*Woody Allen znany jest ze swojego niezwykłego zmysłu obserwacyjnego, przenikającego na wskroś ludzi i ich problemy, zarówno te przyziemne, jak i wzniosłe. Ta umiejętność stanowi dla niego niewyczerpane źródło inspiracji, dzięki czemu jego filmy są uniwersalne, a z jego bohaterami łatwo można się utożsamiać. Reżyser ukazuje jednak rzeczywistość w bardzo krzywym zwierciadle, a swoim postaciom nie szczędzi ironii. „Poznasz przystojnego bruneta” jest tego idealnym przykładem, bo to właśnie typowy Allenowski film, w którym pod płaszczykiem komedii romantycznej, skądinąd prześmiesznej, kryje się drugi dno. W bardzo zręczny sposób Woody Allen łączy lekkość komedii z egzystencjalnymi rozterkami rodem z Szekspira (nieprzypadkowe są w filmie cytaty chociażby z „Makbeta”), tak więc z całą konsekwencją jego film można nazwać komedią ludzkich namiętności.*
Zgodnie z tym, główni bohaterowie „Poznasz przystojnego bruneta” wpadają w sidła różnorakich uczuć i obsesji. Woody Allen z premedytacją burzy ustabilizowane (choć wcale nie sielskie) życie kilku londyńczyków, stawiając ich w sytuacjach bez wyjścia i prowokując do podejmowania ważkich decyzji. Oczywiście wcale im w tym nie pomaga, tylko podgląda (a my razem z nim) bezstronnym okiem kamery, jak szamoczą się niby ryby złapane w sieci.
Główna oś fabuły ustanowiona jest wokół osoby Helen, starszej kobiety, która nagle zostaje porzucona przez męża. Nie mogąc sobie poradzić z odrzuceniem, po wizytach u rozmaitych psychiatrów, trafia w końcu za radą swojej masażystki do… wróżki Cristal. I nieoczekiwanie te spotkania z „szarlatanką” i „oszustką”, przy wybitnej pomocy znacznej ilości whisky, pomagają jej otrząsnąć się i podjąć próbę szukania na nowo szczęścia. A cała moc terapii kryje się w nieustannym powtarzaniu, że wszystko będzie dobrze i w mantrycznej formułce, że Helen niedługo „pozna przystojnego bruneta”. I zdaje się, że akurat to jest lekiem na całe zło tego świata. Tak przynajmniej uważają wszyscy bohaterowie.
Na pewno wydaje się tak córce Helen, Sally, która przeżywa osobiste problemy. Utrzymując swojego męża i mając wyczerpującą pracę, młoda kobieta powoli zaczyna mieć dość swojego życia. Pragnęłaby wreszcie założyć rodzinę, złapać drugi oddech i skupić się na zrealizowaniu marzeń o swojej własnej firmie. Małżeńska frustracja i niespełnione pragnienia prowadzą ją do przelania swoich niesprecyzowanych do końca uczuć na – a jakżeby inaczej – przystojnego bruneta o imieniu Greg. Tak się akurat składa, że jest on szefem Sally i również przechodzi kryzys związku ze swoją żoną. I wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby nie pewna mała drobnostka, ale nie zdradzajmy jej przedwcześnie. Tymczasem mąż Sally, niespełniony pisarz Roy ma swój własny kryzys – twórczy. Od dwóch lat ślęczy nad nową powieścią, a gdy ją wreszcie kończy, nikt nie przejawia nią zainteresowania. Zdesperowany, nie mogąc znaleźć innego zajęcia, nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć sukces. A swoje problemy z Sally zacznie rozwiązywać przy
pomocy – nikogo innego, tylko – nieznajomej brunetki. Ma ona na imię Dia, jest sąsiadką Roya, a poznali się poprzez podglądanie się nawzajem przez okna mieszkań. I wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko Dia nie była zaręczona z kimś innym. A na deser Allen przygotował nam jeszcze rozterki starszego pana, Alfiego, męża Helen i ojca Sally. Ten sześćdziesięcioletni mężczyzna przechodzi właśnie spóźniony nieco kryzys wieku średniego. Objawia się on tym, że Alfie zaczyna się odmładzać, regularnie ćwiczyć i dbać o wygląd, a w końcu porzuca żonę (i stąd wynika to całe zamieszanie z wróżkami). I dość szybko nawiązuje specyficzny „romans” z – nie, nie tym razem – pewną blondynką, która mogłaby być jego córką.
