"Matrix". Film, który nie miał prawa się udać
Dla wielu to z pewnością jedna z najbardziej ekscytujących informacji ostatnich miesięcy. "Matrix" wraca! Trudno powiedzieć, czy będzie to powrót udany. Ale jedno jest pewne: tym razem będzie na pewno łatwiej.
16 lat. Tyle musieliśmy czekać na decyzję twórców "Matriksa" o kontynuowaniu serii. Serii, którą uważa się za jedną z najważniejszych w historii kina. I nie bez kozery.
Pierwszy "Matrix" zrewolucjonizował przemysł filmowy na tak wielu poziomach, że trudno dziś sobie wyobrazić czasy przed jego powstaniem.
Jednak pomysł Wachowskich (wtedy braci, dziś sióstr) był tak fantastycznie niedorzeczny, iż samo zielone światło od Warner Bros. można uznać za cud.
Od początku skazani na porażkę
"Matrix" to jeden z tych filmów, który nie miał prawa ani się udać, ani odnieść sukcesu.
Wizji zaproponowanej przez rodzeństwo Wachowskich najbliżej chyba do tego, co postulował Ridley Scott w swoim "Łowcy androidów".
A więc rozmach, postawienie na nowatorskie rozwiązania inscenizacyjne i scenariusz dalece odbiegający od tego, co zwykle serwują hollywoodzkie blockbustery.
Scott poniósł sromotną klęskę. "Łowca androidów" został doceniony dopiero po latach i jest dziś nazywany arcydziełem kina. Wachowscy mieli więcej szczęścia. Choć od samego początku zmagali się z wieloma trudnościami.
Ani Reeves, ani Moss
Z perspektywy czasu przyjęcie propozycji zagrania w "Matriksie" dla odtwórców głównych ról było punktem zwrotnym w karierze.
Jednak nie zapominajmy, że Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss, Laurence Fishburne czy Hugo Weaving nie byli pierwszymi typami Wachowskich.
Propozycje twórców odrzucali kolejno m.in. Will Smith (postawił na "Bardzo dziki zachód"…), Val Kilmer, Russel Crowe, Ewan McGregor, Sean Connery, Nicolas Cage... Wymieniać można by jeszcze długo.
Powody były różne, ale najczęstszy to brak zrozumienia koncepcji scenariusza. I trudno się dziwić.
Słowo klucz: szaleństwo
Z marketingowego punktu widzenia "Matrix" to koszmar.
Bo jak inaczej nazwać fakt nafaszerowania scenariusza m.in. odniesieniami do chrześcijaństwa i buddyzmu, odwołaniami do Platona i prac z zakresu futuryzmu czy cybernetyki?
Ryzyko, że dla statystycznego widza "Matrix" okaże się nie do przeskoczenia, było więcej niż pewne.
Do tego dochodziły liczne nawiązania do twórczości takich pisarzy sci-fi,jak Philip K. Dick czy William Gibson, klasyków, ale jednak wymagających; japońskiej animacji ("Ghost in the Shell" z 1995 r.) i szalonych akcyjniaków rodem z Hong Kongu.
Powiedzcie sami: nie brzmi to jak szaleństwo?
Przykręcił im śrubę
Koszmar. To określenie pada najczęściej, kiedy członkowie ekipy wspominają przygotowania.
Początkowo zatrudniony przez Wachowskich chiński choreograf Woo-ping Yuen sądził, że wystarczą tylko 2 miesiące.
Kiedy na planie okazało się, że nikt nie ma pojęcia o kung-fu, wpadł w lekki popłoch. I przykręcił aktorom śrubę.
Skończyło się na 4 miesiącach morderczych treningów i szeregu kontuzji. Weaving przeszedł operację biodra, Reeves wylądował w kołnierzu ortopedycznym i zwijał się z bólu, a Moss grała ze zwichniętą kostką, bo bała się, że Wachowscy wezmą kogoś innego.
Kartkówka na planie
Okazuje się, że dla Keanu Reevesa cztery miesiące "wf-u", wcale nie były najtrudniejszym etapem prac nad "Matriksem".
Przed wejściem na plan dostał do przeczytania trzy lektury, których treść była kluczowa dla fabuły. Rodzeństwo nie pozwoliło mu wcześniej nawet zerknąć na scenariusz.
Dopiero gdy przeczytał wybrane książki Jeana Boudrillarda, Kevina Kelly’ego i Dylana Evansa (traktowały m.in. o futuryzmie, nowych technologiach i psychologii), mógł zobaczyć, co będzie odgrywał.
Podobno przed pierwszymi ujęciami Wachowscy urządzili mu "kartkówkę".
Na planie laboratorium
Budżet "Matriksa" zamknął się 63 mln dol., z czego większość pochłonęły efekty specjalne.
I trudno się temu dziwić, bo Wachowscy przykładali obsesyjną wagę do najmniejszych szczegółów. Wszystko musiało być perfekcyjne.
Niemal każdy element filmu stworzono od podstaw, zaprzęgając najnowocześniejszą technologię. Dwa miesiące zajęło specom od efektów stworzenie urządzenia, które wyrabiało perfekcyjne krople deszczu. Wiele scen opierało się w 90 proc. na pracy komputerów.
Kultowy efekt, czyli bullet time, uzyskano dzięki jednoczesnemu wykorzystaniu 100 statycznych kamer. Zamiast jednej. Pamiętacie scenę z helikopterem uderzającym w wieżowiec? Wymyślenie jej zajęło trzy miesiące.
Plan "Matriksa" okazał się więc wielkim laboratorium, gdzie testowano nowatorskie rozwiązania. I wymyślano kino na nowo.
Sukces
Mając powyższe w pamięci, trudno się dziwić, że z punktu widzenia producentów "Matrix" był jak zawodowe samobójstwo.
Ale ryzyko się opłaciło. Film zarobił na całym świecie 463 mln dol., stając się jednym z najważniejszych wydarzeń w historii kina rozrywkowego.
Widzowie szturmowali kina, krytycy w większości przypadków prześcigali się w superlatywach, a Wachowscy śmiali się w drodze do banku.
Cztery lata później na ekrany weszły "Matrix: Reaktywacja" i "Matrix: Rewolucje". Ale to już zupełnie inna historia.