Ocean's Thirteen
Na film "Ocean's Thirteen" warto iść żeby zobaczyć popisy odtwórców dwóch głównych postaci. George Clooney i Brad Pitt tworzą jeden z najbardziej urzekających i charyzmatycznych duetów w Hollywood.
Panowie, owszem, stanowią niezwykle pociągający, to znaczy przyciągający magnes, obraz ma niemniej wiele innych zalet. Pierwszą z nich jest znikoma obecność... kobiet na ekranie. Płeć piękną, która dość mocno została zaakcentowana w poprzedniej części, tym razem sprowadzono do marginesu bardzo napalonej na Matta Damona, skądinąd znakomitej, Ellen Barkin. Ów prosty zabieg zaoszczędził widzom - oraz bohaterom - nudnawych i wtórnych rozhisteryzowanych scenek oraz oczywistych komplikacji. Tu chodzi o męski honor, zemstę, no i oczywiście o pieniądze. Nie znaczy bynajmniej, że nasi dżentelmeni zmienili się w zimnych drani. Nadal niezwykle cenią sobie styl oraz wyrafinowanie, a i głębsze uczucia czy empatia nie są im obce (przepyszna scena z Oprah Winfrey).
Początek filmu nie wypada, niestety, zbyt zachęcająco. Widz bombardowany jest skomplikowanymi informacjami technicznymi. Ponadto sama intryga wydaje się być mocno nieposkładana. Z czasem jednak wszystkie wątki szczęśliwie zmierzają w jednym kierunku. Fabuła nabiera rozpędu i poczynania szajki zaczynamy śledzić z coraz większym uśmiechem i z coraz szerzej otwartymi oczami. Wisienką na torcie, która spada znienacka, jest Andy Garcia - ponownie rozbrajający w roli Terry'ego Benedicta.
Może i chwilami robi się zbyt sentymentalnie. Może większy nacisk należało położyć na dialogi, niż na akcję. Może plan uknuty przez Danny'ego Oceana nie jest aż tak misterny i perfidny, jak w obrazie "Ocean's Eleven: Ryzykowna gra". Nadal jednak mamy do czynienia z kinem rozrywkowym najwyższej próby, gdzie królują blichtr, przepych, elegancja, humor, spryt oraz mężczyźni z klasą. Czy można chcieć czegoś więcej?