"Karski i władcy ludzkości": Nie w hollywoodzkim stylu [RECENZJA]
Latem 1943 roku Jan Karski udał się z tajną misją poinformowania zachodniego świata o tragicznej sytuacji Żydów w Polsce. Ówczesny prezydent USA, Franklin D. Roosevelt, pomimo dostarczonej wiedzy nie podjął żadnych działań, a publikacja o morderstwie miliona ludzi w poczytnym The New York Times znalazła się w niewielkiej ramce na szesnastej (!) stronie gazety. Dla wydawcy ważniejszy był news otwierający wydanie - o gubernatorze Stanu Nowy Jork Herbercie Lehmanie, który oddał swoje trampki na skład gumy. Między innymi o tamtym dramatycznym spotkaniu opowiada film Sławomira Grünberga *"Karski i władcy ludzkości", który wszedł na ekrany kin 24 kwietnia.*
Najwyraźniej bywa tak, że kino czasami nie jest w stanie unieść potęgi portretowanej w filmie postaci. "Karski i władcy ludzkości" Sławomira Grunberga stanowi dobry ku temu przykład. Moc tego dokumentu tworzą archiwalne ujęcia z samym Karskim, czasami umiejętnie wzbogacają jego osobowość wypowiedzi tych, którzy go znali. Choć film Grünberga porusza przedstawioną w nim historią, pozostaje po nim lekkie poczucie niedosytu. Może jest to biografia zbyt pospieszna, za krótka?
Prawdopodobnie Jan Karski zasłużył na większy film. Z dokumentu Sławomira Grünberga da się wyczytać życiorys niezwykły: zaszczepienie w Karskim przez matkę wiary w dobro człowieka, wojenne lata spędzone w Łodzi, niewolę, uchodźstwo we Francji, trafienie do więzienia i nieudaną próbę samobójczą. A to zaledwie cząstka jego niebywałej biografii. Nieprawdopodobnych splotów losu jest tu dużo więcej. Wpadają między nie migawki, wspomnienia, zabawne anegdoty o Karskim, próba uchwycenia w krótkich opowieściach jego geniuszu i wyjątkowości. Posuwisty ton filmu nie oznacza jednak zadumy nad potęgą Karskiego – reżyser raczej stawia sobie za cel sfilmowanie wydarzeń, niż podjęcie się refleksji nad jego postacią. Ma to za pewne swoje dobre i złe strony. Udaje się uniknąć przedstawiania Karskiego jako pomnika, uchwycenie go jako człowieka z krwi i kości, który w trudnych czasach miał swoje radości, fantazję i intelektualną brawurę. Dyskretnie wybija się podnoszące na duchu przesłanie, mówiące, że nie ma systemu
politycznego, który zniszczyłby jednostkę bystrą i inteligentną.
Grünberg poszedł za modnym obecnie w kinie dokumentalnym sposobem wypełnienia archiwalnych luk. Między animowane fragmenty wpleciono liczne sekwencje z obrazu „Shoah” Claude’a Lanzmanna, gdzie z ekranu przemawia prawdziwy Karski. Takie momenty unaoczniają z jednej strony bijące od polskiego dyplomaty moc i potęgę, z drugiej elegancję, dostojność oraz rozwagę. W tych archiwalnych wystąpieniach wyraźnie również widać, że Karski miał fizys godny klasycznego amerykańskiego amanta.
Oglądając „Karski i władcy ludzkości” ma się wrażenie, że w obawie o zbyt wyraźny rozdźwięk między treścią, bohaterem i warstwą formalną twórcy nie zdecydowali się na efektowną animację w hollywoodzkim stylu. Obraz Grünberga to produkcja poprawna, lekko fabularyzowana opowieść i godna biografia, która mimo wszystko daje poczucie, że można było z tej historii wycisnąć więcej. Oczywiście, o ile tylko ktoś porwałby się na bardziej brawurowy film.