Knychała - czuły ojciec, który kochał zabijać
Achim, a dziewczynki z Piekar Śląskich to też twoja sprawka? Roman Hula do dziś pamięta to ciche "tak", które usłyszał wtedy od Joachima Knychały.
To nie był dobry dzień dla 24-letniego Joachima Knychały, choć zapowiadał się dobrze. 6 maja 1976 roku popił z kolegami tak bardzo, że zasnął w tramwaju. Budzi się, dopiero gdy dojeżdża do Katowic. Wysiada rozdrażniony. Na przystanku napada na niego trójka wyrostków, jeden z nich ma w rękach metalowy łom. Wysoki, rosły, dobrze zbudowany Knychała z łatwością radzi sobie z napastnikami. Uciekają w popłochu.
Powrót z szychty
Joachim łom zabiera ze sobą do tramwaju, którym ma wrócić do Piekar Śląskich, gdzie mieszka. W wagonie dostrzega studentkę Akademii Ekonomicznej, Mirosławę. Dziewczyna wpada mu w oko, więc kiedy wysiada w Chorzowie, mężczyzna bez zastanowienia idzie za nią.
Gdy zbliżają się do ulicy Polnej, zadaje jej w głowę pierwszy cios. Pada, a wtedy wali drugi, trzeci i kolejne razy. Tak już ma, bo cechuje go "nadzabijanie": - jak psychologowie nazywają "dolegliwość": psychopatów, którym nie wystarczy jeden czy dwa ciosy pozwalające stwierdzić, że ofiara nie żyje, tylko zadają ich kilkanaście.
Kiedy Knychała patrzy na ciało ofiary, jest niezadowolony. Dokonał masakry. Nie ma ochoty na seksualne uniesienia z kimś tak odpychającym.
Zdejmuje jednak z zamordowanej zakrwawioną bluzkę i zarzuca jej na głowę. Drży. Już dobrze zna uczucie euforii, w której właśnie się znajduje. Wie, jak bardzo będzie za nim tęsknił i jak wiele czasu minie, zanim poczuje je ponownie. Próbuje nasycić się przyjemnością na zapas.
Po wszystkim chowa pręt pod marynarkę i idzie piechotą do Piekar Śląskich do domu. W końcu tam czeka na niego żona. Jest przy ul. Arki Bożka, gdy nagle widzi nadchodzącego milicjanta. Przez głowę przelatuje mu: "Będę musiał go zabić!". Pręt jest już gotowy do użycia.
- Co, z szychty wracacie? - pyta milicjant przekonany, że spotkał właśnie górnika z pobliskiej kopalni Barbara.
- Ja, ja z szychty - odpowiada bez cienia zdenerwowania Joachim.
Mijają się. Morderca spokojnie wraca do dzieci.
Szkolił się w czasie procesów morderców
Milicjanci są wobec Knychały bezradni. W latach 70. nie ma kamer przemysłowych, nie można namierzyć telefonu komórkowego, nie ma jeszcze metody DNA. Śledczy muszą się wykazać dużą kreatywnością w działaniu, by dopaść kogoś w czasach, gdy tak łatwo pozostać anonimowym.
A dodatkowo zabójstwa na tle seksualnym są bardzo trudne do wykrycia, bo ofiary na ogół są niepowiązane ze sprawcą, który działa sam.
Knychale sprzyja też to, że działa na Śląsku, kulturowym tyglu, do którego zjeżdżają ludzie z całej Polski, bo najłatwiej tam o pracę. Sąsiedzi znają się słabo. Za dużo nowych twarzy pojawia się w okolicy, by podtrzymywać ze wszystkimi relacje. To, że ktoś obcy przechodzi akurat pod domem, nikogo nie dziwi.
Na dodatek Knychała bardzo starannie planuje swoje działania i cały czas się doszkala. Wiedzę o tym, jak sprawnie przeprowadzić zbrodnię, czerpie z procesów morderców. Były wtedy otwarte dla publiczności, więc chętnie na nie chodził.
- To była inteligentna bestia w ludzkiej skórze. On planował ataki. Dokonywał rozeznania terenu. Jednym z jego głównych miejsc obserwacyjnych był pl. Sikorskiego w Bytomiu, gdzie przy szkole muzycznej jest pętla tramwajowa. To tam właśnie polował. Działał w sposób bezwzględny. Nigdy nie wracał środkami lokomocji publicznej, tylko pieszo. Kapitalnie znał teren, świetnie się potrafił zorganizować. Wiedział, która klatka jest przelotowa. Miał wszystko przemyślane - opowiada mi Roman Hula.
