[
]( http://www.fakt.pl )
Reżyser, pisarz, syn *Jana Machulskiego (+80 l.) i spec od polskich komedii. To spod jego ręki wyszły tak kultowe filmy jak "Seksmisja" czy "Vabank". Choć Juliusz Machulski (58 l.) nie znosi bywać na salonach i męczy się na festiwalach, to bez kina nie potrafi żyć. Z Faktem reżyser porozmawiał między innymi o kondycji polskiej kinematografii.*
Co śmieszy *Juliusza Machulskiego?*
– Wszystko. Nie mam tematów tabu i uważam, że w sztuce nie powinno ich być. Bierzmy przykład z Anglików, którzy śmieją się z wszystkiego. Tym bardziej, że taka człowieka natura, że najbardziej śmieszy go to, z czego nie można się śmiać.
I takie rzeczy ogląda pan w kinie i teatrze?
– Tak naprawdę to książki interesują mnie bardziej niż kino, niż teatr. Oglądam co najmniej jeden film dziennie. Jestem na bieżąco, ale muszę przyznać, że często też jestem rozczarowany. Do teatru nie chodzę zbyt często z różnych powodów. Nie interesuje mnie zabawa formą, językiem, a u nas takie spektakle przeważają. Ja już jestem za stary i szkoda mi czasu. Jak jest się młodym, trzeba wszystkiego liznąć. Ja mam już tyle lat i wyrobiony gust, że wiem, co mi się podoba. Mamy dobrych aktorów, ale brakuje nam dobrych tekstów.
Dlatego sam zaczął pan pisać?
– Zostałem namówiony, mówiąc dokładnie. Napisałem sztukę, która wystartowała w konkursie, została doceniona i wystawiona przez teatr. Napisałem więc kolejną, która także trafiła na deski. A teraz przyszedł czas na teatr telewizji, z czego bardzo się cieszę. „Matka brata mojego syna” to taka czarna komedia familijna, jak sam ją nazwałem. Akcja dzieje się w luksusowym szpitalu, do którego z podejrzeniem zawału trafia autor poczytnych powieści. W trakcie rodzinnych rozmów, na jaw wychodzą szczegóły dotyczące relacji w rodzinie. Bohaterowie zrywają maski za jakimi od dawna się chowają i pokazują jacy są naprawdę. Premiera w czerwcu.
Niebawem też zobaczymy film *"Ambassada". Film już wywołał duże poruszenie, bo zaangażował pan Nergala – nie tylko muzyka, ale i kontrowersyjną postać, jeśli nie skandalistę.*
– Jaki tam skandalista? Dla mnie żaden skandalista i nie żaden Nergal, tylko Adaś Darski. Moim skromnym zdaniem, przeuroczy i inteligentny człowiek. Moja żona zobaczyła w nim podobieństwo do Ribbentropa, padł pomysł, żeby zagrał, a on z radością się zgodził. Zresztą uważam, że poradził sobie naprawdę świetnie.
Na ekrany weszło ostatnio dużo polskich filmów opowiadających o historii, ale w dość mroczny i dramatyczny sposób, a tu nagle komedia.
– Chciałem zrobić film, który poruszy tematykę II wojny światowej, ale bez rozdrapywania ran i na pewno bez zadęcia.
Żadnej sztuki wyższej?
– Sztuka wyższa mnie nie interesuje. Może po prostu nie jest dla mnie. Nie lubię zresztą całej tej otoczki wokół niej. Ja lubię pisać, pracować. Cała reszta… To nie ja. Festiwale, promocje – muszę przyznać, że nie mam do tego serca. To budzi we mnie zniecierpliwienie. Czasem nawet irytuje.
Dlatego wyniósł się pan z Warszawy?
– Wyniósł to złe słowo. Nie opuściłem jej na dobre, bo dużo czasu tu spędzam. Ale rzeczywiście razem z żoną głównie urzędujemy teraz w Sopocie. Mamy tam już swoje miejsca. Ja bardzo lubię taką księgarnię w Krzywym Domku, którą prowadzi para uroczych ludzi. Lubię spacery brzegiem morza. Lubię tę ciszę i spokój… Póki nie zacznie się letni sezon (śmiech).
*"Seksmisja", "VaBank" – dziś już nie ma chyba takich filmów?*
– Śmieję się, że „Seksmisję”robiłem jeszcze w czasach, kiedy film był ważniejszy od swojego zwiastuna. Teraz wszystko się odwróciło. Jak patrzę na to, co podoba się Polakom, to czasem naprawdę jestem zszokowany. Chyba się starzeję i może nie do końca już rozumiem młodego widza. Ale żeby była jasność, praca na przykład nad „Vabankiem” to ogromna zasługa jego aktorów. I nie mówię tu tylko o grze, ale także o tym, co dali od siebie. Wiele scen, wiele tekstów, które do dziś są powtarzane, to była ich improwizacja na planie.
Nie mamy już takich aktorów?
– Właśnie mamy. To jest właśnie to, o czym mówiłem. Niestety, mimo dużej ilości szalenie zdolnych artystów, wciąż jest bardzo mało dobrych tekstów. Ale wierzę w młodych ludzi i wierzę, że uda im się przebić.