Katuj, tratuj, ja przebaczę wszystko ci, jak bratu

O filmie „Zapaśnik” piszę się głównie z powodu wielkiego aktorskiego powrotu Mickeya Rourke’a po latach prywatnego i zawodowego upadku. Muszę jednak przyznać - niczego nie ujmując rzeczywiście świetnej, a przy tym oszczędnej w środkach wyrazu kreacji „Rurki” - że „The Wrestler” zafrapował mnie z innych przyczyn.

27.03.2009 14:10

Po pierwsze, zdziwiłem się, że Darrena Aronofsky’ego stać było na taką reżyserską powściągliwość. Dotąd znaliśmy go z realizacji stylistycznie i wizualnie rozbuchanych, często na granicy taniego efekciarstwa. O ile jeszcze „Pi” czy „Requiem dla snu” przyniosły parę niezapomnianych obrazów, a nawet scen, o tyle poprzedni film Aronofsky’ego „Źródło” wydał mi się opowiastką raczej mętną i pretensjonalną. Zresztą, prawdę powiedziawszy, niewiele już z niej pamiętam.

Tymczasem „Zapaśnik” to rzecz utrzymana w surowej, paradokumentalnej poetyce kina amerykańskiego lat 70., które odwróciło się od celuloidowych herosów i skierowało kamerę na zwykłych ludzi w ich zwykłym otoczeniu. Często biednym i zdewastowanym. Tak jest i tutaj – na ekranie widzimy obtłuczone przyczepy kempingowe, podrzędne sale klubowe, pospolite supermarkety, zrujnowane pawilony, w których kiedyś mieściły się „centra rozrywki”… Te i inne obiekty wyznaczają marszrutę, po której porusza się główny bohater filmu, Randy alias The Ram – przebrzmiały gwiazdor wrestlingu.

Polski tytuł może zresztą nieco wprowadzać w błąd. Zapasy to u nas siłowy, ale jednak szlachetny i olimpijski sport, w którym dwaj panowie w staromodnych kostiumach siłują się miłośnie, a, gdy któryś chwyci rywala poniżej pasa, zostaje upomniany przez sędziego. Tymczasem wrestling jest absolutnie pozbawionym reguł sadystycznym szoł – jego uczestnicy walą się po głowach i genitaliach ciężkimi przedmiotami, wbijają druty kolczaste w ciało przeciwnika, skaczą na siebie z wysokości itd. itp. Przy czym jest to zarazem widowisko… od początku do końca ustawione, liczy się w nim jedynie efekt, a nie walka, co kompletnie nie przeszkadza szalejącej z dzikiego entuzjazmu publiczności. Ot, taki dozwolony sposób zaspokajania najniższych instynktów.

I właśnie ten teatr ciała fascynuje mnie w filmie Aronofsky’ego najbardziej. A, dokładniej rzecz ujmując, jego kulisy. Każdy z aktorów przedstawienia – przerośniętych ździebko chłopów – robi sobie przed wyjściem na arenę efektowny makijaż, by wyglądać odpowiednio niesamowicie, niczym demon z niskobudżetowej produkcji, której reżyserem mógłby być Ed Wood. „The Ram”, na przykład, starannie farbuje swoje długie włosy, by nadać im wygląd – jak celnie napisał w „Co jest grane”, Paweł Mossakowski – „blond mopa”. Gdy nimi potrząsa przy kolejnych podskokach na ringu, widownia piszczy i nieledwie dostaje orgazmu.

Panowie wrestlingowcy nadto noszą podczas występów kogucie ciuszki (taki ze mnie maczo!) lub obcisłe trykoty, które podkreślają ich sterydami utuczone mięśnie i wypchane (różnymi materiałami) krocza. Za to odnoszą się do siebie nawzajem z czułością kochanków, ustalają w szatni, jakie chwyty można zastosować w walce, a jakie są zbyt ryzykowne, a i w czasie pojedynku pytają przeciwnika – szeptem, z troską w głosie - czy nie przegięli i czy przypadkiem nie należałoby już zakończyć tę jatkę. Po mordo(i nie tylko przecież mordo)biciu całe to homospołeczne towarzystwo idzie zgodnie zabawić się w klubie z (damskim) striptizem.

Ale, oczywiście, nie można tak całkiem bezkarnie nadużywać ciała swojego i cudzego, toteż wrestlingowcy z wiekiem zaczynają odczuwać rozmaite kontuzje i dolegliwości. Od połamanych kości począwszy na atakach serca nie skończywszy. Degradacja ciała to zresztą temat nie od dziś bliski Aronofsky’emu – najbardziej poruszającymi scenami „Requiem dla snu” były przecież te, w których Ellen Burstyn i Jared Leto ulegali fizycznej dekonstrukcji z powodu nadużywania środków farmakologicznych i innych używek.

Także w „Zapaśniku” obserwujemy, jak niemłode już, nieprzyjemnie napuchnięte cielsko Randy’ego-Rourke zaczyna odmawiać posłuszeństwa, psuć się i więdnąć.

Aronofsky uwielbia podglądać cielesne popisy (w „Zapaśniku” oprócz wrestlingowych harców mamy także wątek z tancerką przy rurze), ale jednocześnie musi mieć silnie wmontowane religijne potępienie ciała, ostrzeżenie przed jego upadkiem i rozkładem. Toteż miesza perwersję z napomnieniem. Znajduje upodobanie w pokazywaniu ciała zużytego, poniżonego, umęczonego…

Jakbyśmy oglądali Drogę Krzyżową w amerykańskich realiach. Nie dziwię się, że filmy Aronofsky’ego cieszą się nabożnym szacunkiem w katolickiej Polsce.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)