"Kocham Polskę, to teraz mój dom". Palestyńczyk ocenił zachowanie Hołowni
30-letni Palestyńczyk Mohammad Almughanni już jako nastolatek marzył o przyjeździe do Polski. Teraz ma polskie obywatelstwo i robi u nas filmy. Od lat walczy ze stereotypem, że jesteśmy krajem rasistowskim.
Według Mohammada Almughanniego panuje u nas otwartość i wolność. Smuci go jednak, że nie zaangażowaliśmy się bardziej w wojnę Izraela z Palestyną. I że politycy wykazują się wobec tematu ignorancją.
- Pamiętam, jak marszałek Szymon Hołownia dostał pytanie na temat Gazy i jego odpowiedź była bardzo słaba. Odpowiedział, że tam zawsze była wojna i ludzie tam zawsze się zabijali, od początku historii. I że zawsze tak chyba będzie. To tak, jakby Palestyńczyk powiedział, że w Ukrainie zawsze była wojna, od początku historii - mówi mi, kiedy spotykamy się na festiwalu Qumra w Ad-Dausze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej wyczekiwane premiery filmowe 2024 roku
Artur Zaborski: Jak trafiłeś do Polski?
Mohammad Almughanni: Zawsze byłem fanem polskiego kina. Oglądałem wszystko, kiedy jako dziecko mieszkałem w Strefie Gazy. Pamiętam, że pierwszy raz o Szkole Filmowej w Łodzi usłyszałem w 2009 roku, kiedy z powodu ataków musieliśmy z rodziną uciekać do domu babci, gdzie było bezpieczniej. Ona miała komputer z internetem, więc skontaktowałem się z wujkiem, który w latach 90. studiował w Łodzi na ASP i miał w mieście dużo znajomych.
Rozmawialiśmy o rodzinie, wojnie i jak tam u nas, a w pewnym momencie on zapytał mnie, kim chcę być w przyszłości. Powiedziałem mu, że reżyserem. I on wtedy powiedział mi, że w Łodzi jest bardzo dobra szkoła, gdzie studiował m.in. Roman Polański, którego filmy bardzo dobrze znałem. Miałem szesnaście lat i od tamtej pory moim marzeniem było dostać się tam na studia. Dwa lata później przystąpiłem do egzaminów.
Rodzina ci pomagała?
Tata nie wziął tego na serio. Nie do końca wiedział, z czym wiązało się bycie reżyserem. Ale dla mnie to była prawdziwa pasja. Nawet kiedy oglądałem jako dzieciak kreskówki, to najbardziej interesowała mnie narracja i historia. To było dla mnie coś wyjątkowego. Marzyłem, żeby zrobić film w Gazie, bo oglądałem filmy z całego świata - i ze Stanów Zjednoczonych, i z Polski - a ze Strefy Gazy nie.
A żyjąc tam, wiedziałam, że osoby, które były obok mnie, mają swoje historie do opowiedzenia i nadają się na bohaterów, ale nikt nie ma kamery, żeby ich filmować. Ja mógłbym jakoś kamerę zdobyć, ale nie wiedziałem, jak zrobić narrację na ten temat, dlatego potrzebowałem studiów w szkole filmowej.
Pojechałeś na egzamin do Łodzi i co?
I dowiedziałem się, że przeszedłem dalej, ale nie wiedziałem, że jest jeszcze drugi etap. Myślałem, że dostałem się do szkoły. Jechałem do Polski przekonany, że jestem przyjęty, i mojej rodzinie też tak powiedziałem. Jakbym się nie dostał, to byłaby masakra. Bardzo chciałem dostać stypendium z palestyńskiego ministerstwa kultury albo z ambasady, które przyznają takie zapomogi studentom medycyny albo inżynierii.
Mój wujek, który studiował w Łodzi medycynę, je dostał. Ale na sztukę pieniędzy nie ma, artystów się w ogóle nie wspiera. I nie pomogło, że zrobiłem kurs języka polskiego, bo stypendia są podpięte pod ministerstwo zdrowia i edukacji, a Szkoła Filmowa podlega pod ministerstwo kultury, które nie ma relacji z palestyńskim rządem. Bez stypendium nie byłem w stanie utrzymać się w Łodzi. Musiałem wrócić do Palestyny.
