"Love, Rosie": Wywiad z Lily Collins

Znają się od lat: ona kocha jego, on kocha ją, ale zawsze coś im staje na przeszkodzie. *"Love, Rosie" to wzruszająca opowieść o szukaniu miłości i własnej recepty na szczęście, o zabawnych nieporozumieniach i poważnych zaniedbaniach, które oddalają ludzi od siebie. Lily Collins, która zagrała główną rolę udzieliła nam wywiadu.*

"Love, Rosie": Wywiad z Lily Collins
Źródło zdjęć: © ons.pl

Lily, w „Love, Rosie” grasz bardzo młodą mamę. Czy rozumiałaś rozterki Rosie? A może macierzyństwo to dla Ciebie póki co abstrakcja?

Bardzo chcę mieć dzieci, to wiem na pewno. Po prostu jeszcze nie przyszedł w moim życiu "ten" moment i "ta" relacja. Pamiętam, że kiedy byłam mała, moja mama wydawała mi się bardzo młoda i "cool", chciałam być taką mamą, jak dorosnę. Ale w dzisiejszych czasach, kiedy w ciąże masowo zachodzą szesnastolatki, pojęcie „młodej mamy" ma trochę inny wydźwięk. Wiem, że wyglądam młodo, ale mam dwadzieścia pięć lat. Teraz dwudziestoparolatka z wózkiem to już starsza pani!

Rzeczywiście te standardy się niepokojąco pozmieniały. Współczesne medialne wizerunki nastoletniej ciąży kojarzą się z katastrofą, wpadką, czymś przekreślającym szanse na karierę i życie. W „Love, Rosie” jest inaczej.

Myślę, że w czasach, kiedy twarzami nastoletnich ciąż są bohaterki reality shows, które co i rusz lądują w wiezieniu, biorą narkotyki czy imprezują, taki obraz jaki kreujemy w naszym filmie, jest odświeżający. Dla młodej, ambitnej dziewczyny z pomysłem na edukację i karierę, która rozważnie podchodzi do kwestii seksu, odkrycie, że mimo stosowania zabezpieczeń jest w ciąży, mogłoby być kłodą pod nogi. Bardzo łatwo wyobrazić mi sobie, jak taka osoba gorzknieje, zaczyna postrzegać ciąże jako drapieżnika, siebie - jej ofiarę...

Ale Rosie nie poddaje się apatii i pesymizmowi.

Nie. Ona jest inna. Córka ją inspiruje, przypomina, że nie może rezygnować, a iść dalej, nie poddawać się. Jednocześnie nasza historia nie jest przesadnie optymistyczna. Nie klamiemy, że nastoletnie macierzyństwo to świat tęczy i motylków. Ale dajemy bohaterce szanse, bo w nią wierzymy. A ona na te wiarę zasługuje.

Co na początku wydawało Ci się najtrudniejsze w tej roli? Zdziwisz się. Najbardziej przerażal, ale też ekscytował mnie akcent, z jakim Rosie mówi po angielsku. Urodziłam się w Wielkiej Brytanii, ale wychowywałam w Stanach, więc jeśli kiedykolwiek w ogóle miałam brytyjski akcent, to było dawno i nieprawda. Bałam się, że zamiast myśleć o tym, co czuje Rosie, będę się zamartwiać, że sztucznie brzmię. Ale stała się ciekawa rzecz. Okazało się, że brytyjska wymowa jest dla mnie równie naturalna, co amerykańska. To po prostu we mnie było. To jakaś wielka genetyczna tajemnica.

Łatwo było Ci nawiązać relację z młodą aktorką, grająca Twoja córkę? Musiałaś być wobec niej opiekuńcza, matkowac jej też na planie? Na marginesie - jesteście imienniczkami, co za zbieg okoliczności!

Lily ma 12 lat, ale to stara dusza. Łączy nas nie tylko imię, w ogóle jesteśmy do siebie podobne. Szybko zapomniałam o różnicy wieku, która nas dzieli, bo poczułam z nią naturalną nić porozumienia. Dużo rozmawiałyśmy, także na bardziej skomplikowane tematy. Chyba z powodu tej łączącej nas bliskości kiedy scena wymagała ode mnie, żebym ją pogłaskała, przytuliła, czy pocałowała, nie czułam się jak matka, a ktoś bliski. To było naturalne.

Mam wrażenie, że także bliskość, którą na ekranie czuć między Tobą a Samem, nie jest wyłącznie zagrana. Chyba bardzo się zaprzyjaźniliście?

