“Martwe wody”: slapstickowy humor, Juliette Binoche i kanibale [RECENZJA]
Nikogo głowa nie boli tak ekspresyjnie jak Juliette Binoche w pełnych bólu przerysowanych pozach w “Martwych wodach”. Nowy film Bruna Dumonta jest aktorską bombonierką, która zaskakuje na każdym kroku. Dawno nie było na dużym ekranie tak iskrzącej się absurdalnym humorem anarchistycznej slapstickowej komedii. Fascynujący, dziwny i zabawny film, co ciekawe, nakręcony przez reżysera słynącego z kina poważnego i ponurego.
Zadziwiający miks gatunków i stylów: komedia, dramat, kryminał z elementami slapsticku, thrillera i farsy. Rozegrana na wybrzeżach północnej Francji w lecie 1910 roku opowieść jest galerią osobliwych bohaterów: przerysowanych burżujów na czele z neurotyczną Aude, graną przez Juliette Binoche, histeryczną Isabelle (Valerie Bruni-Tedeschi) i jej mężem Andre (kapitalny Fabrice Luchini)
, przeciwstawionych chłopskiej rodzinie kanibali (sic!). Wyraźnie zarysowany wątek walki klasowej zbiega się ze sprawą tajemniczych zaginięć. Pseudozagadkę (widz szybko odkrywa wszystkie karty) kryminalną próbuje wyjaśnić okrągły jak balon komisarz Machin (grany przez rewelacyjnego naturszczyka Didiera Desprésa).
Siła filmu bierze się z zaskoczenia. Jest w nim tyle absurdalnych sytuacji i bohaterów, że trudno nie mieć wrażenia, że reżyser na planie musiał mieć niezłą bekę nie tylko ze swoich bohaterów, ale także z widzów. Powstała czarna komedia z humorem rodem z Monty Pythona i “Wakacji pana Hulot”, a wszystko to w kostiumie rozkładającej się La Belle Époque.
Gruba kreska i przerysowanie mają niewątpliwą zaletę - pozwoliły pójść aktorom na całość. Nie ma tu skomplikowanych psychologicznie ról, są za to mistrzowskie, nieomal teatralne kreacje. Żywioł aktorski objawia się w grze totalnej: wykrzywionych twarzach, komicznie przegiętych pozach. Widać wyraźnie, że aktorzy znaleźli czystą frajdę w konwencji kina absurdu, a ich entuzjazm przekłada się na emocje. W końcu mało co śmieszy jak głupie miny, grymasy i karykaturalne pozy, w których zastyga ludzkie ciało.
Potężne stężenie groteski może być wyzwaniem dla widza oczekującego od komedii prostoty. Nie da się ukryć, że jest w tym filmie doza drażniącej niekonsekwencji; niektóre wątki są dziwnie ucięte i trudno chwilami nie odnieść wrażenia, że służą one grze reżysera z oczekiwaniami odbiorcy, przy czym czasami twórca strzela gole do własnej bramki. "Martwe wody" niekoniecznie nadają się na seans z popcornem, wymagają refleksji, ale poza tym wynagradzają cierpliwość scenami, które mają potencjał ikoniczny. Kilka z nich bezsprzecznie zapisze się w historii kina. Nieprzeciętna i niekonwencjonalna komedia.
Ocena 7/10
Łukasz Knap