''Nasrine'' - wywiad z Tiną Gharavi, reżyserką filmu
Pozwól, że zaczniemy od twojego pochodzenia. Gdzie się wychowałaś?
T.G: Wychowywałam się w wielu miejscach. Urodziłam się w Teheranie w 1972, potem przenieśliśmy się do Anglii, gdzie mój ojciec robił doktorat, tuż przed Irańską Rewolucją w 1979. Żyłam w Anglii od szóstego do dziesiątego roku życia, kiedy to przeprowadziliśmy się do Nowej Zelandii a potem do Stanów Zjednoczonych i Francji. Ostatecznie, osiadłam w Anglii gdzie żyję już od 14 lat. Czuję się koczownikiem, tak jakby nie było żadnego miejsca, które mogłabym nazwać domem, co jest trochę zabawne, ponieważ mój dziadek był z Bakhtiari, koczowniczego plemienia w Iranie.
Czy możesz opowiedzieć o czym tak naprawdę jest “Nasrine” i co zainspirowało cię do stworzenia tego filmu?
T.G. To historia o młodej dziewczynie, która musi stawić czoła przeciwnościom losu, czyli o tym przez co przechodzi bardzo wielu ludzi, w szczególności tych, którzy emigrują, opuszczają rodzinne domy i muszą zmierzyć się z traumami i wspomnieniami żyjąc za granicą. To historia o mnie samej. To historia wielu osób, które znam.
Czy to znaczy, że jest to w jakimś sensie autobiografia?
T.G. Absolutnie tak. W tym filmie jest bardzo dużo “mnie”. To dlatego, że bardzo dużo z tego co robię to dokumenty a ja zawsze staram się znaleźć prawdę współpracując z aktorami. Próbuję zhumanizować, przybliżyć doświadczenia imigrantów szukających azylu, przeciwstawić je rozdmuchanym i krzywdzącym raportom, które są przedstawiane w mediach. Na przykład to jak brytyjski Daily Mail robi z imigrantów kozła ofiarnego wzmagając rasizm i ksenofobię. Uważam, że to właśnie takie podejście przyczyniło się do zabójstwa Peymana Bahmani, brata jednego z uchodźców, z którym pracowałam w 2002 roku.
Czy ty również byłaś ofiarą ksenofobii?
T.G. Oczywiście! Tak. Przeżyłam naprawdę ciężkie chwile dorastając w Anglii jako obcokrajowiec. Wciąż nie jest mi lekko. Z mojego doświadczenia wynika, że wciąż w wielu miejscach kolor skóry ma znaczenie. Wciąż toczy się bitwa o akceptację ludzi takimi, jakimi są, bez osądzania ich po kolorze skóry, religii i orientacji seksualnej. To jakiś plemienny anachronizm, który dla mnie jest zupełnie głupi.
Jak długo pracowałaś na tym filmem?
T.G. Spędziłam cztery tygodnie kręcąc sceny w północno - wschodniej Anglii i około dwa tygodnie w Iranie. Plus dodatkowe dokrętki w Anglii przez kolejne trzy dni.
Zaczęłaś kręcić film w Iranie w 2009 roku, zaledwie kilka tygodni po wybuchu protestów przeciwko reelekcji Mahmouda Ahmadijejada. Jak poradziłaś sobie z pracą nad filmem w tak burzliwym politycznie momencie?
T.G. Tak, protestanci wyszli na ulice w czerwcu a chwilę potem my zaczęliśmy kręcić w Teheranie, wszystko to działo się wokół nas. Nie wpadliśmy w żadne tarapaty tylko dlatego, że policja miała ręce zajęte protestantami. Współpracowaliśmy ze wspaniałym producentem, któremu udało się zdobyć pozwolenie na nakręcenie innego filmu. My byliśmy praktycznie jego drugim zespołem i dlatego mieliśmy oficjalne pozwolenie, co okazało się bardzo przydatne kiedy policja nas o nie zapytała. Asystent produkcji powiedział, że jest reżyserem a ja stanęłam z boku udając przechodnia. Tak naprawdę byliśmy bardzo podekscytowani protestantami licząc, że wreszcie coś się w Iranie zmieni.
