Kasia Warnke: Aktorstwo polega na wyprawie w nieznane, zakochiwaniu się w osobach i tematach [WYWIAD]
- W filmie jest taka scena, w której Agnes patrzy na Krzysztofa i uświadamia sobie, że on nie jest jej niezbędny do życia. To jest punkt, w którym ona zaczyna się prawdziwie emancypować, rozumie, że przede wszystkim jest winna wierność sobie i swoim pragnieniom. To jest dobry punkt do budowania zdrowego związku, kiedy partner nie jest koniecznością, ale możliwością – mówi *Kasia Warnke w rozmowie z Łukaszem Knapem.*
Punktem wyjścia rozmowy jest premiera filmu "W spirali", który wchodzi do kin 17 czerwca. Aktorka opowiedziała o swoim doświadczeniu w odgrywaniu scen miłosnych, dlaczego nie lubi pornografii, jak czuje się na Placu Zbawiciela, na kogo zagłosuje w następnych wyborach i czym jest dla niej aktorstwo. Obok Kasi Warnke w głównej roli zobaczymy Piotra Stramowskiego, jej obecnego narzeczonego, z którym związała się na planie filmu.
Łukasz Knap: Czy łatwo jest grać ze swoim chłopakiem?
Kasia Warnke: Łatwiej jest chyba z obcą osobą. Aktorstwo polega na wyprawie w nieznane, zakochiwaniu się w osobach i tematach. Im bardziej aktor pobudza wyobraźnię i fascynuje się światem, w którym przyszło mu grać, tym większa szansa na sukces. Gdy gra się z prawdziwym partnerem, trzeba włożyć więcej wysiłku, aby pozyskać świeżość, szczególnie, gdy już dobrze się siebie zna. Wiadomo, że jest namiętność i energia, ale ten naturalny budulec trzeba przetworzyć na coś zupełnie innego. My z Piotrem poznaliśmy się chwilę przed planem i wszystko było jeszcze świeże, więc również bardzo plastyczne. Postanowiliśmy, że się nie ujawnimy i to nam trochę ułatwiło higienę pracy. Zagranie sceny miłosnej było najtrudniejsze, bo oboje chcieliśmy zachować dla siebie swoją intymność.
Jak kręcenie tej sceny miłosnej wyglądało z twojej perspektywy?
Trochę mi się wtedy pokręciło w głowie. W scenie nie dochodzi oczywiście do prawdziwego aktu, ale było w tym wszystkim coś toksycznego, jakiś rodzaj wyładowania, które chyba dobrze przysłużyło się filmowi. Po wszystkim byłam bardzo wstrząśnięta, Piotr także bardzo to przeżył. Złamaliśmy barierę, której nie mieliśmy ochoty łamać.
Widzowie często ekscytują się tym, że aktorzy na planie mogą pozwalać sobie na bezkarne skoki w bok, ale większość aktorów, z którymi rozmawiałem, przedstawia kręcenie scen miłosnych jako straszną męką. Jakie są twoje doświadczenia?
Bardzo różne. Widz chce widzieć ludzi oddających się namiętności i szaleństwu, ale ty wiesz, że wokół ciebie jest cała ekipa, a to nie ułatwia zadania. Przykładem partnera idealnego był Szymon Bobrowski, z którym grałam w "Lekarzach". Szymon dał mi bardzo duży komfort pracy. Nigdy nie czułam w jego przypadku, że wykorzystuje sytuację. Robił tylko to, co musiał. To kwestia subtelności, bo czasem czuje się, że ręka się klei, jest koniec ujęcia, a tu coś się jeszcze dzieje... Generalnie kręcenie takich scen jest stresem dla wszystkich. Pamiętam, gdy w "Lekarzach" kręciliśmy jedną długą scenę miłosną z świętej pamięci Marcinem Wroną, który był prawdziwym filmowcem i serial czy nie serial, nigdy nie odpuszczał. Zdjęcia się przeciągały, a po wszystkim dźwiękowiec zerwał się z krzykiem - przeżył wstrząs, był bardzo blisko nas, najwyraźniej graliśmy bardzo wiarygodnie, a że był wrażliwy, nie chciał uczestniczyć w czymś, co przekraczało jego barierę intymności.
Podobno nie lubisz pornografii. Gdzie widzisz różnicę między erotyką a porno?
Nie lubię tego, że w pornografii ludzie są uprzedmiotowieni. Jest w niej dużo udawania i przesady. W erotyce jest przestrzeń na emocje, tajemnicę, a to mnie kręci i pociąga. W "Ostatnim tangu w Paryżu" seks jest jednym z elementów życia i wyraża dużo więcej, mówi o samotności, tęsknocie, jest raz niebezpieczny, raz tkliwy. W pornografii wszystko sprowadza się do osiągnięć i udawanych okrzyków - to mnie nudzi.
