Mordercza zabawa
Patrząc na nową wersję "Piranii" nie sposób przemilczeć ogromny wpływ, jaki na współczesne kino mają Quentin Tarantino i Robert Rodriguez. Ich wspólny projekt sprzed trzech lat, "Grindhouse", poniósł co prawda w USA finansową porażkę, ale wyznaczył nowy trend w kinie popularnym. Za jego sprawą do łask wrócił kicz z pogranicza lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a kolejne, nieskrępowane swym b-klasowym rodowodem produkcje zalały rynek. W Hollywood może nie jest to jeszcze tak widoczne, ale już w Japonii, gdzie Tarantino i Rodriguez zawsze liczyć mogą na świetne przyjęcie, exploitation przeżywa swój renesans.
08.10.2010 11:30
Kontynuatorem tych tradycji na amerykańskim gruncie jest popularny autor ostrych horrorów, Alexandre Aja. "Pirania" nie jest pierwszym remake'em w jego dorobku (wcześniej przerobił "Wzgórza mają oczy" Wesa Cravena i koreańskie "Lustra"), ale z całą pewnością pierwszym, gdzie krwawy Francuz spuszcza z tonu. Przynajmniej jeśli chodzi o powagę, bowiem krew leje się tu całymi litrami. Cały jego film funkcjonuje tym samym na zasadzie obecnego w nim konkursu miss mokrego podkoszulka - niby mamy świadomość, że to rozrywka niskich lotów, a jednak trudno oderwać od niej wzrok.
Aja poupychał w swym remake'u wszystko, co tylko wpadło mu w ręce. Trójwymiar atakuje swym banalnym zastosowaniem (ot, ciągle coś wyskakuje z ekranu) lepiej niż górnolotna głębia wykreowanego świata w "Avatarze", konkretne dialogi i sytuacje uginają się pod naporem mnogich odniesień do popkultury (od "Szczęk" do "Plotkary"), absurd zyskuje zupełnie nowy wymiar (cyfrowe penisy? silnik motorówki jako broń? nic prostszego), a wszystko to z udziałem najbardziej zdumiewających decyzji castingowych ostatnich lat.
To właśnie aktorski monolit przewodzi tu całemu przedstawieniu, czyniąc świetny użytek z absurdalnych scen i dialogów. Ach, kogóż tu nie ma! Gwiazdki Playboya i aktoreczki porno (Kelly Brook, Riley Steele), niespełnione talenty (Jerry O'Connell, Elisabeth Shue), ikony lat osiemdziesiątych (Christopher Lloyd), aktorzy powtarzający swe role z innych filmów lub po prostu wyrażający pewien manifest (występ Richarda Dreyfussa ewidentnie nawiązuje do "Szczęk", Eli Roth stoi zaś na straży złego smaku), a w końcu popularne twarze (Jessica Szohr z "Plotkary", Adam Scott) i sztandarowi twardziele (Ving Rhames). Czegóż więcej potrzeba?