Małgorzata Szumowska: Człowiek nie umie żyć bez wiary
Już teraz można śmiało powiedzieć, że to najgłośniejszy film roku. *"Body/Ciało" pokazywane było w konkursie głównym festiwalu w Berlinie, skąd dotarły bardzo pozytywne recenzje. Okazało się, że film opowiada, zrozumiałym dla obcokrajowców językiem, historię trójki bohaterów próbujących odnaleźć się po tragicznej śmierci bliskiej osoby. Małgorzatę Szumowską wyróżniono prestiżowym Srebrnym Niedźwiedziem, czyli nagrodą za reżyserię. O specyficznym portretowaniu Polski, ironizowaniu z filmów Kieślowskiego i sile kobiet opowiada Małgorzata Szumowska. Rozmawia Marcin Radomski.*
04.03.2015 10:52
Marcin Radomski: W "Body/Ciało" zastanawiasz się nad materialnymi i duchowymi aspektami życia. Tym razem nie mówisz o religii, nie ma też Kościoła?
Małgorzata Szumowska: Nie, ponieważ częściowo już ten temat przerobiliśmy.
W jaki sposób?
Ludzie odseparowują się od Kościoła. W moim ostatnim filmie „W imię” zmagałam się z wiarą. Teraz chciałam pokazać zlaicyzowany kraj, gdzie wiara została wytrącona z rąk. Bohaterowie czują pustkę. Kościół nie odgrywa dla nich roli. Co szósty młody człowiek chodzi do kościoła. A wiec ogromne zmiany!
Czy w takim razie uważasz, że jest coś poza ciałem?
Człowiek nie umie żyć bez wiary. Nie wytrzyma. Samo ciało nie wystarczy.
Wszystkie Twoje filmy są w gruncie rzeczy o potrzebie duchowości. W „Szczęśliwym człowieku”, „Ono” czy „33 scenach z życia” bohaterowie poszukują fundamentu, który pozwoli przetrwać chorobę czy śmierć bliskich.
Gdy człowiek nie ma się gdzie podziać, wymyśla sobie własne sensy. I tutaj jest spirytyzm czy praca. Inni wybierają walkę z własnym ciałem: bulimię albo anoreksję. Ludzie tworzą światy, bo muszą się do czegoś odnieść. Każdy ma taką potrzebę. Budzi się w człowieku stan lękowy, że żyjemy w próżni. Zajęci egotycznie swoimi karierami, potrzebami i problemami dzieci wpadamy w spiralę.
"Body/Ciało" to również historia o kraju, o Polsce, która może być symbolicznym ciałem. Czy to prowokacja?
Chcieliśmy sportretować taką Polskę, jaka do tej pory nie została w filmie ukazana.
Czyli jaką?
Jasno wyklarowaliśmy świat. Jest bardzo konsekwentny i spójny. Komuś może przypominać filmy Seidla, innym Kieślowskiego. To nasz świadomy wybór. Taka jest rzeczywistość za każdym rogiem. Od początku zamierzaliśmy zrobić czarną komedię, więc przerysowanie nie wydawało się groźne.
Pierwszy raz w Twoim filmie pojawia się dużo ciemnego humoru i ironii. Widz prawie cały czas może się śmiać. Czy to rodzaj przejścia?
Nie wiem. Prywatnie zawsze słynęłam z czarnego, ostrego humoru. Z tego powodu byłam towarzysko przez niektórych nielubiana. Z Michałem Englertem śmialiśmy się ze wszystkiego. Zadaliśmy sobie pytanie, czemu tego nie użyć w naszym filmie, skoro na co dzień świetnie nam to wychodzi. Kręciliśmy wszystko na serio. Aktorzy nie wiedzieli, że grają coś śmiesznego. A to dopiero wyniknęło z kontekstu.
Ironizujecie z metafizyczności „Trzech kolorów” Kieślowskiego.
Z „Dekalogu” nie dałoby się dworować. Rzeczywiście zobaczyliśmy „Niebieski” i uznaliśmy, że tego filmu dziś nie da się oglądać. Niezwykle patetyczny i sentymentalny. Zdecydowaliśmy, że po latach należy zrobić film, który nie umoralnia, a to właśnie kojarzy nam się z określeniem „kieślowszczyzna”. U nas babcię oblewają wodą, u Kieślowskiego to ona wyrzucała butelkę przez okno w rytm podniosłej muzyki. Świetnie, że krytycy też to odczytali.
