"Łowca": Trip na tropie
Wchodzący do repertuaru trzy lata po premierze, w okresie posuchy w kinach *"Łowca" pewnikiem przemknie przez ekrany niezauważony niczym wytrawny myśliwy tropiący zwierzynę. Szkoda – drugi film Daniela Nettheima jest niepozbawiony wad, ale stanowi interesującą alternatywę dla zalewających w lecie kina animacji i blockbusterów.*
26.06.2014 12:18
"Łowca" zaczyna się trochę jak „Promised Land” (2012) Gusa Van Santa. Oto bezduszna korporacja wysyła zimnego i bezwzględnego najemnika, by zajął się robotą w terenie. Tam szło o gaz łupkowy, tutaj gra toczy się o wytropienie być może ostatniego żyjącego przedstawiciela tygrysa workowatego. Martin (Willem Dafoe) ma zwierzynę, znaleźć, pobrać jej DNA i zabić, by zleceniodawca jako jedyny był w posiadaniu materiału genetycznego. Szybko okazuje się, że pogoń za wymierającą zwierzyną przybiera wymiar metafory – dla Martina będzie oznaczać rodzaj wędrówki w głąb siebie.
Konstrukcja "Łowcy" przypomina trochę „Uniesie nas wiatr” (1999) Abbasa Kiarostamiego: tam bohater jeździł przez cały film na wzgórze, żeby złapać sygnał; tutaj bohater Dafoe wciąż krąży między mieszkaniem gospodarzy, okolicznym barem i tasmańskimi wzniesieniami górskimi. Tak, „Łowca” ma konstrukcję filmowego snuja, niewiele się tu dzieje, ale retardacja i repetycja nie muszą działać na niekorzyść.
Martin jest nikczemnikiem (widzimy go, jak bez zmrużenia oka zakłada pułapki, w które wpada niewinna fauna Tasmanii), ale ciąg zdarzeń, do których doprowadza jego pojawienie się w wiosce zmienia tor jego myślenia. Przeciwko sobie ma zarówno tubylców, jak i innych najemników; po swojej stronie tylko dochodzącą do siebie po stracie męża gospodynię i jej dwójkę dzieci. Dafoe traktuje go bez większych emocji – jego rola jest stonowana i oszczędna; a szkoda – kto jak kto, ale to właśnie on potrafi nadać postaciom nutkę szaleństwa, kontrolowanej agresji i dzikiego błysku w oku, a tego, wydaje się, potrzebowałby rys Martina, by wzmocnić trochę zaangażowanie emocjonalne widza.
W Tasmanii wciąż istnieje przekonanie, że ostatnie okazy tygrysów żyją w pasmach wysokogórskich, z dala od cywilizacji. Kiedyś opowieści o tym oficjalnie uznanym za wymarły w latach 80. gatunku przekazywano sobie z ust do ust, teraz w sieci można znaleźć nawet amatorskie nagrania pokazujące zwierzęta. Bez potrzebnej temperatury „Łowca” pozostaje nieźle opowiedzianą anegdotą o poszukiwaniu ginącej zwierzyny/poszukiwaniu siebie, którą można by opowiadać przy dźwiękach trzaskającego w ognisku drewna. Ale niżej podpisany się zasłuchał.