Tego lwa zna chyba każdy. Najsłynniejsze zwierzę, jakie kiedykolwiek gościło na ekranach kin i telewizorów ma blisko 90 lat. Jego ryk zwiastuje wysokiej klasy rozrywkę, a on sam stał się symbolem jednego z najsłynniejszych studiów filmowych, które pomimo kilkudziesięciu lat i ostatnich kłopotów finansowych, wciąż jest gwarantem niezapomnianych wrażeń.
Przez jednych darzony kultem i naśladowany, przez innych parodiowany i wyśmiewany. Jaki naprawdę jest jednak Lew Leo? Czy przez te wszystkie lata to on we własnym majestacie witał widzów zasiadających w hotelach przed seansem? Poznajcie jego długą i burzliwą historię oraz braci bliźniaków, którzy już od wielu lat dublują jego najsłynniejszy ekranowy popis.
Kradzione logo?
Jako że Metro Pictures miało w swoim logo papugę, francuskie Pathe koguta, a wytwórnia Bison Films Company bizona, Goldwyn postanowił znaleźć odpowiedni dla nowego studia znak rozpoznawczy. Dość szybko zadecydował, że będzie to lew, gdyż pod takim znakiem zodiaku się urodził. Inne źródła podają, że Goldwyn ukradł pomysł od redaktorów studenckiego czasopisma satyrycznego. Jakakolwiek nie byłaby prawda, był to strzał w dziesiątkę.
Sztuka dla sztuki
Sam nie będąc wybitnym poliglotą, Dietz znalazł osobę, która dokonała za niego przekładu. A że ta również miała nie po drodze z klasycznym językiem, "sztuka dla sztuki" została błędnie zinterpretowana jako "Ars Gratia Artis" ("ars" nie oznacza sztuki pięknej, ale ni mniej, ni więcej jak tylko "fach"). Widoczne więc w logo hasło "Fach - dla sztuki" jest skądinąd bezsensowny, ale w związku z brakiem negatywnych komentarzy, funkcjonuje w niezmienionej formie do dziś.
Nie jeden, a siedem
Pierwszy z nich wabił się Slats i urodził się w dublińskim zoo 20 marca 1919 roku. Pojawiał się na ekranie między 1924 a 1928 rokiem, przed wszystkimi czarno-białymi filmami studia. W przeciwieństwie do swoich "potomków", Slats nie wydawał z siebie ryku, tylko rozglądał się dookoła. Po zakończeniu "kariery ekranowej" lew był zabierany w trasę przez włodarzy MGM w celach promocyjnych. W 1936 roku zdechł, ale skórę z jego grzbietu wciąż można oglądać w McPherson Musem w stanie Kansas.
Gwiazdor nie tylko czołówki
Jako drugi na ekranie gościł Jackie. Wytresowany przez Mela Koontza lew pojawił się na ekranie w związku z premierą pierwszego filmu dźwiękowego MGM - "White Shadows in the South Sees". Widzowie mogli też po raz pierwszy usłyszeć jego ryk, który zarejestrowano i odtwarzano przy pomocy gramofonu.
Jackiego mogliśmy oglądać nie tylko przed wszystkimi czarno-białymi produkcjami MGM z lat 1928-1956, ale także w ponad stu filmach, wliczając w to słynnego "Tarzana" z Johnnym Weissmullerem w roli tytułowej. W 1939 roku lew pojawił się wraz z treserem na Wystawie Światowej w Nowym Jorku.
Jackie dorobił się także pseudonimu "Szczęściarz Leo", w związku z trzęsieniem ziemi, które przeżył i zatonięciem statku, na którym był przewożony i z którego również wyszedł bez szwanku.
Lew w Technikolorze
Czwarty zatrudniany przez MGM lew oficjalnie nazywał się George i wyróżniał się najbujniejszą grzywą spośród wszystkich wcześniejszych i tego używanego obecnie. George'a mogliśmy oglądać przed produkcjami z lat 1956-1958 i to w dwóch różnych wariacjach. W pierwszej z nich lew ryczał kierując się w prawą stronę, a następnie w kierunku obiektywu; w drugiej dwa razy w kierunku prawej krawędzi ekranu.
Lew ery cyfrowej
Piątym i jak na razie ostatnim lwem jest Leo, którego oglądamy na ekranach od 1957 roku, a który trafił pod strzechę studia z rąk Henry'ego Trefflicha, słynnego handlarza zwierzętami. Cechą go wyróżniającą jest najmniejsza grzywa - związane jest to z utrwaleniem wizerunku zwierzęcia podczas gdy było jeszcze młode. Co ciekawe, Leo uważany jest za najdelikatniejszego i najbardziej szanowanego lwa w historii Hollywoodu.
Podobnie jak Jackie, Leo wystąpił w kilku innych filmach o Tarzanie (w roli głównej - Mike Henry) oraz w serialu telewizyjnym o tym samym bohaterze. A samo logo, pomimo teoretycznej wiekowości (w tym roku minie 55 lat od pierwszego użycia), kilkukrotnie było już odnawiane i cyfrowo remasterowane. Również ryk, który słyszymy, został jakiś czasu odpowiednio zmiksowany przez specjalistów od dźwięku.
Wszystko wskazuje na to, że do momentu upadku studia, MGM nie będzie chciało już zatrudniać kolejnego drapieżnika - dusza prawdziwego zwierzęcia pozostanie, ale jego wizerunek można już upiększać przy pomocy filmowej magii. (mf/gk)