Tym razem Obcy i Predatorzy biorą się za łby na amerykańskiej prowincji. Pomysł na zawiązanie intrygi obiecujący i nieco szatański, bo zderzenie sielskiej scenerii z krwawymi potyczkami kosmitów daje spore możliwości narracyjne, a przede wszystkim inscenizacyjne. I trzeba przyznać, że reżyserski duet braci Strause sporo z tych możliwości wykorzystał, podsuwając widzom surrealistyczno-makabryczne wizje.
Idylliczne miasteczko wśród pięknych lasów zawsze dobrze sprawdza się jako sceneria wszelkiej maści horrorów, bo przemoc na takim tle bardziej szokuje niż powiedzmy w scenerii Nowego Jorku czy innej metropolii. W filmie nie brakuje mocnych scen. W ich budowaniu bracia wykazali się sporą pomysłowością (Obcy atakują ludzi w lesie, na basenie, w tunelach miejskiej kanalizacji) i jeszcze większą skłonnością do makabry. Czasami wręcz z nią przesadzają, jak w naprawdę obrzydliwej sekwencji na porodówce miejscowego szpitala.
„Obcy kontra Predator” to kino zbudowane w całości na efektach specjalnych. Intryga służy jedynie jako pretekst, a scenariusz zmieściłby się pewnie na jednej kartce i to niekoniecznie A4. Postacie są jednowymiarowe i tak pokazane, by widz nie tylko od razu wiedział, kto jest tu dobry, a kto taki sobie, ale także w jakiej kolejności bohaterowie zginą. Kolejne zwroty akcji przypominają pokonywanie kolejnych etapów gry. Zresztą czego można było się spodziewać po filmie inspirowanym popularną grą komputerową?
Nie warto się więc czepiać. Tym bardziej, że nikt nie ukrywa, że jedynym celem nakręcenia filmu, było wyciągnięcie kasy od fanów obu kosmicznych potworów. I chyba nikogo nie zaskoczy pojawiająca się w finale sugestia, że cykl ma być kontynuowany.