"Niezłomny": Angelina Jolie oddaje hołd weteranom [RECENZJA]
Hollywood niechętnie wchodzi ostatnio z kamerami na Bliski Wschód, z którego w 2015 roku wycofają się wojska USA i koalicji. Woli cofnąć się do lat 40. XX wieku, by w ten sposób pokazać bezsens wojny i/lub dzielność i heroizm amerykańskich żołnierzy.
W czasie, kiedy Europa obchodzi 100. rocznicę wybuchu I wojny światowej, Amerykanie, którzy przyłączyli się do niej dopiero w 1917 roku, wracają pamięcią do II wojny światowej (nie szukając daleko, wystarczy wspomnieć traktującą o inwazji aliantów na Niemcy „Furię” Davida Ayera z Bradem Pittem, która niedawno przewinęła się i przez nasze ekrany). Powodem takiej tendencji mogą być odchodzący wielce zasłużeni w czasie tego konfliktu (według doniesień mediów szczególnie lata 1913-1914 obfitowały w zgony godziwych Amerykanów). Jednym z nich jest Louie Zamperini, główny bohater "Niezłomnego" Angeliny Jolie, który w wieku 97 lat zmarł 2 lipca br., kiedy film był na etapie produkcji.
Reżyserka, podążając za śladami książki Laury Hillenbrand, zapoznaje nas z jego biografią od czasów przedwojnia, kiedy urodzony już w USA syn włoskich emigrantów ma problemy z asymilacją wśród niechętnej Włochom większości irlandzkiej. Nie widzący sensu w adaptacji chłopak zostaje buntownikiem z wyboru, spędzając czas na drobnych kradzieżach i raczeniu się alkoholem. Społeczeństwo już postawiło na nim kreskę, wróżąc mu przyszłość na bruku. Jedyną jeszcze wierzącą w niego osobą jest starszy brat, który uraczywszy młodszego chłopaka wiązanką patetycznych słów, rozpala w nim wiarę we własne możliwości. Zamp, jak mówią na niego rodzina i przyjaciele, odkrywa swój talent – nogi Hermesa. Pcha się po szczeblach kariery biegacza aż do szczebla olimpijskiego. Pasmo sukcesu przerywa jednak wybuch wojny. Zamp zostaje przydzielony do lotnictwa. Kiedy jego samolot ulega awarii i ląduje na wodach Pacyfiku, rozpoczyna się trwający kilka lat dramat bohatera.
Jolie parę razy udaje się zaskoczyć widza oryginalną refleksją, zwłaszcza kiedy ta dotyczy ironii losu. Przeszywająco wypada scena, kiedy Zamperini już w obozie jenieckim mówi do swojego towarzysza, że zawsze marzył, by przyjechać do Japonii (to tam miała odbyć się odwołana Olimpiada). O wiele gorzej jest, kiedy reżyserka skupia się na codzienności swojego bohatera. Nie ma bowiem doń zupełnie dystansu. Obdarza go cechami niemal superbohatera. Jej Zamperini (w kreacji Jacka O'Connella) jest nie tylko silny, wytrzymały i niezłomny, ale też przystojny, zabawny i charyzmatyczny. Zawsze sypnie dowcipem, wstawi się za bliźnim, postąpi w sposób właściwy i słuszny. Przemiana bohatera, jaka tu następuje, prowadzi od zbuntowanego nastolatka w stronę prawowitego obywatela, który choć początkowo nie cierpiał swoich bliźnich, w wojennej rzeczywistości jest w stanie oddać zań życie. Nie ulega wątpliwości, że piekło wojny formatuje myślenie jednostki, a poczucie wspólnoty zaczyna odgrywać niebagatelną rolę. Problem w tym,
że to nie one kształtują nowego Zamperiniego. Bohater stał się innym człowiekiem, odkąd odkrył swój talent biegacza. Wojna zdaje się nie mieć na niego żadnego wpływu. Trudno się temu nadziwić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nad scenariuszem tej historii pracowali, m.in., bracia Coen. W „Niezłomnym” nie uświadczymy nawet cienia ich ironii.
Portretowany w jednowymiarowy sposób mężczyzna staje się jedynie figurą. Bo chociaż jego ciało jest pełne zadrapań i ran, nosi ślady brudu, potu i zaschniętej krwi, to jednak jego moralność i etyczność pozbawione są jakichkolwiek rys i pęknięć. Tytuł tego filmu powinien więc raczej brzmieć „Nieskalany”.