Marny powrót do korzeni
Na nowy rok polscy dystrybutorzy filmowi przygotowali cztery premierowe propozycje, których zróżnicowanie gatunkowe powinno zadowolić tych mniej wybrednych widzów. Kiedy sale kinowe pękają w szwach od miłośników Jamesa Camerona i jego ”Avatara”, na inne projekcje można kupić bilet kilka minut przed ich rozpoczęciem. Syndrom tłumu i kolejnej megaprodukcji, tak zwanego „najbardziej oczekiwanego filmu roku” - de facto w ciągu całego roku co drugi tak zostaje ochrzczony – niestety coraz bardziej działa, przez co inne produkcje pozostają z tyłu, na uboczu hollywoodzkiego i europejskiego kina. A przecież, często to mniej znane, pozbawione kolorowej kampanii reklamowej są bardziej warte naszej uwagi, tylko nikt uczciwie i otwarcie nie chce o tym mówić.
07.12.2011 13:06
Rok 2010 rozpoczął kinowy maraton od komedii, bajki, dramatu i horroru. I właśnie temu ostatniemu gatunkowi poświęcę tę recenzję, skupiając się na tytule „Wrota do piekieł”. Amerykańskiej produkcji nie ominęła opieszałość rodzimych dystrybutorów. Film czekał prawie rok na zielone światło dla naszego rynku. Za oceanem można go było obejrzeć już w marcu (niedawno ukazała się tam również na DVD). Do nas, pokrzywdzonych przez los, dociera dopiero teraz.
Pochodząca z Miasta Aniołów wytwórnia Ghost House ma na swoim koncie kilka cennych produkcji, które na stałe wpisały się w historię współczesnego horroru. Śmiało można wymienić takie tytuły jak „The Grudge – Klątwa” czy „Boogeyman”. W ubiegłym roku mogliśmy podziwiać naprawdę udane „30 dni mroku”, oparte na komiksie duetu Ben Templesmith i Steve Niles.
Współzałożycielem fabryki grozy jest Sam Raimi, filmowiec o wielu twarzach, któremu produkcja, reżyseria czy aktorstwo nie są obce. Swoją przygodę z filmem rozpoczął już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jednak uznanie widzów i krytyków zyskał dekadę później. Dokonał tego za sprawą, dziś już kultowego, „Martwego zła” z 1981 roku, który doczekał się dwóch kontynuacji odpowiednio w 1987 i 1992 roku. Współcześni twórcy mogą tylko pozazdrościć faktu, że druga i trzecia część były na poziomie pierwszej, co dzisiaj jest wielką rzadkością. Należy zaznaczyć, że ta ostatnio pod tytułem „Armia ciemności” stała się pierwowzorem dla komputerowej firmy 3D Realms, do stworzenia słynnej gry „Duke Nukem 3D”. Dla mniej zorientowanych w tematyce starszych filmów mogę wymienić tytuł, który chyba każdy zna, a jest nim „Spiderman”. Sam Raimi go wyreżyserował, powtarzając ten zabieg w całej trylogii.
Raimi po kilkuletniej przerwie na superbohaterów, powrócił do macierzystego gatunku, który dał mu klucz do wrót sławy i uwielbienia. Niestety przez lata nieobecności reżysera w świecie horroru, doszło do pewnych znaczących zmian. Kanony z ubiegłego wieku mają się nijak do tych panujących obecnie. Czasy, kiedy kręcono filmy grozy ze swoistym humorystycznym zabarwieniem, bezpowrotnie odeszły, a wraz z nimi produkcje klasy B. „Wrota do piekieł” to niestety współczesny produkt, z wieloma zaszłymi elementami, które z trudem wtapiają się w wymarzony obraz podniebnych lotów. Historia horroru oparta została na odwiecznej walce dobra ze złem, gdzie tą ciemną stroną jest diabeł. Jej główną bohaterką jest młoda kobieta o imieniu Christine. Poznajemy ją w chwili, w której nie może narzekać na swoje życie. Ma kochającego, dobrze ułożonego partnera. W pracy też jest kolorowo zwłaszcza, że na horyzoncie pojawia się szansa na awans na zastępcę kierownika banku. I wszystko miałoby zabarwienie różowe, gdyby nie jedna decyzja,
której konsekwencje rzutują na przyszłość dziewczyny. Pewnego dnia do banku przychodzi stara, przerażająco wyglądająca cyganka Sylvia Ganush. Kobieta będąca w dołku finansowym, prosi Christine o przełożenie wizyty komornika i odroczenie spłaty kredytu. Kiedy otrzymuje odmowną decyzję... ...rzuca klątwę na pracownicę banku. Jej finałem będzie przyjście diabła i podróż w czeluści piekielnej otchłani. Od momentu wypowiedzenia tekstu zaklęcia Christine spotykają same nieszczęścia mocnego kalibru. Przeznaczona dla szatana zrobi wszystko, aby zmienić swój los, lecz usłana cierniami droga zaprowadzi ją do ślepego zaułku, z którego wyjście będzie tylko złudzeniem.
Słynny Sam Raimi „Wrotami do piekieł” chciał wrócić do swoich korzeni. W pewien sposób dokonał tego, tylko obecne czasy nie zostały na to odpowiednio przygotowane. Dla miłośników gatunku produkcja zajmie odpowiednie miejsce w rankingu klasycznych horrorów. Reszta odbiorców potraktuje go marginalnie, stawiając gruby krzyżyk. W założeniu filmy grozy mają straszyć, ćwiczyć układ nerwowy widza. Sztuką jest dokonanie tego ze smakiem i na poziomie. Przesadne ilości krwi, obrzucanie się przysłowiowym mięsem nie wywołuje dużych palpitacji serca. Teraz ważniejsza jest historia, niż sposób jej przedstawienia. „Wrota do piekieł” to film banalny, nie zmuszający do głębszego myślenia, gdzie każda kolejna scena jest łatwa do przewidzenia. A czy jest strasznie? Dla mnie nie zbyt specjalnie. Fakt, sceny zaskoczenia oprawione w demoniczną muzykę mogą wystraszyć, jednak ich wyczuwalne nadejście psuje tę funkcję. Osobiście więcej się uśmiałem, aniżeli bałem, w szczególności kiedy do akcji wkraczała demoniczna cyganka Sylvia.
Chwilami robi się obleśnie i niesmacznie, aż popcorn staje w gardle. Drażni naiwność i zachowanie bohaterów, którzy wielokrotnie postępują irracjonalnie. Jak na tego pokroju film, na uznanie zasługują efekty specjalne, dopracowane w najmniejszym elemencie. Aktorzy, głównie reprezentanci młodego pokolenia hollywoodzkiego zaplecza, są przeciętni i nie wnoszą w produkcję nic szczególnego.
Tak jak pisałem wcześniej „Wrota do piekieł” to twór dla koneserów oraz ludzi nie szukających oryginalności. Prostolinijność to cecha różnie odbierana. W tym przypadku lepiej się nią nie chwalić. Sam Raimi to dobry filmowiec, bardzo uzdolniony, ale obecne czasy nie są chyba przygotowane na jego „ociekający krwią” talent. Czas jest najlepszym lekarstwem. Nigdy nie wiadomo, czy za lat kilka, „Wrota do piekieł” nie zyskają miano „Martwego zła”. Teraz pozostaje tylko znaleźć odpowiedz na pytanie: Śmiać się czy płakać? Ja już wiem, teraz czas na ciebie widzu.