do Stanów Zjednoczonych poznali się w Nowym Jorku.
Maria, matka dziewczynki, podobno od najmłodszych lat uczyła Judith poprawnej wymowy bez obcego akcentu, dostrzegając w niej materiał na przyszłą gwiazdę. Jej starania nie były przesadą, o czym przekonała się pewnego dnia na lodowisku. Judith została tam dostrzeżona przez ekipę telewizyjną i wkrótce zaproponowano jej pierwszą rolę.
Błyskawiczna kariera
Zaczynała od występowania w reklamach telewizyjnych. Jako 6-latka grała już w serialach ("Fatal Visions", "Jessie"), wkrótce pojawiła się także na dużym ekranie. Kiedy jej rówieśnicy kończyli przedszkola, Judith mogła się pochwalić występami w "Morderczym korowodzie", "Oku tygrysa" czy "Szczękach 4" (na zdjęciu).
Jej ostatnim projektem było podkładanie głosu w animacji "Wszystkie psy idą do nieba", która weszła na ekrany w 1989 r. Kilkanaście miesięcy po tragicznej śmierci Judith Barsi i jej matki.
Koszmarna tragedia
Sukces Judith błyskawicznie polepszył sytuację ubogiej rodziny emigrantów (dziewczynka miała zarabiać nawet 100 tys. dol. rocznie). Barsi przeprowadzili się do lepszej okolicy i zapomnieli o dawnych problemach, ale wkrótce pojawiły się nowe trudności. József Barsi (na zdjęciu), hydraulik mający w przeszłości konflikty z prawem, nie mógł przełknąć sukcesu córki.
Mężczyzna nie kontrolował agresji, nadużywał alkoholu i szykanował Judith. Wściekłość ojca rosła wraz z popularnością dziewczynki, która z czasem nabawiła się nerwicy (wyrwała sobie wszystkie rzęsy, to samo chciała zrobić z wąsami kota). Mężczyzna wielokrotnie groził, że zabije córkę i żonę, która w 1986 r. doniosła na niego na policję. Funkcjonariusze nie znaleźli śladów fizycznego znęcania się, więc József nie usłyszał żadnych zarzutów.
Koszmar w domu Barsich
27 lipca 1988 r. okazało się, że mężczyzna chory z zazdrości o sukces córki nie rzucał słów na wiatr.
Tego dnia domem Barsich wstrząsnęła eksplozja. Po ugaszeniu pożaru odnaleziono ciała Judith, Marii i Józsefa i wkrótce ustalono przebieg koszmarnej tragedii.
Okazało się, że dwa dni wcześniej József wszedł do pokoju śpiącej córeczki i zabił ją strzałem w głowę. To samo zrobił swojej żonie. Przez następne dwa dni nie wychodził z domu. 27 lipca oblał ciała córki i żony benzyną i podpalił. Po wznieceniu pożaru poszedł do garażu, gdzie zastrzelił się z pistoletu.