Ale weźmy na przykład film "Love" Gaspara Noégo. Seks jest w nim pornograficzny, ale bohaterowie nie są zredukowani do jednej aktywności.
Akurat "Love" bardzo mi się podobało. Film nie wydał mi się pornograficzny, bo sądzę, że nie samo pokazanie genitaliów sprawia, że coś staje się pornografią. Seks jest w nim piękny, emocjonalny, pełen subtelnej gry. No i zauważ, że było w tym filmie ostrzeżenie, że przesuwanie granic w nieskończoność niszczy intymność, pozbawia nas możliwości rozwijania związku.
Zgodziłabyś się na rolę w takim filmie?
Nie wiem. Zastanawiałam się nad tym, gdy oglądałam "Antychrysta", który bardzo mi się podobał. Ale nie jest tak, że mogę zagrać wszystko. Mam granice.
Gdzie leży w takim razie ta granica w przypadku scen miłosnych?
Na uzasadnieniu, na pewnej konieczności użycia tego środka do przekazania pewnych sensów. No i erotyka strasznie traci, gdy nie pozostawia miejsca na wyobraźnię. Twarda pornografia sprawia, że postrzegamy seks jako wyzwanie. To wina pornografii, że kobiety udają orgazmy, a mężczyźni przeżywają rozmiar swojego penisa. Znam ludzi, którzy nie są w stanie podniecić się bez porno. To nie jest tak, że pornografia nie zostawia żadnych śladów w psychice.
Ale pornografia w kulturze zachodu nauczyła ludzi, że seks może po prostu sprawiać przyjemność. Nie wydaje ci się groźniejsza erotyzacja życia codziennego, czyli mówiąc kolokwialnie, szczucie cycem w reklamie i telewizji?
Przeciwnie, uważam, że brakuje nam erotyki, a jesteśmy atakowani przez pornografię. Billboard z panią z odsłoniętym biustem reklamującą cement to pornografia, a nie erotyka. To jest gwałt estetyczny. Erotyki, która wymaga oprawy i subtelności, jest mało w polskiej kulturze, bo Polacy w ogóle mają problem z ciałem i radością, może przez to, że jako naród byliśmy ciągle w żałobie. Mało jest w naszej historii jasnych momentów. Trudno cieszyć się u nas swobodnie własnym ciałem, małymi przyjemnościami, ale także osobistym sukcesem. To jest często źle widziane. Może stąd bierze się ten deficyt erotyki i ciche przyzwolenie na powszechny dostęp do pornografii.
Znajdujemy się teraz na warszawskim Placu Zbawiciela, jak z perspektywy tego miejsca widzisz współczesną Polskę? **
To bardzo symboliczne miejsce. Jest Charlotte, w której siedzą „wygrani”, a obok pod arkadami stoją „przegrani”, modlący się za dzieci nienarodzone i protestujący przeciw in vitro. Wielu starszych ludzi jest dziś pogubionych. Ktoś, kto spędził dzieciństwo podczas wojny, młodość za ciężkiej komuny i stracił stałe zatrudnienie krótko przed emeryturą albo pobiera świadczenia, które nie pozwalają mu godnie żyć, ma prawo czuć się oszukanym. Obserwuje kolorowy świat, do którego z racji wieku i braku pieniędzy nie ma dostępu. W dodatku ten świat jest przejrzysty tylko dla młodych ludzi. Mamy kryzys międzypokoleniowy. Walka o tęczę dobrze pokazuje, że jest w naszym społeczeństwie masa ludzi sfrustrowanych.
Na kogo będziesz głosować w następnych wyborach?
Chciałabym zmiany stylu polityki w Polsce. Nie uważam, że ludzie głosujący na PiS nie mają w ogóle racji, ale nie godzę się na tak radykalne odejście od proeuropejskiej polityki i lekceważenia konstytucji, dlatego w kolejnych wyborach na pewno będę głosować na opozycję. Polacy umieją się jednoczyć. Okrągły Stół i bezkrwawa rewolucja są naszym ogromnym osiągnięciem na światową skalę. Chciałabym, abyśmy wrócili do tej tradycji i zmniejszyli ogromny konflikt i podział w naszym społeczeństwie. Aby w polityce znowu pojawili się ludzie, których będzie można szanować.
Wróćmy do konfliktu między głównymi bohaterami w "W spirali". Widzisz dla nich szansę?
Obydwie strony mają rację, choć gorzej wypada Krzysztof, bo zdradza i to w dodatku dość ostentacyjnie. Łatwiej widzieć Agnes po jasnej stronie, ale sprawa jest bardziej złożona. Ten film opowiada m.in. o kryzysie płci, a dodatkowym zapalnikiem konfliktu jest pozycja Agnes. Ona jest doświadczoną producentką, on młodym aktorem. Agnes stara się ułatwić mężowi wejście w karierę, a to jest niebezpieczny ruch, który odbiera mu niezależność i w pewnym sensie godność. Obydwoje kochają się, ale nie wiem, czy ich związek ma szanse. Nie bardzo potrafią rozmawiać i to jest problem.
