Michał Lorenc: zmagał się z ciemną stroną życia. Biografia kompozytora przypomina historię gwiazdy rocka
"Jestem zaskoczony, że wciąż żyję"
Stworzył muzykę do wielu polskich filmów, seriali i dokumentów, która dziś uchodzi za żelazną klasykę. Jego kompozycje można usłyszeć w "Psach", "Krollu", "300 mil do nieba", "Glinie", "Bandycie" czy "Smoleńsku". Zdobył mnóstwo nagród, cieszy się ogromnym uznaniem za granicą. Jednak Michał Lornec długo nie potrafił czerpać prawdziwej satysfakcji ze swoich osiągnięć.
- Biorąc pod uwagę, przez co przeszedłem, trochę jestem zaskoczony, że wciąż żyję – wyznawał w jednym z wywiadów.
Lorenc nie radził sobie ani z sukcesami, ani towarzyszącej pracy presją. Coraz częściej sięgał po alkohol i narkotyki. Dopiero odnalezienie Boga pozwoliło mu przejść przez piekło uzależnienia.
Umiarkowanie zdolny i niezbyt przebojowy
Był chłopcem inteligentnym, samodzielnym i zbuntowanym. Miał 16 lat, kiedy jego rodzina się rozpadła, a on uciekł z domu w Bieszczady. Historia mogła się skończyć naprawdę źle, ale nastolatek miał dużo szczęścia i przypadkiem trafił do zespołu Bukowina. To był jego pierwszy krok w karierze kompozytora.
"Ten sukces to nie był przypadek"
Jednak początkowo nie sądził, że on, chłopak bez żadnego muzycznego wykształcenia, będzie mógł realizować się w muzyce. Niedługo potem wyjechał do Szwecji, gdzie dostał pracę na budowie.
Mimo to reżyserzy coraz częściej proponowali mu współpracę. Przełomem w jego karierze okazała się muzyka do "300 mil do nieba" Macieja Dejczera.
- Musiałem udowadniać, że mam pomysł, że ten sukces to nie był przypadek. Często zresztą takiego pomysłu nie miałem, ale dzięki intuicji jakoś udawało mi się tym zadaniom podołać *– dodawał. *- Zdarzało się, że towarzyszyło mi poczucie klęski, ale potem muzyka była nagradzana, jak choćby do filmu "Zabić Sekala".
Amerykański koszmar
Wreszcie o Lorencu zrobiło się też głośno w Hollywood. Głównie za sprawą zachwyconego jego talentem Jerzego Skolimowskiego. Wkrótce pracę kompozytorowi zaproponował Bob Rafelson, który kręcił film "Krew i wino" z Jackiem Nicholsonem.
Jednak Lornec wyznał, że nie potrafił odnaleźć się w fabryce snów. Życie tam było intensywne, wyniszczające, nie radził sobie ze stresem. By móc jakoś funkcjonować, coraz częściej sięgał po alkohol i narkotyki.
– Spotkałem kiedyś na bankiecie Andrzeja Sekułę, operatora Tarantino. Mówi mi: teraz noszą cię w lektyce, ale za chwilę cię z niej zrzucą i będziesz ją wlókł za sobą przez Sunset Boulevard – wspominał w "Polityce".* - Na planie filmu "Osaczony" Mickey Rourke, niemiłosiernie upokarzany przez producenta, spojrzał na mnie oczami zbitego psa i powiedział: "LA is shit".*
"Epizody schizofreniczne"
Lornec przyznawał, że dał się oszołomić sukcesom, woda sodowa uderzyła mu do głowy.
- Byłem sobą zachwycony. Towarzyszyło mi poczucie absolutnej wyjątkowości – mówił.
Nie radził sobie z uzależnieniem, wpadł w alkoholizm, miał również powiązania z mafią, od której kupował narkotyki. Przyznawał, że jego małżeństwo wisiało na włosku. Czasami przez kilka nocy z rzędu nie wracał do domu, miał coraz poważniejsze problemy emocjonalne.
- Stan mojego upadku i psychicznego załamania trwał latami. Zdarzały się epizody schizofreniczne – wyznawał. Wydarzyła się też kolejna tragedia – zmarło jedno z jego dzieci. - Po śmierci dziecka poczułem, że świat nie ma sensu. Miałem już taki moment, że chciałem ze sobą skończyć – mówił.
"Zaczął się nade mną modlić"
I choć robił wszystko, aby zniszczyć swoje małżeństwo, żona wciąż trwała u jego boku, modląc się o nawrócenie męża. On do jej modlitw podchodził sceptycznie.
* - Nie wierzyłem wtedy w nic, nie miałem nic wspólnego z Kościołem* – przyznawał. Największy wpływ na jego zachowanie miała jednak wizyta przyjaciela.
* - Przyjechał do mnie Marcin Pospieszalski i zaczął się nade mną modlić *– opowiadał.
- To mnie rozjuszyło, bo oto do kolegi przychodzi kolega muzyk i zamiast pociechy, zaczyna się modlić. Uznałem to za upokarzające, ale pomyślałem: skoro on robi z siebie takiego idiotę i błazna, to może ja te narkotyki wyrzucę, żeby też zrobić jakiś ruch. Wyrzuciłem je do ubikacji i spuściłem wodę. Po latach zrozumiałem, że wtedy już działała modlitwa Marcina. Ale to tylko jedna z tysięcy rzeczy, które mi się wtedy przytrafiły.
"Miałem szczęście"
- To nadzwyczajne, że mając skłonności ku ciemnej stronie życia, udało mi się ocaleć i uniknąć losu wielu moich przyjaciół i znajomych – mówił w radiowej Dwójce. Nawrócił się, dołączył do Wspólnoty Neokatechumenalnej.
Twierdzi, że ten moment, kiedy dołączył do Kościoła, jest dla niego doświadczeniem ważniejszym niż wszystkie międzynarodowe sukcesy.
- Codziennie czytam brewiarz, który jest dla mnie podstawowym narzędziem, instrukcją obsługi własnej duszy, ale także rzeczywistości. Wielokrotnie pomógł mi w wyjaśnieniu zdarzeń, rozumieniu świata - mówił w tygodniku "Idziemy".