To były milicjant, który w sierpniu 1979 roku jako podporucznik trafił do grupy "Frankenstein":. Zajmowała się ona sprawą nieuchwytnego seryjnego mordercy. Bo Knychała siał postrach od kilku lat.
Pierwsza napaść, której dopuścił się w listopadzie 1974 roku, nie przyniosła mu spełnienia. Zaatakował wtedy młotkiem 21-letnią Marię. Tamta jesień była koszmarnie zimna, więc dziewczyna miała na głowie gruby beret z włóczki, pod który dodatkowo upchała gazety. Dzięki temu zamortyzowane zostało uderzenie młotkiem. Ofiara, która nie straciła nawet przytomności, krzyczała tak głośno, że zbiegli się sąsiedzi. To spłoszyło Knychałę.
Pierwszy raz zabija niemal rok później - we wrześniu 1975 roku. To był właściwie zbieg okoliczności. Knychała wraca z pracy w kopalni Radzionków, gdzie zatrudniono go na stanowisku cieśli. Na ul. Bytomskiej spotyka bosą, zapłakaną Stefanię, która prosi go, by pomógł jej dostać się do domu rodziców.
Gdy są już prawie na miejscu, Joachim wyciąga zza pazuchy siekierkę ciesielską, którą zadaje Stefanii dwa ciosy. 23-letnia dziewczyna wyszarpuje się, ale uciec nie daje rady. Zabójca dopada ją pod samym blokiem i zadaje kolejne ciosy. Przenosi ofiarę na drugą stronę ulicy i zaspokaja się krzakach.
Rano dziewczynę znajduje sąsiad. Knychała jest przerażony, gdy dowiaduje się, że Stefania przeżyła. Boi się, że go złapią. Po kilku dniach oddycha z ulgą – dziewczyna umiera. Joachim jest zadowolony, bo siekierka ciesielska zdaje egzamin. Nie zamierza już nigdy wracać do młotka.
Ukrywanie ciał go nie interesuje
10 kwietnia 1976 roku nie wszystko idzie pod jego myśli. 33-letnia Halina, którą zaatakował przed jej domem przy ul. Arki Bożka, zasłoniła głowę rękami. Joachim zadał jej kilka ciosów, ale osłona powoduje, że zamiast roztrzaskanej głowy kobieta ma złamane śródręcze. I krzyczy, ile sił w płucach, a Joachim bez zastanowienia ucieka.
Niedoszła ofiara zgłasza sprawę policji. Niestety, nie jest w stanie nic powiedzieć na temat wyglądu napastnika.
Niepowodzenie rozwściecza Knychałę. W niespełna miesiąc później zabija studentkę Mirosławę, tę, która spodobała mu się w tramwaju.
Powodzenie rozzuchwala go i już w październiku 1976 roku zaczaja się na 26-letnią Teresę. Gdy kobieta wkłada klucze w zamek swojego mieszkania przy ul. Rostka, słyszy ujadanie psa sąsiada, ale niespecjalnie się nim przejmuje. Nie może zdawać sobie sprawy, że pies po prostu szczekał na obcego.
Nie zdąży przekręcić klucza, gdy jej głowę przetnie potworny ból. Dziewczyna pada, a Knychała znosi ją do piwnicy. Kładzie dogorywającą na podłogę i wraca na górę, by pozbierać rzeczy, które wypadły z torebki Teresy. Nie spieszy się. Pieczołowicie podnosi klucze, haftowaną chusteczkę i inne drobiazgi. Wtedy wraca do piwnicy…
Sprawcy, którzy poprzez morderstwo zaspokajają swoje chore potrzeby, oddalają się z miejsca zbrodni, porzucając ciała. Ukrywanie zwłok nie interesuje ich. Joachim to właśnie ten typ.
Czuje się już pewny siebie i bezkarny. Tak bardzo rozsmakowuje się w zabijaniu, że na kolejną ofiarę poluje zaledwie w dziewięć dni po zamordowaniu Teresy. Tym razem jednak zaatakowana po otrzymaniu ciosu krzyczy, co uruchamia sąsiadów. Knychała ucieka.
W styczniu 1977 roku jest podobnie - zaatakowana 30-letnia Barbara również krzykiem płoszy napastnika. I robi coś, czego Knychała się obawiał - zapamiętuje twarz i ubiór sprawcy.