Jak się z tym czułeś?
Przez rok byłem w depresji. Bardzo chciałem znów być w Polsce, ale kwota 11 tys. euro, jaką musiałem płacić za studia, była dla mojej rodziny nie do udźwignięcia, bo przecież musiałem z czegoś jeszcze opłacić mieszkanie i mieć na życie. W Palestynie zawsze wszyscy wydają ostatnie pieniądze na edukację. Dla nas jest ona bardzo ważnym elementem życia, bo to często jedyny sposób na to, żeby móc dalej żyć.
Często tylko dzięki dobremu wykształceniu możemy wyjechać ze strefy wojny. Mój tata bardzo chciał, żebym zrobił jakieś studia i dostał dyplom. Rozważałem dziennikarstwo w Rosji albo Rumunii, ale po głowie chodził mi tylko film i studia w Polsce. Tata już podejrzewał, że ja w tej Łodzi zostawiłem jakąś dziewczynę i to dlatego tak chcę wracać. A ja miałem tam kino, to szkoła była moją dziewczyną.
Nie próbowałeś się dostać do innych szkół filmowych w Polsce? Czesne są na nich tańsze.
Złożyłem papiery do Katowic, gdzie opłata to były 4 tys. euro. Tylko że w Łodzi jest egzamin dla Polaków i osobny dla obcokrajowców, a w Katowicach jest tylko jeden dla wszystkich, więc kiedy zadaniem było napisać historię scenariuszową po polską, to ja po roku przerwy od języka miałem z tym problem. I nie zdałem.
Był 2014 rok, w Gazie zaczęła się kolejna wojna. Mój dom został zbombardowany, koledzy z podstawówki zostali zabici. Moja rodzina, na czele z moim tatą, który zawsze mnie bardzo wspierał, była w bardzo trudnej sytuacji. W Polsce miałem przyjaciela, aktora Michała Malinowskiego, który przejął się moją sytuacją i próbował mi jakoś pomóc. Powiedział mi o Warszawskiej Szkole Filmowej, ale tam też się nie dostałem.
Byłem załamany, bo tata mi zaufał, zainwestował w mój kolejny wyjazd do Polski i nie chciałem, żeby wszystkie te pieniądze poszły na marne. Zadzwoniłem do niego, przyznałem się, że się nie dostałem i że mogę teraz studiować cokolwiek, choćby dziennikarstwo. Problem polegał na tym, że był już wrzesień, więc wszystkie egzaminy na tych kierunkach były pozamykane. I tata powiedział wtedy, że on nie wie, jak to będzie z pieniędzmi, ale żebym spróbował wrócić na studia do Łodzi. Udało mi się wrócić tam na studia.
Udało ci się jakoś zdobyć pieniądze na czesne?
Za dwa semestry zapłacił mój tata. Na pierwszym roku zrobiłem film o moim domu w Gazie, który został zbombardowany, gdy ja zdawałem egzaminy w Polsce. Nazywał się "Shujayya", który dostał się na wiele festiwali filmowych i dostał nagrody m.in. w Polsce, Turcji i Czechach. To dzięki nim mogłem opłacić drugi rok studiów sam. Byłem bardzo szczęśliwy, bo chciałem odciążyć tatę, ale na pierwszym i drugim roku jest tyle zajęć, że siedzi się w szkole od rana do wieczora i nie ma możliwości dorabiania.
Jak cię przyjęli Polacy?
Bardzo dobrze. W Szkole Filmowej miałem wolność, mogłem się wyrażać dowolnie. Ale zawsze kiedy mówię, że jestem w Palestyny, to już osadzam się w pewnym kontekście politycznym. Kocham Polskę, to teraz mój dom. Przyjechałem tu w wieku osiemnastu lat, poznałem ludzi, którzy dziś są dla mnie rodziną. Spałem u nich w domach, jadłem u nich. Na święta Bożego Narodzenia zapraszali mnie do siebie, siadałem w miejscu dla niespodziewanego gościa. Teraz już jestem Polakiem, mam obywatelstwo.
Nie doświadczyłeś rasizmu?