Zżyliśmy się jak rodzeństwo. Kiedy po miesiącu wspólnych zdjęć wyjechał, a ja zostałam sama, było mi strasznie smutno. Zniknął mój wspólnik, z którym organicznie przechodziłam przez te wszystkie emocje. Dlatego nie było mi trudno zagrać Rosie, którą los oddziela od Alexa, bo bez Sama na planie ja też czułam się jak bez ręki.

Ta dobra chemia była między Wami od początku?

A wiesz, że poznaliśmy się w tym samym hotelu i na tej samej kanapie, na której teraz siedzę? Smieszne, prawda? Nasz reżyser, Christian Dieter, przedstawił nas sobie po czym bez ceregieli zabrał się do prób. Kazał nam usiąść tak blisko, że nasze twarze się niemal stykały; mieliśmy na siebie patrzeć i czynić obserwacje na temat drugiej osoby, ale bez słów. To było naprawdę krępujące, ale zadziałało! Zaczęliśmy naszą znajomość w tak dziwny sposób, że potem już nic nie było nas w stanie zawstydzić.

To musiało być przydatne, bo między Waszymi bohaterami jest wiele naprawdę zwariowanych sytuacji. Dobra relacja musiała pomóc przez nie przebrnąć... O, tak! Już pierwszego dnia musieliśmy spontanicznie inscenizować scenę, kiedy Rosie i Alex tańczą po pijaku na imprezie, wykonując najbardziej absurdalne figury, po czym rozbierają się prawie do rosołu i kapią w basenie... Mocny początek! Na planie bardzo wiele naszych interakcji to improwizacja. Żeby móc zachowywać się naturalnie, musieliśmy poznać nie tylko relację naszych postaci, ale i siebie nawzajem. Udało się w stu procentach. Ekscentryczny pomysł reżysera na przełamanie lodów zadziałał.

Przyznaj się, jak wyglądało kręcenie najbardziej wariackiej sceny w filmie. Tej, kiedy Rosie orientuje się, że właśnie zaliczyła „wpadkę”... To scena, która jest narracyjnie początkiem wielkiej zmiany w życiu mojej bohaterki. Rosie zamyka się łazience i usiłuje ustalić co się stało z "zagubioną w akcji" prezerwatywą. W tym maleńkim pomieszczeniu musiał się zmieścić reżyser, kilku technicznych i operator, który ma chyba z metr dziewięćdziesiąt wzrostu... A przy nich wszystkich ja siedząca w kucki, grzebiaca sobie w panice między nogami. Z pomocą lusterka... Możesz sobie wyobrazić, jak dziwacznie musiałam się czuć! Potencjalnie krępujących sytuacji było więcej, ale wytrwale przezwyciężałam wstyd, bo w tych scenach był tak wielki komediowy potencjał, że nie można było ich odpuścić. Wszyscy mamy w swoim życiu wpadki, o których nie chcemy mówić, ale pokazane na ekranie czynią postaci i historie bliższymi, łatwiej się z nimi identyfikować.

Na planie musieliście chyba umierać ze śmiechu!

Matko, właściwie nie przestawaliśmy się śmiać! Do tego stopnia, że czasami trudno nam było pracować. Ale nie sposób teraz przytoczyć konkretne powody naszych głupawek. Wiesz, jak to jest - wyrwane z kontekstu, te sytuacje nie śmieszą nikogo poza nami. Na planie często leciała muzyka, było dużo tańczenia, śpiewania - ogólnie bardzo luźna, radosna atmosfera. Cała ekipa przypominała dużą, patchworkowa rodzinę.

Skoro wspomniałaś o śpiewaniu – Wasz film ma ścieżkę dźwiękową składająca się z niewyobrażalnej ilości kultowych utworów pop z lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Trudno usiedziec spokojnie w fotelu. Wydaje mi się, że wszyscy młodsi widzowie pamiętają, co robili, kiedy usłyszeli pierwszy raz „Wannabe” Spice Girls. Albo z kim całowali się na szkolnej dyskotece do „Angel” Robbiego Williamsa. W filmie słychać zespoły, które dla mojego pokolenia definiują czas gimnazjum i liceum, a tym samym automatycznie nastrajają widza, zbliżają go do emocji bohaterów. Do tego wszystkiego naszej kostiumografce udało się stworzyć stroje, które idealnie uzwględniają mmodowe inspiracje dwiema boginiami pop tamtego czasu, Christiną i Britney. Cudownie syntetyzują cały zły gust tamtej epoki. Oglądanie siebie w nich było niekiedy rozbrajająco śmieszne.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)