Kenny Baker: siedziałem w środku robota i pociągałem za dźwignie
Największą sławę bez wątpienia zyskał dzięki roli R2-D2 w filmowej sadze "Gwiezdne wojny", a wieść o jego śmierci pogrążyła w żalu wielu fanów kultowej epopei. Kenny Baker zmarł dwa lata temu, 13 sierpnia 2016 r.
- Miał długie i udane życie - powiedziała jego siostrzenica. - Cieszymy się, że był kochany przez widzów na całym świecie. Jesteśmy niezmiernie dumni z tego, co osiągnął.
Początki kariery
Urodził się w artystycznej rodzinie - jego mama była pianistką, ojciec artystą i muzykiem. Baker, mający zaledwie 112 centymetrów wzrostu, jako nastolatek dołączył do grupy karłów i rozbawiał publiczność podczas rozmaitych spektakli. Potem z powodzeniem występował ze swoimi komediowymi programami w nocnych klubach. Można go było też oglądać w cyrku i w rozmaitych rewiach na lodzie.
- Uwielbiam jeździć na łyżwach - wyznawał. - Przez 20 lat brałem udział w różnych show zarówno w Europie, jak i Afryce. A kiedy pojawiłem się w programie "Holiday On Ice", zaproponowano mi rolę R2-D2.
Kultowa rola
Nie był to jego debiut przed kamerami - już wcześniej pojawił się gościnnie w dwóch serialach i zagrał w telewizyjnej "Królewnie Śnieżce". Wspominał też, że początkowo odrzucił propozycję Lucasa, uznając ją za absurdalną, i dopiero po czasie zmienił zdanie.
W "Powrocie Jedi" miał obiecaną rolę Ewoka Wicketa, jednak musiał zrezygnować z powodu ciężkiego zatrucia pokarmowego i angaż trafił do Warwicka Davisa; Baker musiał zadowolić się nieco mniejszą rolą Paploo.
Sam zresztą powtarzał, że nie uważa się za aktora (nazywał się "performerem"). Śmiał się, że rola R2-D2, która przyniosła mu taką sławę, nie miała nic wspólnego z aktorstwem.
- Po prostu siedziałem w środku robota i pociągałem za dźwignie - kwitował.
Nie darzyli się sympatią
Chociaż grany przez niego robot był bliskim przyjacielem droida C-3PO, prywatnie Baker nie przepadał za grającym go Anthonym Danielsem. Twierdził, że aktor był człowiekiem bardzo nieuprzejmym i to nie tylko dla niego, ale i dla reszty ekipy oraz fanów.
- Nigdy nie poszedł z nami na drinka. Kiedyś powiedziałem do niego: "Cześć", a on odwrócił się do mnie placami i rzucił: "Nie widzisz, że z kimś rozmawiam?!". To najbardziej nieuprzejma rzecz, jaka mi się przytrafiła. Byłem naprawdę wściekły - wspominał.
Mały człowiek o wielkim sercu
Później Baker pojawił się między innymi w filmach "Flash Gordon", "Człowiek Słoń", "Bandyci czasu", "Willow", "Labirynt" czy "Amadeusz". Na plan "Gwiezdnych wojen" powrócił po latach, gdy do kin trafiła nowa trylogia, "Mroczne widmo", "Atak klonów" i "Zemsta Sithów". Zaproszono go też do współpracy przy "Przebudzeniu mocy" - początkowo miał znów zagrać R2-D2, ale ostatecznie został konsultantem. W "Ostatnim Jedi" w roli robota zastąpił go Jimmy Vee.
Baker był szczęśliwym mężem Eileen Baker, z którą wychowywał dwoje dzieci. Kobieta zmarła w 1993 r., a on bardzo ciężko zniósł jej śmierć. Później sam zmagał się z problemami zdrowotnymi. Czuł się tak źle, że nie zjawił się na premierze "Przebudzenia mocy" w Los Angeles. Odszedł 13 sierpnia 2016 r., 11 dni przed swoimi 82. urodzinami.
- Był małym człowiekiem o wielkim sercu i wspaniałym charakterze - powiedział Warwick Davis. - Będzie nam go brakowało.