Licencja na całowanie. Czy Bond w czasach #metoo przestanie podrywać
Są sugestie, aby nowy odcinek przygód Bonda odpowiadał czasom #metoo. Bond miałby przestać wykorzystywać kobiety. Problem, wbrew pozorom, jest poważny.
Jak podaje dziennik „The Sun”, brytyjskie Stowarzyszenie Planowania Rodziny (FPA) zaapelowało do twórców kolejnego odcinka przygód Jamesa Bonda, aby w 25. części Bond nie kładł się na kobiety, jak to miał dotąd w zwyczaju, tylko, żeby uzyskał na ekranie ich wyraźną zgodę na zaloty, pocałunki czy wręcz akt intymny.
FPA twierdzi, że w poprzednich odcinkach Bond zachowywał się w sposób, który w prawdziwym życiu uznano by za napaść. Bond kładł się na kobiety, przyszpilał je do ściany czy podłogi i nie czekał na pozwolenie na pocałunek. Skradał je siłą.
Zdaniem brytyjskiej organizacji dobrze byłoby, gdyby Bond na ekranie poczekał na wyraźną zgodę kobiety na flirt i kontakt cielesny.
Natika Hill z organizacji FPA powiedziała, że Bond powinien świecić przykładem dla widzów i pokazać, że potrafi zwolnić, zatrzymać się i poczekać na wyraźnie „tak”, zanim dojdzie do czegoś frywolnego. Erotyka – jej zdaniem - na ekranie powinna być pokazywana w sposób zdrowszy.
Reżyser Danny Boyle, zanim pokłócił się z producentami i zrezygnował z pracy nad filmem, też zapowiadał, że nowy Bond będzie odpowiadał czasom #metoo.
Sprawa wydaje się na pierwszy rzut oka błaha i nawet zabawna, ale taka nie jest. Ma drugie dno: Hollywood rzeczywiście zmienia się w czasach #metoo.
Po pierwsze, jak podaje portal The Hollywood Reporter, od czasów, gdy aktorki zaczęły mówić głośno o molestowaniu seksualnym, w scenariuszach pojawiło się mniej scen rozbieranych. Muszą one być naprawdę usprawiedliwione artystycznie.
Aktorki mają też coraz większe prawo kontrolowania tego, co się pokaże na ekranie. Elizabeth Moss z serialu „Opowieści podręcznej” mówi, że to ona decyduje, jakie sceny z jej udziałem (w tym rozbierane) ujrzą światło dzienne i jeśli coś jej się nie podoba, zostaje wycięte.
Aktorki częściej zastrzegają sobie w kontraktach prawo do tego, że nie będą na ekranie nagie [tzw. „no nudity clause”]. Taką klauzulę w kontrakcie miała np. Sarah Jessica Parker w serialach „Rozwód” i „Seks w wielkim mieście” stacji HBO. Coraz częściej w Hollywood wyprasza się też z planu osoby zbędne, które nie są potrzebne do filmowania scen erotycznych, tak aby zmniejszyć prawdopodobieństwo sfilmowania czegoś telefonem przez osobę trzecią. Nikt nie chce ryzykować, że coś wycieknie do internetu.
Wszystko w Hollywood jest teraz negocjowane, a jest co negocjować.
Jeden z prawników, Jon Rubinstein, reprezentujący aktorkę Verę Farmigę, mówi w The Hollywood Reporter: „Zdarza się, że producent czy reżyser wymaga od aktorki czegoś, co nie było wcześniej negocjowane. Taki reżyser potrafi powiedzieć: ‘Jest późno, wszyscy jesteśmy zmęczeni, a w scenie wciąż coś nie gra. Potrzebne nam jeszcze tylko jedno ujęcie. Może więc zrzuć ten ręcznik, albo wyskocz z koszulki!’ Muszę więc uczyć aktorki, jak mają się bronić przed niezdrową presją”.