Nikita Michałkow: Nazywają go ''lizusem Putina''
21.10.2015 | aktual.: 22.03.2017 16:49
Nikita Michałkow. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Nazywany jest zarówno najlepszym rosyjskim reżyserem (w końcu to spod jego ręki wyszli nagrodzeni Oscarem „Spaleni słońcem”), jak i facetem, który wykorzystuje dawną sławę, bo od wielu lat nie zrobił żadnego dobrego filmu.
Nikita Michałkow. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Nazywany jest zarówno najlepszym rosyjskim reżyserem (w końcu to spod jego ręki wyszli nagrodzeni Oscarem „Spaleni słońcem”), jak i cwaniakiem, który wykorzystuje dawną sławę, bo od wielu lat nie zrobił żadnego dobrego filmu.
Obrywa mu się też za sympatie i poglądy polityczne – w Rosji jest wprawdzie hołubiony przez władze i bez problemu dostaje dotacje na kolejne projekty, ale poza granicami swojej ojczyzny nazywa się go wprost "lizusem Putina" i krytykuje za kolejne wypowiedzi, w których gloryfikuje obecnego prezydenta.
Bali się prześladowania
Urodził się 21 października 1945 roku w Moskwie w dobrze sytuowanej rodzinie z tradycjami. * *- Mój prapraprapradziad był ciotecznym bratem pierwszego rosyjskiego cara z rodu Romanowów, Michaiła Fiodorowicza – opowiadał w "Polityce" o swoich przodkach. - Z innych znamienitych członków mojej rodziny mogę wymienić Lwa Tołstoja, Gogola, Puszkina, Stanisławskiego, Jesienina.
- Był czas, kiedy wręcz musieliśmy to ukrywać. Nasze nazwisko akcentuje się na "a", Michałkow, ale mój ojciec poszedł do szkoły z nazwiskiem Michałkow, z akcentem na "o". Babcia bała się, że jeśli będziemy używać oryginalnej wymowy bardzo znanego arystokratycznego nazwiska, będziemy prześladowani– wspominał.
Z aktora reżyser
Michałkow zaczynał swoją karierę w branży filmowej jako aktor – zadebiutował na początku lat 60. Rozgłos zdobył dzięki roli w „Chodząc po Moskwie”. Na koncie ma również występ u Krzysztofa Zanussiego w „Persona non grata”.
Dopiero później, gdy zdobył większe doświadczenie, sam stanął za kamerą.
W 1974 roku zachwycił swoim reżyserskim debiutem „Swój wśród obcych, obcy wśród swoich”. Kolejne jego filmy, w tym „Spaleni słońcem” czy „Cyrulik syberyjski”, zbierały doskonałe recenzje.
„Spaleni słońcem” zdobyli nawet Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
Dzieci go inspirują
Michałkow chętnie zatrudniał do filmów swoje dzieci – Nadię, Annę i Artioma. Nie krył zresztą, że to one często go inspirowały.
- Postać bohaterki "Spalonych słońcem", Nadii, po prostu była na tyle istotna w filmie, że scenariusz pisany był specjalnie dla mojej córki, ponieważ wszyscy wiedzieliśmy, że tylko ona może ją zagrać i śpieszyliśmy się z tym scenariuszem, żeby nie okazało się, że jest zbyt dorosła, by wcielić się w tę rolę – opowiadał w "Polityce".
- A Anna skończyła szkołę teatralną i grała w moim filmie, bo wydaje mi się, że po prostu jest dobrą aktorką. Cóż, jeśli ktoś uważa, że moje dzieci źle grają, to niech to powie. Na szczęście nikt nie krytykuje gry aktorskiej moich dzieci, chociaż ja sam przez prasę, szczególnie rosyjską, nie jestem rozpieszczany – dodawał skromnie.
Polski duch
Pytany o swój stosunek do Polski, Michałkow odpowiadał anegdotą:
- Mam wspaniałego przyjaciela, nazywa się Danek Olbrychski. Kiedyś mu powiedziałem: „Słuchaj Danek, wiesz, jaki sobie stworzyłem właśnie obraz Polski, waszego ducha...”. Danek pyta: „No jaki?”. A byliśmy wtedy w Cannes. Zdrowo się bawiliśmy, piliśmy... On był wtedy w Solidarności, radziecka delegacja nie chciała z nim rozmawiać, mnie nigdy kierownictwo nie lubiło, więc trzymaliśmy się razem: dwa piękne, młode, szalone lwy... Więc mówię mu: „Słuchaj, ty jesteś uosobieniem pięknego polskiego mężczyzny: przystojny, silny, masz piękne włosy, błękitne oczy... idziesz sobie w kąpielówkach po plaży, po piasku, na bosaka... A słychać dźwięk ostróg”.
Krytycznie wypowiadał się jednak o decyzjach polskich władz. Twierdził na przykład, że Polska nie powinna wstępować do NATO.
- Polska sama to oceni– dodawał w "Polityce" - ale obawiam się, że znaczenie słów: "Jeszcze Polska nie zginęła" może być niedługo wątpliwe.
Wyłącznie propagandowe dzieła
W Polsce Michałkow nie ma ostatnio dobrej prasy.
Media, zwłaszcza prawicowe, podkreślają, że urzędnicy z ministerstwa utrudniają życie artystom antykremlowskim na różne sposoby, na przykład nie przyznając im dotacji. Michałkow, „lizus Putina”, może się jednak czuć bezpiecznie.
- Politykę Kremla wobec kinematografii widać było podczas ostatnich nagród Państwowej Akademia Sztuk i Nauk Kinematograficznych. Rosyjskich Oscarów w najważniejszej kategorii nie zdobył „Lewiatan”, ale „Sołnecznyj udar” („Porażenie słoneczne”) oparty luźno na książce Noblisty Ivana Bunina. Reżyserem filmu jest Nikita Michałkow, który od dawna jest ulubieńcem Władimira Putina i od lat dostaje z budżetu ogromne pieniądze na swoje coraz większe propagandowe epopeje. W ostatnich latach może poszczycić się wyłącznie propagandowymi dziełami, które nie dorównują artystycznie jego poprzednim dokonaniom– czytamy w wNas.
Reżyser i reżim
W Polsce mocno obrywa się reżyserowi zwłaszcza za sianie putinowskiej propagandy.
- Michałkow nawet nie ukrywa, że jego filmy mają budować wśród Rosjan poczucie bycia częścią wielkiego narodu* – czytamy w wNas. *- Premiera jego filmu odbyła się zdobytym siłą Krymie. Czy można wyobrazić sobie bardziej symboliczną kooperację reżimu z filmowcem?
Ale również prywatnie Michałkow nie kryje się ze swoimi sympatiami i poglądami.
To z jego ust padło zdanie, że „niezawisła Ukraina może być trampoliną wiodącą Niemców do światowego przywództwa”. A w jednym z wywiadów oznajmił, że Rosjanom Putina „na szczęście zesłał Bóg”.(sm/gb)