To na podstawie jej zeznań milicja tworzy portret pamięciowy oraz manekina. Joachim jest odtąd bardzo ostrożny. Powstrzymuje się od zabijania i poświęca nowo narodzonej córce. Wszyscy znajomi i sąsiedzi powtarzają sobie nawzajem: "Co za cudowny ojciec!":.
Pragnienie zabijania jednak wraca. Już w lutym 1978 roku atakuje nożem 48-letnią Marię, dozorczynię domu przy Witczaka w Bytomiu. Ostrze jest jednak zbyt krótkie, więc napadniętej udaje się wyrwać. Wściekły Joachim nie potrafi już nad sobą zapanować. Nie chce ryzykować kolejnego niepowodzenia, ale tak bardzo tęskni za euforią płynącą z obcowania z martwym ciałem kobiety, że szuka sobie substytutu.
Znajduje go dopiero 23 czerwca 1979 roku, kiedy 10-letnia Halina i 11-letnia Kasia wybierają się na jagody w lasy Piekar Śląskich.
Gdy nie wróciły, zaczęły się poszukiwania. Znaleziono je rano. Kasia jeszcze żyła.
- To cud, że ją odratowali. Dostała od Knychały dwanaście ran tłuczonych – wspomina Hula. Na podstawie zeznań Kasi przygotowano kolejny portret pamięciowy, ale Knychała do niego nie pasował.
- Najprawdopodobniej w miejscu zbrodni nad dziewczynką nachylił się zastępca komendanta i to właśnie jego twarz mogła zapamiętać, a on był od Knychały znacznie starszy - tłumaczy Hula.
Zabójca z kawiarni
Pięć tygodni po ataku na dziewczynki podporucznik Hula dołącza do grupy "Frankenstein":. Zaledwie miesiąc później po raz pierwszy trafia na Knychałę.
Hula, wykonując czynności operacyjne, ustala, że w czerwcu na osiedlu Wieczorka w Piekarach Śląskich w rejonie dworca autobusowego doszło do ataku na dziewczynę. Została uderzona w głowę ostrym narzędziem. Życie uratowało jej to, że akurat nadjeżdżał autobus z górnikami. Wysiadający z niego mężczyźni spłoszyli napastnika.
- Nawiązałem z nią kontakt, ale nie chciała ze mną w ogóle rozmawiać. Po długich namowach ustąpiła i zdecydowała się mówić, ale pod warunkiem, że nie będzie wzywana nigdy na świadka. Obiecałem jej to, a ona zdradziła mi, że mężczyznę, który ją napadł, widziała w kawiarni. Umówiliśmy się, że jak go zobaczy ponownie, to da mi znać - mówi Hula.
I dała znać. Natychmiast doszło do zatrzymania Knychały. Rozpoczęły się okazania niedoszłym ofiarom.
Rozpoznaje go kobieta, na którą napadł, gdy była z dzieckiem na spacerze. Gdy ją uderzył, szkrab wypadł z wózka i zaczął przeraźliwie płakać. Wtedy ona, broniąc dziecka, wpadła w szał i zaatakowała napastnika z taką siłą, że zaczął uciekać.
Sąd w Tarnowskich Górach nie ma wątpliwości: Knychała jest winny tej napaści, ale traktuje ją jako wybryk chuligański. Karą jest jedynie grzywna. Porażkę ponosi również milicja - przeszukuje dom Knychały, ale nie znajduje tam niczego, co pozwoliłoby go powiązać z morderstwami i innymi atakami.
Poza tym ma dobre alibi: gdy dochodziło do ataków, był w pracy w kopalni.
Być może pogrążyć zabójcę pomogłyby zeznania Barbary, tej, którą zaatakował w 1977 roku, ale akurat wyjechała do Niemiec. Nie mogła być na okazaniach. Nie było więc dowodów i Knychała wychodzi z aresztu.
Jest jednak mocno zaniepokojony tym, że milicja zbliżyła się do niego tak bardzo.
Dlatego na jakiś czas ponownie rezygnuje z zabijania. Wie, że nadal jest na liście podejrzanych i jeden fałszywy ruch może go zgubić. Tworzy wokół siebie wrażenie dobrego obywatela: zapisuje się do partii i do technikum wieczorowego, przykładnie opiekuje się synem, który przychodzi na świat w 1979 roku.
Mordercy sprzyjają też okoliczności społeczno-polityczne. Jest rok 1980 i przetaczające się przez kraj strajki odrywają funkcjonariuszy od dochodzeń, którymi się zajmują. Priorytet bowiem jest jeden: trzeba ratować walący się system, a nie zajmować się ściganiem przestępców, nawet tych najbardziej zwyrodniałych.
