Maciej Góraj: pod koniec lat 80. podjął wyjątkowo trudną decyzję
W latach 70. uważany był za jednego z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia. Za rolę w "Ciemnej rzece" został wyróżniony prestiżową Nagrodą im. Zbyszka Cybulskiego, a krytyka rozpływała się nad jego talentem. Dziś jednak mało kto pamięta o Macieju Góraju, chociaż on sam podkreśla, że nigdy nie przestał być aktorem.
Pod koniec lat 80. podjął jednak wyjątkowo trudną decyzję - i porzucił świetnie rozwijającą się karierę, by wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Jak tłumaczył, zmusiła go do tego sytuacja finansowa. Choć na brak propozycji nie narzekał, zarabiał tak mało, że nie stać go było na utrzymanie rodziny.
Na emigracji imał się najróżniejszych zajęć i choć dziś pracuje w innej branży, nigdy na dobre nie pożegnał się z kinem. Rok temu, po długiej przerwie, powrócił na wielkie ekrany w "Smoleńsku".
Młody zdolny
Początkowo myślał o karierze sportowej, ale kontuzja przekreśliła te plany. Wówczas zainteresował się aktorstwem - zaczynał od ról w teatrze amatorskich, gdzie poznał Ewę Lemańską, późniejszą Marynę z "Janosika". Wspominał, że skrycie się w niej podkochiwał, ona jednak nie zwracała na niego uwagi.
Zafascynowany Zbigniewem Cybulskim, po maturze zapisał się na egzamin w łódzkiej filmówce - i dostał się już za pierwszym razem.
Wkrótce posypały się propozycje zawodowe; reżyserzy byli zachwyceni młodym Górajem. "Ciemna rzeka" z 1975 roku, za którą zebrał doskonałe recenzje, otworzyła mu furtkę do dalszej kariery i aktor postanowił wykorzystać daną mu od losu szansę.
Aktorskie wyzwania
Pojawił się w wielu filmach i serialach; wciąż uczył się nowych rzeczy i nie obawiał się żadnych wyzwań. W "Co dzień bliżej nieba" trenował z kaskaderami skok z dachu - i to bez żadnej asekuracji.
- "Na srebrnym globie" kręciliśmy w bardzo trudnych warunkach, w kopalni w Wieliczce, gdzie ciągle istniało zagrożenie wybuchu butanu. Wyłączali światło w nieprzewidzianych momentach, co wywoływało konsternację na planie... - opowiadał w książce "Być jak Cybulski".
- Do "Polskich dróg" Kuby Morgensterna nauczyłem się prowadzić tramwaj, taki z 1940 roku. Ta umiejętność przydała mi się później w filmie Lenartowicza "To ja zabiłem", gdzie kierowałem współczesnym tramwajem. Zupełnie nietypowe było doświadczenie u Wajdy, który zaangażował mnie do "Ziemi obiecanej", o czym dowiedziałem się w ostatnim momencie. Uważnie obserwował moje improwizacje i najlepsze kawałki powtarzałem później przed kamerą.
Problemy finansowe
I chociaż nie narzekał na brak propozycji, wyznawał, że zupełnie nie radził sobie finansowo, gdyż wypłacane aktorom pensje były skandalicznie niskie.
- W tamtych czasach maszynista w teatrze zarabiał trzy razy więcej od aktora. Na przykład Daniel Olbrychski zarabiał 3 tysiące, a maszynista 10 tysięcy złotych - opowiadał w "Nowym dzienniku".
W sklepach półki świeciły pustkami, nie stać go było na samochód. Gdy w stanie wojennym urodziły się jego dzieci, był zrozpaczony, że nie jest w stanie zapewnić im godziwych warunków do życia.
- Moja żona pochodzi z bogatej rodziny i to dawało mu kopa, aby się starać i samodzielnie zarabiać na życie. Rodzina małżonki odnosiła się do mnie pobłażliwie. Nie raz słyszałem, że gdybym był hydraulikiem, to bym więcej zarabiał. Kiedyś kupili mi samochód, a ja nie miałem pieniędzy na paliwo – dodawał.
Zniszczone złudzenia
To dlatego, choć jego kariera rozwijała się w najlepsze, podjął trudną decyzję o emigracji.
- Wyjeżdżając do USA, chciałem udowodnić, że potrafię zapewnić najbliższym godziwe życie - tłumaczył w "Nowym dzienniku".
Na samym początku nie tracił nadziei, że w Stanach również będzie mógł pracować jako aktor. Zderzenie z rzeczywistością było wyjątkowo bolesne. Już na samym początku musiał się zadłużyć u znajomych, a jedyna praca, jaką udało mu się zdobyć, polegała na sprzątaniu banków i urzędów. Potem zaczął uczyć się języka i został kierowcą tira. Przyznawał, że wpadał w coraz większą depresję, zwłaszcza że żona z dziećmi nie chciała do niego przyjechać.
- W końcu dotarło do mnie, że do Polski nie mam po co wracać. Przez 13 lat nie widziałem swoich dzieci – wyznawał.
Aktorskie wprawi
Z czasem jednak wszystko zaczęło się układać. W Stanach spotkał swoją dawną miłość, Hannę, i uczucie między nimi odżyło, a on wreszcie odzyskał sens życia.
Zaczął też, choć w niewielkim stopniu, realizować marzenie o graniu.
- W USA bywałem aktorem. Zagrałem w sztuce "Panna Julia" w reżyserii Jerzego Kenara i w filmie "Pułapka" z Markiem Kondratem. Był kręcony na chicagowskim lotnisku. Pamiętam, jak chodziłem po supermarkecie i uczyłem się roli, a ochroniarze myśleli, że chcę coś ukraść - opowiadał w "Nowym dzienniku".
"Niczego nie żałuję"
- Teraz, po latach, zdałem sobie sprawę, że aktorem tak naprawdę nigdy się nie przestaje być. Ten zawód jest jak narkotyk. Gdyby teraz zadzwonił do mnie jakiś reżyser z dobrą propozycją – to nie ma takiego miejsca na świecie, do którego bym nie pojechał, aby zagrać - zapewniał.
Ale zdaje sobie sprawę, że nie ma dużych szans na wielki powrót do branży. Zaczął więc pracę w finansach, zrobił też kurs masażu, został nauczycielem Reiki.
- To jest kolejna profesja, której pewnie bym nie poznał, gdybym nie wyjechał z Polski. Za Edith Piaf mogę powiedzieć: "Niczego nie żałuję". Także tego, co było i minęło - zapewniał w książce "Być jak Cybulski".