A jak to się stało, że Sir Ben Kingsley został wciągnięty w film?
T.G. Spotkałam go w poczekalni przed jakimś spotkaniem w BBC. Po kilku minutach ciszy, odwróciłam się do niego i powiedziałam “słuchaj, jeśli z tobą nie porozmawiam chyba się zabiję” [śmiech]. A on na to “ocalmy dziś to życie!”. Opowiedziałam mu o moim projekcie. Przeczytał scenariusz i zaoferował wsparcie.
Film został również wyświetlony w Parlamencie w Londynie. Jak go przyjęto? T.G. Bardzo się cieszę, że tam się dostałam, ponieważ parlament stał się platformą, dzięki której film zwrócił uwagę publiczności. Potem zostałam także zaproszona do Woman’s Hour w brytyjskim radiu 4, co samo w sobie jest dużą możliwością promocji filmu, jako że stacja ma około dwóch milionów słuchaczy.
A jakie było przyjęcie filmu w Stanach Zjednoczonych?
T.G. Publiczność pokochała ten film. Ludzie naprawdę się zaangażowali w dyskusje po projekcjach.
Bardziej niż w Wielkiej Brytanii?
T.G. Tak, myślę, że ludzie w USA, a w szczególności w Nowym Jorku, gdzie film miał swoją premierę są bardzo do przodu. Są progresywni. Zawsze mówią to co myślą, podczas kiedy w Wielkiej Brytanii ludzie są bardziej zdystansowani. Nigdy nie wiesz co tak naprawdę myślą.
Czy planujesz projekcje filmowe “Nasrine” na Bliskim Wschodzie?
T.G. Wiele festiwali z Bliskiego Wschodu pisało do nas, że bardzo chcieliby pokazać nasz film, ale po prostu nie są w stanie z powodu tematu homoseksualizmu w filmie. Rozumiem. Porozmawiajmy jeszcze o procesie dobierania aktorów. Jak udało ci się poznać Micshę Sadeghi i Shiraza Haqa, którzy zagrali dwie główne role w filmie?
T.G. Zrobiliśmy wielki casting w Londynie. Zobaczyliśmy już około 500 dziewczyn, kiedy przyszła Micsha i już w pierwszym momencie kiedy ją zobaczyłam wiedziałam, że właśnie znaleźliśmy. Podobała mi się ponieważ jest prawdziwą Iranką, urodzoną w Theranie, która mieszkała tam aż do momentu, kiedy wyprowadziła się studiować aktorstwo w Paryżu. Jeśli chodzi o rolę brata, Ali'ego, to było trudne. Bardzo się staraliśmy znaleźć irańskiego aktora, ale żaden z nich nie chciał zagrać gejowskiego pocałunku. Aż w końcu zgłosił się Shiraz, który ma brytyjsko - pakistańskie pochodzenie, i zdecydowaliśmy, że to jest to. Myślę teraz, że to był dobry wybór ponieważ z irańskim aktorem zawsze balibyśmy się, że wpędzimy go w tarapaty jeśli zdecyduje wrócić do Iranu.
Gdzie jeszcze planujesz pokazać film?
T.G. Chcemy wyświetlić go w siedzibie ONZ, koło Nowego Jorku. Zarówno konsulat brytyjski, jaki i brytyjska misja w ONZ zgodziły się sponsorować to wydarzenie. Jakkolwiek wciąż szukamy dodatkowego sponsora.
Jakieś nowe projekty na horyzoncie?
T.G. W tym momencie pracuję nad filmem, którego akcja dzieje się w irakijskim Kurdystanie. To thriller o ofierze kurdyjskiego ludobójstwa, która odnajduje miejsce ukrycia Saddama Husseina.