Na bohaterów popyt minął
John Rambo wrócił. Pytanie tylko, po co? Kiedyś Izabella Trojanowska śpiewała, że na bohaterów popyt minął. Na wszystkich bohaterów może nie, ale na Johna Rambo z pewnością popyt minął już dawno temu. Czwarta część cyklu udowadnia to ponad wszelką wątpliwość.
10.03.2008 11:04
Tym bardziej, że Stallone - który tym razem jest także scenarzystą i reżyserem - zrobił swój film tak jakby czas stanął w miejscu. Jakby od poprzedniej części nie minęło 20 lat. Jakby kino i publiczność w ogóle się nie zmienili.
Czwarta część cyklu to brutalny komiks, w którym wszystko zostało zarysowane grubachną kreską. Rambo znowu występuje jako samotny mściciel. Jego wrogowie znowu są bezosobową bandą prymitywnych sadystów.
Jedyną róźnicą jest motywacja działań Rambo. W poprzednich częściach walczył z osobistymi wrogami – tymi, którzy skrzywdzili albo jego samego, albo jego ukochanego dowódcę. W czwartym odcinku Rambo mści się za innych. Reszta pozostała bez zmian.
Choć już mocno podstarzały, Rambo bez trudu w pojedynkę rozprawia się z wrogiem, który ma liczebną i militarną przewagę. Jest krwawo i... brutalnie. Najpierw birmańska junta wyrzyna wioskę. Potem Rambo wyrzyna juntę. Sceny przemocy są realistyczne do przesady.
Jako człowiek czynu Rambo odzywa się oczywiście rzadko, choć od poprzednich części wyraźnie poszerzył słownictwo. Pozostali bohaterowie – grupka misjonarzy, których Rambo musi ratować przed sadystycznymi wojskowymi - też czasami rzucają jakąś złotą myśl.
„Może straciłeś wiarę w ludzi, ale musisz w coś wierzyć. Musi ci na czymś zależeć“ , w ten sposób Rambo jest motywowany przez atrakcyjną misjonarkę. „Pieprzyć świat“, to już ze skarbnicy mądrości Rambo. I mój ulubiony cytat. „Wojnę masz we krwi. Nie walcz z tym“.
Rambo był kiedyś ulubionym tematem żartów i kpin. Tym razem Stallone sam zakpił ze swojego bohatera, choć na pewno nie miał takiego zamiaru.