Knychała zostaje jednak zatrzymany po raz kolejny, ale dopiero w maju 1982 roku.
Właśnie wtedy, udając rozdygotanego, wpadł do domu z krzykiem, że coś się stało Bogusi, siostrze jego żony, która miała upaść i uderzyć się w głowę.
Gdy na miejsce przyjechali funkcjonariusze, kobieta nie żyła. Wtedy jeszcze milicjanci nie wiedzieli, że morderstwa dokonał Joachim, który miał ze szwagierką romans.
Bogusława miała już dość ukrywania ich związku i chciała o wszystkim powiedzieć siostrze. Joachim poprosił ją, by najpierw nazrywała z nim trawy dla królików. Gdy się nachyliła, uderzył ją w głowę kilofem.
To, że kobieta została zamordowana, szybko wyszło na jaw. Zwłoki przewiezione zostały do zakładu medycyny sądowej. Biegli szybko wykluczyli nieszczęśliwy wypadek.
Knychałę aresztowano i poddano badaniu poligraficznemu wykrywającemu emocje i wysiłek intelektualny towarzyszące kłamstwu.
Wynik: w sprawie szwagierki Joachim kłamie.
Rysowałem mu szubienicę
Zatrzymanego przejmuje Roman Hula.
- Wiedziałem, że muszę go złamać psychicznie. Rysowałem mu szubienicę i straszyłem, że będzie wisieć. Był bardzo twardy. Otwierał się pomalutku. Dopiero po wielu godzinach przyznał się do zabójstwa Bogusi. W końcu zapytałem go: "Achim, a dziewczynki z Piekar Śląskich to też twoja sprawka?":. On spuścił głowę i powiedział, że tak – opisuje Hula.
Śledczy szybko ustalają, że alibi, którym dysponował Knychała w chwili pierwszego zatrzymania, jest nieprawdziwe. Choć w dni zabójstw figurował w karcie pracy w kopalni, w rzeczywistości nie było go tam. Często bowiem zdarzało się tak, że przełożony prosił go, by został na kolejną zmianę na stanowisku. Knychała zgadzał się, a w zamian kolejny dzień miał wolny i wtedy mordował. Wiedział, że w ewidencji pracowników takich zmian nie rejestrowano.
Pomiędzy 1974 a 1982 rokiem Knychała dopuścił się jedenastu zbrodni: zamordował pięć kobiet, a sześć usiłował zabić.
Ale Roman Hula przekonuje, że to niepełna liczba.
- Tyle mu udowodniono - mówi. - Według mnie miał jeszcze jedno zabójstwo w Bytomiu na pl. Sikorskiego, ale nie zostało mu udowodnione, a on się do niego nie przyznał.
Dlaczego Knychała zabijał?
Na to pytanie próbują odpowiedzieć sobie wszyscy. Sam Knychała w więzieniu napisał pamiętnik. Twierdzi, że to efekt mizoginii.
Nienawidził kobiet, bo był wychowywany przez sadystyczną babkę-Niemkę, która nigdy nie wybaczyła córce, że ta "puściła się z Polakiem":.
Babka biła i upokarzała wnuka za nawet najmniejsze przewinienie. Potem w jej ślady poszła matka. A gdy Joachim skończył osiemnaście lat, został skazany na trzy lata więzienia za próbę gwałtu na koleżance. Twierdził, że to jej zemsta na nim i najprawdopodobniej w tym akurat przypadku nie kłamał.
Roman Hula nie daje jednak tym tłumaczeniom wiary.
- Jemu przyjemność sprawiało panowanie nad drugą osobą. Rozkoszował się, że jest panem i władcą, i że wszystko od niego zależy. Sposób jego działania wskazuje nie na zemstę, ale na pobudki seksualne - mówi.
- Sprawiało mu przyjemność uwodzenie kobiet będących już w związkach. Miał poczucie, że je upadla. Każda miała zasługiwać na takie potraktowanie jak jego ofiary. Jedynymi kobietami, które traktował inaczej, były jego dzieci i żona. On naprawdę czuł coś do niej - dodaje.
Sąd skazał Joachimai Knychałę na karę śmierci z pozbawieniem praw publicznych na zawsze.
Egzekucję wykonano 28 października 1985 roku w więzieniu przy Montelupich 7 w Krakowie. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Knychała zginął przez powieszenie.
Joachimowi Knychale poświęcony jest jeden z odcinków serialu "Kryminalne śledztwa PRL". Dokument jest emitowanych na CBS Reality we wtorki o godz. 22.