Dlaczego ubrałaś Maję Ostaszewską w tak okropny strój? Grana przez nią bohaterka – Anna wygląda nadprzeciętnie zwyczajnie.
A Ty nie widzisz takich ludzi w tramwajach? Jak pojedziesz na warszawskie Bielany czy Tarchomin, ludzie wyglądają jak Anna. Dla nich zatrzymał się czas. Czerpaliśmy wzorce ze sklepów znajdujących się na różnych osiedlach. Szukaliśmy tropów, robiliśmy zdjęcia, oglądaliśmy filmiki w Internecie. Zobacz sobie ten, w którym w jednym z dyskontów „rzucili” karpia. Tam jest właśnie taka pani Ania.
Tak, dlatego bardzo zależało nam na odczarowaniu efektownego wyglądu Mai Ostaszewskiej. Zdobi okładki magazynów, na których jest nieskazitelnie piękna. Ten model w Polsce uznawany jest za jedynie słuszny. Maja jest bardzo ładna, ale nie plastikowa. W filmie zmyliśmy jej makijaż, obcięliśmy włosy, założyliśmy okulary i ubraliśmy w stój pani Ani, może jej sąsiadki. Nie ma cienia charakteryzacji.
Jakie były jej odczucia?
Maja po pierwszym dniu powiedziała mi, że czuje się okropnie. A dwie godziny później uznała, że dzięki zmianie poczuła wolność i lepiej jej się gra. W szczególności w polskim kinie aktorka zainteresowana jest wyglądem, a widownia chce oglądać tylko ładne panie. Maja nie zajmowała się tym jak wygląda i zagrała świetnie. Teraz widzowie wyczuwają jej autoironię i lubią jej postać. Poza tym, czy to nie duża odwaga ze strony Mai?
Odbierając nagrodę za reżyserię na festiwalu w Berlinie powiedziałaś, że jesteś reżyserem, ale też kobietą. A to świetne połączenie. Wierzysz w siłę kobiet?
Bardzo! Zwłaszcza ostatnio, ponieważ nadchodzi czas kobiet. Cieszy mnie, że w Polsce mamy kobiety na ważnych stanowiskach . Jednak właściwa fala jeszcze nie nadeszła. W Berlinie w konkursie były filmy trzech kobiet, ale nagrodę odbierałam już tylko ja i Charlotte Rampling. To jest skrajnie męski świat. Kobieta jest często bardzo niemile widziana na jakimkolwiek stanowisku. Od razu naznaczona jest pejoratywnymi określeniami.
Dlaczego?
Społeczeństwo tego nie akceptuje. To są setki lat kulturowo ukształtowanego społeczeństwa. Cały czas pokutują stereotypy. Francja już to przepracowała. W Polsce jeszcze się z tym zmagamy.
Wcześniej podobne wyróżnienie w Berlinie odbierali Kieślowski i Polański. Ciekawe jest, że teraz w podobnym czasie Ty odbierasz Srebrnego Niedźwiedzia, Paweł Pawlikowski dostaje Oscara za „Idę”.
Z Pawłem Pawlikowskim zaprzyjaźniliśmy się w Tesalonikach na festiwalu, gdzie oboje debiutowaliśmy. Później spotykaliśmy się na międzynarodowych festiwalach m.in. w Londynie czy Warszawie. Percepcja dokonań Pawła z mojej perspektywy jest inna. Oscar stał się przypieczętowaniem pewnej drogi, przecież Hollywood odkryło go już dużo wcześniej. To on zapoczątkował karierę Emily Blunt, która zagrała w „Lecie miłości”. Paweł ma ogromną historię z kinem za sobą, ale nie chce robić filmów komercyjnych z gwiazdami. Woli skupić się na kinie europejskim. Co do samych nagród, to niezwykle cieszą i obie są historyczne dla polskiego kina, choć oczywiście Oskar jest mocniejszy (śmiech).
_**Rozmawiał Marcin Radomski**_