Czym jest jego skok w bok? Zemstą?
To próba uwolnienia się od niej. Krzysztof jest w klinczu własnych ambicji i poczucia utraty godności, więc radzi sobie z tą sytuacją, jak umie i nie jest to wcale rozwiązanie niepopularne. Czasem czuje się, że chce się odejść, ale nie umie się tego zrobić. Wtedy pomocna jest zdrada.
Czyli ich problemy nie zniknęłyby, gdyby byli w poligamicznym związku?
Myślę, że Agnes byłaby raczej zamknięta na taki układ. W jej partnerze też nie widzę luzu: seks jest dla niego formą wyładowania, udowadniania sobie własnej wartości, a nie przestrzenią przyjemności oraz zabawy. Agnes pragnie z kolei bliskości i rodziny. Zastanawiałam się nad poligamią i doszłam do wniosku, że dla mnie istotą związku jest poczucie bezpieczeństwa. Nie mam wrażliwości, która pozwoliłaby mi na taką swobodę. Nie znam też żadnej opowieści w filmie czy życiu, w której takie relacje kończą się dobrze. To zawsze prowadzi do katastrofy. Potrzebujemy granic, one są dla związku jak skóra dla naszego ciała.
Środowisko aktorskie w filmie wygląda jak siedlisko żmij. Odbierasz ten obraz jako wiarygodny?
Myślę, że jest bardzo autentyczny. Nie mam przyjaciół wśród aktorów, choć wielu lubię. Rywalizacja, porównywanie się są dla tego środowiska bardzo naturalne. W zawodzie aktorskim jest się non stop pod ostrzałem, a to budzi dużo napięcia. Nie da się obiektywnie porównać talentu albo urody, a jednak jesteśmy ciągle umieszczani w rankingach. W jednej chwili można wiele stracić albo wszystko zyskać. I nie do końca ma się na to wpływ.
Jak ty sobie z tym radzisz?
Jeżeli chodzi o tremę w pracy, chyba jej się pozbyłam. Mam zaufanie do tego, co umiem, bo ciężko nad tym pracowałam. Udaje mi się też przezwyciężać stres związany z oceną, bo sama jestem bardzo wymagająca wobec siebie. Nauczyłam się też sobie trochę odpuszczać, a kiedyś tego nie potrafiłam. Trzeba wiedzieć, kiedy warto dać z siebie wszystko. Nie dziwię się, że wielu aktorów popada w alkoholizm. Kiedy aktor wraca do domu o 22 albo 23, trudno jest mu po prostu wyhamować i pójść spać. Coś trzeba zrobić, a najłatwiej sięgnąć po alkohol. Ale największym stresem jest to, czy praca będzie, czy też nie. Nie do końca potrafię sobie poradzić z tym, że to nie zawsze zależy ode mnie. Stąd się wzięło moje pisanie, reżyserowanie, muzyka. Zazwyczaj miałam dużo pracy i jestem bardzo zaniepokojona, gdy nie jestem całkowicie zajęta.
Nie stresuje cię, że z wiekiem aktorkom jest trudniej niż aktorom?
Na szczęście to zaczyna się zmieniać. Kino odbija rzeczywistość, a rzeczywistość wyglądała tak, że kobiety siedziały w domach, a mężczyźni byli tymi, którzy wychodzili do świata. To naturalne, że ciekawszy jest Odyseusz, który wyrusza w świat niż czekająca na niego Penelopa. Ale my nie jesteśmy już skłonne do pasywności, bezwzględnej wierności, przestają nas cieszyć te cnoty. Równość między płciami staje się faktem, kobiety odzyskują prawo do działania. A mężczyźni prawo do emocji.
Nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek. Dziś mężczyzna musi być nie tylko być silny, ale powinien także umieć się wzruszyć i mówić o tym, co czuje.
Rzeczywiście mężczyznom jest chyba trudno wyrażać emocje, bo wcześniej wymagano od nich tylko siły. Dlatego mogą być przerażeni i zaskoczeni, gdy konfrontują się ze swoją słabością i strachem. Kobietom jest może o tyle łatwiej, że gdy raz odważą się działać w świecie, to nie mogą przestać i zachłystują się wolnością. W filmie jest taka scena, w której Agnes patrzy na Krzysztofa i uświadamia sobie, że on nie jest jej niezbędny do życia. To jest punkt, w którym ona zaczyna się prawdziwie emancypować, rozumie, że przede wszystkim jest winna wierność sobie i swoim pragnieniom. To jest też dobry punkt do budowania zdrowego związku, kiedy partner nie jest koniecznością, ale możliwością. To trudny do utrzymania paradoks bycia osobnym, ale we wspólnocie.
Rozmawiał Łukasz Knap