Wszystkie te postacie coraz głębiej zapadają się w swoje problemy, zamiast się z nich powoli wyplątywać. Każdy ślepo dąży do polepszenia swojego losu, wierząc, że w końcu spotka go coś, lub ktoś, co odmieni jego życie. A w takich sytuacjach nie ma czasu ani miejsca na rozsądną, racjonalną filozofię. Mottem filmu jest myśl, iż iluzje są lepsze od lekarstw. I to najlepiej obrazuje motywy działania bohaterów. Zresztą Allenowi nie chodzi tylko o ukazaną przez niego grupkę ludzi. Ta prawda zdaje się mieć o wiele szerszy zasięg. No bo czy my sami tak czasem nie postępujemy? Zamiast gruntownie przemyśleć jakiś problem, żmudnie szukać rozwiązań z trudnych sytuacji nie wolimy się czasem troszkę oszukiwać? Wmawiamy sobie, że wszystko się samo ułoży, że ktoś rozwiąże za nas wszystkie nasze dylematy. Naiwnie powtarzamy sobie przy tym, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, i że „gdzie indziej nawet trawa jest bardziej zielona”. W myśl tych zasad postępują bezwiednie, za to niezwykle uparcie i konsekwentnie bohaterzy
filmu Woody’ego Allena. Zamiast stawiać czoła swoim kłopotom, po prostu uciekają od nich. Dlaczego niby mają wybierać wyboistą drogę pod górkę, skoro można iść na skróty? Po co dalej mają „użerać się” się z żoną/mężem, próbować godzić się i szukać niełatwego, ale wspólnej pożycia, skoro można poszukać sobie kogoś innego? Po co w pocie czoła starać się o coś samemu, skoro można po prostu to sobie od kogoś wziąć? Po co przez lata budować z kimś relacje i zdobywać kogoś, skoro można sobie partnerkę najzwyczajniej w świecie kupić? Zamiast robić cokolwiek, by polepszyć swój los, łatwiej wierzyć, że pozna się przystojnego bruneta i będzie się żyło długo i szczęśliwie.
Postacie z filmu szukają nowego startu, nowego życia, ale czy to tak naprawdę da im szczęście? Wszyscy wciąż gdzieś gonią, do czegoś dążą, błądzą w mętliku uczuć, oscylują wokół różnych spraw, sami nie wiedząc, czego tak naprawdę chcą. A Woody Allen z szelmowskim uśmiechem na ustach ukazuje nam tą ich szarpaninę w kolorowych obrazkach i każe nam się śmiać tak naprawdę z nas samych. Po czym z drwiną prowokacyjnie pyta, czy nasze wysiłki mają jakikolwiek sens. W jego filmie świat to groteskowa – barwna, śmieszna, czasem miła i przyjemna, ale jednak – farsa. Mimo że to komedia i naprawdę jest tu się z czego pośmiać, nasz uśmiech często zamiera, gdy dociera do nas ukryta w pozornie błahej sytuacji głębsza refleksja czy nuta ironii.
„Poznasz przystojnego bruneta” opiera się na błyskotliwych dialogach i humorze sytuacyjnym, czyli tak typowym dla Allena scenicznym sposobie filmowania. Na szczęście nie jest jednak tak „przegadany” jak niektóre jego wcześniejsze dzieła. Akcja zbudowana jest z licznych krótkich epizodów, drobnych scenek skupiających się przede wszystkim na relacjach między poszczególnymi bohaterami. Woody Allen świetnie rozgrywa akcenty i w mistrzowski sposób panuje nad równowagą dialogu i obrazu. W rezultacie film jest bardzo żywy i energiczny, a fabułę śledzi się z takim samym zainteresowaniem, jakby to było kino sensacyjne. Film ma trochę posmak telenoweli, ale akurat w tym przypadku można to zapisać na plus.
Reżyser zaangażował do swojej produkcji znakomitych aktorów. Trudno spośród nich wskazać, kto był lepszy, kto gorszy, bo wszyscy zagrali koncertowo i stworzyli interesujące, a przy tym bardzo wiarygodne role. Ciekawie ogląda się w komediowej odsłonie Anthony’ego Hopkinsa (Alfie), świetnie wypadają Naomi Watts i Josh Brolin jako skłócone małżeństwo Channingów (Sally i Roy), jednak najjaśniejszą gwiazdą całej produkcji jest niewątpliwie Gemma Jones, jako łatwowierna kobieta po przejściach (Helen).
„Poznasz przystojnego bruneta” to jeden z ciekawszych filmów Woody’ego Allena i na pewno warto go zobaczyć. Zapewni dobrą, intelektualną rozrywkę, ale też i sprowadzi na widza chwile głębszej, poważnej refleksji.
Wydanie DVD:
Książkowe wydanie DVD zawiera kilka ciekawych stron. Są tam fotosy z filmu, krótki opis produkcji, różne ciekawostki z nią związane oraz sylwetki aktorów odtwarzających główne role. Na płycie pełna wersja filmu, w dodatkach jego kinowy zwiastun, a także zapowiedzi innych pozycji dystrybutora.