"Mężczyzna imieniem Otto". Tom Hanks znów zachwyca na dużym ekranie

Złośliwy gbur czy dobry sąsiad i czuły przyjaciel? Tom Hanks w roli Otta z miejsca zdobył moje serce rolą pociesznego gbura, którego trudno nie lubić. Amerykańska adaptacja powieści Backmana w reżyserii Marca Forstera opowiada o samotności i smutku z dużą dozą dystansu, ciepła i humoru.

Źródło zdjęć: © materiały partnera
Agnieszka Małgorzata Adamska

Wydawać by się mogło, że tworzenie kolejnej adaptacji głośniej książki "Mężczyzna imieniem Ove" Fredrika Backmana nie ma większego sensu – w końcu pierwsza w reżyserii Hannesa Holma okazała się dużym sukcesem i trwale zapisała się w pamięci widzów. Wystarczy jednak zobaczyć pierwsze sceny nowej produkcji Marca Forstera, żeby zrozumieć jej cel. Dźwignią, sił napędową i motorem tego filmu jest Tom Hanks, a tytułowa rola Otta wydaje się napisana specjalnie dla niego. Trudno powiedzieć, czy amerykańska wersja przebije szwedzką, jednak nie ma wątpliwości, że narobi w kinowym świecie wiele szumu.

Żałoba i samotność z przymrużeniem oka

Otto jest wdowcem i samotnikiem. Bolesna strata żony sprawiła, że mężczyzna odgrodził się od świata grubym murem i stroni od jakichkolwiek kontaktów społecznych. Sąsiedzi doprowadzają go do szewskiej pasji, dawnych znajomych traktuje protekcjonalnie, w sklepie i na ulicy wszczyna awantury, utwierdzając ludzi w przekonaniu, że mają do czynienia z prawdziwym mrukiem i dziwakiem.

© materiały partnera

Czarę goryczy w życiu Otta przelewa utrata pracy. Zaburzona rutyna dnia i brak celu sprawiają, że bohater jeszcze bardziej zatraca się w swoim smutku i beznadziei. Kiedy już rozumie, że jego egzystencja na ziemskim padole nie ma żadnego sensu, postanawia dołączyć do swojej żony. Otto jest perfekcjonistą, dlatego swoje odejście planuje z niezwykłą skrupulatnością – rezygnuje z dostawcy prądu i abonamentu telefonicznego i kupuje w sklepie linę, która pomoże mu dokonać żywota w domowym zaciszu. Okazuje się jednak, że pozbawianie się życia wcale nie jest takie proste – zwłaszcza gdy w sąsiedztwie pojawia się sympatyczna rodzina, która bardzo chce się zaprzyjaźnić…

Jak polubić marudę?

Początkowe postanowienie bohatera może brzmieć strasznie, ale bez obaw – ta pozornie przygnębiająca historia podana jest widzom z dużą dozą humoru. Także sam Otto swoim zgorzknieniem rozczula i bawi do łez, bo pod fasadą zgryźliwego marudy można dostrzec dobrego i całkiem sympatycznego człowieka. Jego prawdziwą naturę szybko dostrzega nowa sąsiadka, Marisol. Kobieta wprowadza się do domu naprzeciwko wraz z całą swoją gwarną i radosną rodziną, co dla cichego i wycofanego bohatera wydaje się istnym trzęsieniem ziemi. Jej częste wizyty, prośby oraz zwykłe gesty serdeczności niweczą samobójcze plany mężczyzny i sprawiają, że Otto siłą rzeczy zaczyna aktywnie angażować się w sąsiedzkie życie, a z czasem dochodzi nawet do wniosku, że wcale nie spieszy mu się na tamten świat.

© materiały partnera

Popisowa rola Hanksa

Nie da się ukryć, że siłą tego filmu jest Tom Hanks. Aktor wraca na duży ekran w świetnej formie, czarując widzów grą na najwyższym poziomie. Przed Hanksem stało niezwykle trudne zadanie – jego bohater miał zdobyć serca publiczności, będąc jednocześnie odpychającym typem i bawić odbiorców, choć powody jego specyficznego zachowania wcale nie były śmieszne. Artysta poradził sobie z tym wyzwaniem doskonale, a jego kreacja Otta z pewnością przejdzie do historii, tak jak role w filmach "Forrest Gump", "Zielona mila" czy "Terminal".

"Mężczyzna imieniem Otto" to lekki, pogodny film, jednak niepozbawiony mądrości i gorzkich refleksji. Dla jednych będzie sposobem na poradzenie sobie z własnymi smutkami, dla innych cenną lekcją empatii. Zdecydowanie warto go obejrzeć.

Wybrane dla Ciebie