Na watykańskiej szachownicy. Brudne zagrywki za drzwiami konklawe na miarę Oscara [RECENZJA]
Gdy okna kaplicy są zabijane deskami, a wszyscy postronni wyproszeni, zaczyna się robić duszno i nieprzyjemnie. Nie pomagają podszepty i znaczące spojrzenia. Trzeba tworzyć sojusze i fronty, uważnie obserwować wszystkich wokół. Walka o najważniejsze stanowisko właśnie się rozpoczęła. Edward Berger stworzył danie jakby wprost z książki z przepisami na Oscara. Ale jakże wyśmienite!
Umiera papież. Wierni usłyszą potem o jego posłudze do ostatnich chwil, ciężkiej pracy, potem cichym czuwaniu kardynałów i sióstr zakonnych. Tymczasem ciało należy zapakować w plastikowy worek, wrzucić na nosze i przewieźć do kostnicy. Reżyser nie porywa się na sentymenty i pokazuje, jak jest: śmierć papieża oznacza ciało do spakowania i pusty tron. Zebrani w pokoju Ojca Świętego kardynałowie milczą, ale każdy z nich myśli o tym samym: ktoś z tego grona zostanie za kilka tygodni papieżem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rusza konklawe, za którego przebieg odpowiada dziekan kardynał Lawrence (tu Ralph Fiennes). Nie w smak mu ta posługa, ma kryzys wiary, chce to odbębnić, doprowadzić do wyboru na tron liberalnego i rzutkiego kardynała Belliniego (Stanley Tucci) i zaszyć się w zakonie. Nie ma jeszcze pojęcia, że to będzie najtrudniejsze zadanie, z jakim przyjdzie się mu zmierzyć, a finał konklawe zaskoczy cały świat.
"Konklawe" jest filmową adaptacją prozy popularnego pisarza Roberta Harrisa z 2016. Inne filmy inspirowane jego książkami to np. "Oficer i szpieg", "Monachium: w obliczu wojny" czy "Autor widmo". Edward Berger (reżyser nagrodzonego Oscarem "Na zachodzie bez zmian") w duecie ze scenarzystą Peterem Straughanem potraktowali materiał jak to, czym on przede wszystkim jest: thrillerem politycznym. Zaduma nad kondycją Kościoła i jego możnych jest tematem tej opowieści, ale na pierwszy plan wysuwa się człowiek i jego charakter, to czy ambicja tkwi w każdym z nas. Filmowy Bellini zachęca, by spojrzeć we własne serce i zapytać się siebie, czy naprawdę nie pragnie się uznania i honorów?
Spod rozmodlonych czół kardynałów tylko błyskają na lewo i prawo bystre spojrzenia. Czy zagłosować na liberała mówiącego o prawach mniejszości i kobiet, czy konserwatystę pomstującego na rewolucję obyczajową? Co jeśli komuś wcale nie marzy się papieski tron? Musi szybki oddać swoich zwolenników faworytowi, by przeciwnik nie zaskoczył go tym samym ruchem. Szybko orientujemy się, że to gra, gdzie kardynałowie są jak pionki na szachownicy. Berger sam zresztą podsuwa nam to skojarzenie, gdy w scenie na audytorium podczas tajemnego spotkania w półmroku błyskają tylko szkarłatne piuski na głowach duchownych decydujących o losach Kościoła. Duch Święty? Na próżno go szukać w tych targach i umowach. To czysta polityka z wyrafinowanymi graczami.
Fiennes jako Lawrence jest przygnieciony ciężarem konklawe, pogubiony we własnych ambicjach, jednocześnie oddany sprawie. Wspaniale ludzkim w swoim rozdarciu. Mówi się, że to jemu przypadnie w udziale jedna z oscarowych nominacji (byłaby to trzecia do kolekcji po "Liście Schindlera" i "Angielskim pacjencie"). Tymczasem kardynał Bellini Stanleya Tucci jednym gestem czy grymasem kradnie dla siebie scenę - wyrafinowany, inteligentny, sarkastyczny. Tymczasem jowialny, niemal prostacki kardynał Tedesco rozpościera ramiona, je łapczywie, ostentacyjnie pali e-papierosa, jak wspaniale zagrał go włoski aktor Sergio Castellitto. W obsadzie znalazł się także polski aktor - Jacek Koman, gra on polskiego księdza, sekretarza zmarłego papieża. Kolejni kardynałowie to kolejne pionki na tej szachownicy, postaci z krwi i kości, ze swoimi osobowościami, namiętnościami i wadami. Te ostatnie zwłaszcza staną się celem niejednej frakcji. Wśród tych mężczyzn u władzy znajduje się w filmie tylko jedna postać kobieca, której napisano kwestię mówioną: siostra Agnes (Isabella Rossellini). Pozornie mała scena zmieni bieg wydarzeń.
Stéphane Fontaine, autor do zdjęć w m.in. "Jackie", to kolejny kandydat do oscarowej nominacji. Dzięki niemu proza przeniesiona na ekran nie wymagała już wielu słów. Zbudował sceny z kolorów, światła i cienia i to o nich będziecie myśleć po wyjściu z kina. Znajdą się głosy, że "Konklawe" z tymi wystudiowanymi zdjęciami jest niemal aż zbyt piękne i "pod nos". Że zakończenie może być łatwe do przewidzenia. Ale Berger nie stworzył kryminału, w którym finałem jest wybranie nowego papieża. Chodzi tu o wciągający thriller o naturze człowieka, który zachwyca obrazem, któremu sprawiedliwość odda tylko wielki kinowy ekran. Bez tych zdjęć i tej obsady może powstałoby kino najwyżej interesujące i przyjemne, ale "Konklawe" Bergera to filmowy majstersztyk, oscarowy czarny koń.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o "Napadzie" na Netfliksie, zastanawiamy się, dlaczego Laura Dern zagrała w koszmarnej "Planecie samotności" i zachwycamy się nowym serialem Max, "Franczyza". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: