Julia Kolberger: Miłość do kina, którą odziedziczyła w genach, zwyciężyła
Allen w spódnicy
Triumfuje na festiwalach. Zgarnia nagrody. Wojciech Smarzowski widzi w niej nadzieję dla polskiego kina, a współpracownicy nazywają ją „Allenem w spódnicy” nie tylko z powodu tematyki, którą podejmuje w swoich filmach, ale i ze względu na ogromny, nieprzeciętny talent. Podczas gdy inni młodzi artyści, synowie i córki sławnych gwiazd, muszą nieustannie walczyć o swoją pozycję i zapewniać, że wszystko osiągnęli sami, bez wsparcia rodziny, Julii Kolberger nikt podobnych zarzutów nie stawia.
Córka Krzysztofa Kolbergera i Anny Romantowskiej na wszystko zapracowała samodzielnie, nie idąc na skróty, nie korzystając z niczyjej protekcji i nie pchając się na siłę przed kamery. Miała być profesorem albo kucharką, ostatecznie została reżyserem. Miłość do kina, którą odziedziczyła w genach, zwyciężyła.
href="http://film.wp.pl/julia-kolberger-milosc-do-kina-ktora-odziedziczyla-w-genach-zwyciezyla-6025229984768641g">CZYTAJ DALEJ >>>
Artystyczna rodzina
Małżeństwo Krzysztofa Kolbergera z Anną Romantowską zakończyło się wprawdzie rozwodem, ale, co rzadkie w branży filmowej, obeszło się bez brzydkich scen i publicznego wywlekania brudów.
Choć oboje weszli w nowe związki, do końca pozostali przyjaciółmi i nigdy nie powiedzieli na swój temat złego słowa.
- Nie przychodzi mi do głowy żadna negatywna cecha jego charakteru, chyba zrobię z niego anioła – mówiła Romantowska o byłym mężu w magazynie Świat i ludzie. W 1978 roku na świat przyszła ich córka Julia.
Instynkt filmowca
Minęło jednak wiele lat, nim Julia Kolberger postanowiła poświęcić życie filmowi, tak jak jej rodzice.
Miała zresztą zupełnie inne plany – najpierw chciała być profesorem anglistyki na francuskim uniwersytecie, potem zaś całkiem poważnie myślała o karierze kucharskiej.
- Kino kochałam od zawsze, ale długo uciekałam przed pomysłem, żeby zdawać do szkoły filmowej. Studiowałam anglistykę we Francji, przez rok pracowałam w szkole, ale w końcu zdałam sobie sprawę, że nie zagłuszę w sobie instynktu filmowca i że jeśli chcę robić w życiu to, co mnie kręci powinnam zdawać na reżyserię – mówiła w programie „EX Magazine”.
Nie chciała zostać aktorką
Do Polski wróciła, gdy skończyła się jej karta stałego pobytu we Francji i nigdzie nie mogła dostać pracy. I znów pojawiła się myśl, by spróbować swoich sił w szkole filmowej.
Ale aktorstwo nigdy jej nie pociągało; nie podobały się jej ograniczenia związane z tym zawodem, zależność od innych, reżysera, scenarzysty, producentów. Marzyła się jej większa swoboda. I zdecydowanie wolała trzymać się z „boku”; ekshibicjonizm, odkrywanie się przed śledzącymi każdy krok kamerami nigdy nie było w jej stylu. Reżyseria wydawała się więc znacznie lepszym i pociągającym wyborem.
Studia na łódzkiej filmówce ukończyła w 2009 roku.
Nie idzie na skróty
Przyznaje, że nigdy nie chciała iść na skróty, choć pewnie ze względu na znane i rozpoznawalne nazwisko byłoby jej łatwiej rozpocząć pracę bez odpowiedniego przygotowania. Ale odrzuciła tę kuszącą perspektywę.
- Nie trzeba kończyć szkoły, żeby zostać reżyserem. Są ludzie, którzy jej nie potrzebują. Posiadają umiejętność opowiadania historii, są przebojowi. Ja należę do grupy, która potrzebowała szkoły – mówiła w „Gazecie Wyborczej”. Chciała nabrać doświadczenia. - Etiudy i ćwiczenia w szkole, w których można było poeksperymentować i na których wolno było się przejechać, dały mi dużo większe poczucie pewności siebie. Szkoła daje możliwość popełniania błędów. Po szkole lepiej byłoby ich nie popełniać...
Pupilka Smarzowskiego
Jak do tej pory udaje się jej unikać i błędów, i wpadek. Coraz chętniej też staje za kamerą.
- Reżyserski warsztat można udoskonalać tylko i wyłącznie w trakcie kręcenia filmów. Nie da się tego zrobić zaocznie – mówiła w programie „EX Magazine”.
Na razie jej dorobek nie jest jeszcze imponujący – ma na koncie zaledwie kilka chwalonych etiud szkolnych. Ale nie próżnuje. Współpracowała już między innymi z Wojtkiem Smarzowskim, który zatrudnił ją jako asystentkę przy „Róży”. Wytworzyła się między nimi prawdziwa więź i reżyser w wywiadach wiele razy wspominał o Kolberger w niezwykle ciepłych słowach.
Rodzina górą
Na słowach się zresztą nie skończyło. Kiedy w 2013 roku Kolberger zaczynała pracę nad swoim filmem krótkometrażowym „Mazurek” i zapytała Smarzowskiego, czy nie zostałby opiekunem artystycznym, ten zgodził się bez wahania – nawet nie czytając scenariusza. To właśnie wtedy na planie Kolberger zaczęto żartobliwie nazywać „Allenem w spódnicy”.
Film okazał się ogromnym sukcesem i zdobył mnóstwo wyróżnień zarówno na polskich, jak i zagranicznych festiwalach. Choć na razie Kolberger zajęła się reżyserowaniem seriali, nie kryje, że w najbliższej przyszłości marzy się jej pełny metraż. O czym będzie? Nie chciała zdradzać, ale od dawna wiadomo, że jej ulubionym tematem jest rodzina.
- Moje filmy opowiadają o rodzinach dysfunkcyjnych, rozmontowanych, które próbują się poskładać – mówiła w „Gazecie Wyborczej. - Fascynuje mnie i przeraża, że właśnie ludzie, którzy są sobie najbliżsi często najbardziej się ranią. To paradoks. Ale mimo to: rodzina górą!
(sm/mn)