Recepcja Polski w Europie jest taka, że to kraj, w którym rasizm jest obecny. Ja z tym walczę. To stereotyp. Znacznie częściej odczuwam rasizm poza Polską. Oczywiście, kiedy kogoś poznajesz, to jest naturalny dystans. Ale wystarczy z Polakami zamienić dwa, trzy zdania i zaraz możecie być najlepszymi przyjaciółmi.
Polska dała mi szanse, jakich nie dostałbym w Palestynie. Czuję się tutaj komfortowo. Mam wolność, której nie mam w okupowanej Strefie Gazy. Za to będę Polakom wdzięczny do końca życia. Wujek, o którym ci mówiłem, miał tak samo. Umarł miesiąc temu na zawał serca, bo próbował wyciągnąć swoją matkę z atakowanej Gazy. Ale mu się nie udawało. Bardzo się tym przejmował. Jak się spotykaliśmy, to rozmawialiśmy ze sobą po polsku. Jesteśmy Palestyńczykami, a rozmawialiśmy po polsku. Ja bardzo lubię ten język, bo jak się w nim mówi, to czuć emocje.
Co sądzisz o reakcjach Polaków na to, co dzieje się w Gazie po 7 października?
Oglądałem ogromne zaangażowanie Polaków w pomoc Ukraińcom, gdy zaatakowała ich Rosja. Moi przyjaciele jeździli na granicę, pomagali, jak mogli. Sam zresztą też pojechałem na granicę, gdzie pomagałem i kręciłem. Czułem, że mnie ta sprawa też dotyczy. Takiego zaangażowania nie było, gdy rozegrał się największy epizod wojny Izraela z Palestyną w październiku.
Być może dlatego, że jesteśmy bardzo daleko, a być może dlatego, że Polska i cała UE jest w relacji ze Stanami Zjednoczonymi, które nie potępiły działań Izraela. Przyznaję, że miałem o to żal i byłem rozczarowany. Potem uświadomiłem sobie, że dużo osób nie wie, jak wygląda nasza codzienność w Strefie Gazy. Bardzo mnie cieszy, że tylu moich znajomych próbuje o tym informować i wrzuca w mediach społecznościowych informacje na ten temat. Bardzo ich za to szanuję.
A jak oceniasz zaangażowanie polskich polityków w sprawę?
Pamiętam, jak marszałek Szymon Hołownia dostał pytanie na temat Gazy i jego odpowiedź była bardzo słaba. Odpowiedział, że tam zawsze była wojna i ludzie tam zawsze się zabijali, od początku historii. I że zawsze tak chyba będzie. To tak, jakby Palestyńczyk powiedział, że w Ukrainie zawsze była wojna, od początku historii. Tak się nie mówi o sytuacji, w której zginęły tysiące Palestyńczyków.
Mam wrażenie, że Hołownia nie mówi tego, co widzi i co czuje, tylko wpisuje się w punkt widzenia UE i Stanów Zjednoczonych. Widzę natomiast, że wśród polityków Lewicy jest dużo więcej odwagi, żeby nazywać rzeczy po imieniu i mówić, co się w Gazie naprawdę dzieje. Oni nie próbują ślizgać się po powierzchni, tylko chcą zajrzeć głębiej.
Ty jako filmowiec też czujesz potrzebę, żeby patrzeć na problem głębiej?
Chcę poprzez swoje filmy mówić o tym, co dzieje się ze zwykłymi ludźmi. Tematem mojego nowego dokumentu, który rozwijam w Doha Film Institute, jest rodzina palestyńskich uchodźców w obozie w Libanie. Opowiadam o ich problemie: od czterech lat nie mogą zrobić dowodu osobistego dla swojego syna. On bez niego nic nie może, ale ta sytuacja ciągnie się w nieskończoność. Miał czternaście lat, kiedy się zaczęła. Jeśli mu tego dowodu nie wyrobią, to on nie będzie mógł się uczyć. Jego sytuacja jest naprawdę trudna, a ja chcę zwrócić na nią uwagę świata, więc mam nadzieję, że film dostanie się na jakieś festiwale.
Rozmawiał Artur Zaborski.
W 52. odcinku podcastu "Clickbait" rozwiązujemy "Problem trzech ciał" Netfliksa, zachwycamy się "Szogunem" na Disney+ i wspominamy najlepsze seriale 2023 roku nagrodzone na gali Top Seriale 2024. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:
WP Film na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski