Penis był, ale się gdzieś zawieruszył. "Wiesz, w ogóle nie zauważyłem, że wypadł mi w montażu"© Gutek Film | Kadr z filmu "Tajemnice Silver Lake"

Penis był, ale się gdzieś zawieruszył. "Wiesz, w ogóle nie zauważyłem, że wypadł mi w montażu"

Artur Zaborski

Dlaczego w filmach nie ma całkowicie nagich mężczyzn, a kobiety są? Tym pytaniem wprawiłem reżysera "Tajemnic Silver Lake" w zakłopotanie. – Wiesz, w ogóle nie zauważyłem, że penis Andrew Garfielda wypadł mi w montażu – wypalił David Robert Mitchell.

We wchodzących na nasze ekrany "Tajemnicach Silver Lake" bohaterowie chętnie epatują przed kamerą nagością. Ta jednak skupia się na kobiecym ciele. Zdążyliśmy się przyzwyczaić, że to płeć piękną oglądamy na ekranie topless, choć po akcjach #metoo i Time’s Up dużo mówiło się o nadchodzących zmianach. A jednak, choć David Robert Mitchell reprezentuje nową generację w Hollywood, stworzył film na modłę starszych kolegów i ocenzurował nagich mężczyzn. Dlaczego tak się stało, zapytaliśmy twórcę na festiwalu w Cannes, gdzie jego film miał premierę.

Artur Zaborski: W "Tajemnicach Silver Lake" Andrew Garfield chodzi nago przez dużą część filmu, ale kamera nigdy nie pokazuje jego penisa. Za to kobiety filmuje bez ubrania w zbliżeniach od stóp do głów. Dlaczego?

David Robert Mitchell: Przyznaję szczerze - o tym samym pomyślałem, kiedy oglądałem film na pokazie w Cannes. Zastanawiałem się, co jest, do cholery, ze mną nie tak, że tak to wyszło.

Bez migania się - dlaczego tak wyszło?

Chyba dlatego, że na planie nie myśli się o męskim ciele w takim stopniu jak o kobiecym. Kiedy Andrew Garfield biegał przede mną, jak go matka urodziła, nie zwracałem na niego żadnej uwagi, jego nagość nie robiła na mnie wrażenia, nie dbałem o to, jak jego ciało zostanie pokazane na ekranie. Z ciałem kobiet było inaczej - musiałem mieć pewność, że wypadną estetycznie, że nie będzie podkreślenia ich sfer intymnych, że nie zostanę oskarżony o szerzenie pornografii albo ich przedmiotowe pokazanie. Tak bardzo się na tym skupiłem, że w ogóle nie przykułem należytej wagi do tego, że penis Andrew Garfielda wypadł przy montażu zupełnie.

Obraz
© Gutek Film | Kadr z filmu "Tajemnice Silver Lake"

Z tego co mówisz, wynika, że to ciało kobiet jest tabu, a nie mężczyzny, choć to tego drugiego nie pokazałeś.

To podchwytliwe stwierdzenie. Nie można powiedzieć, że Hollywood jest mizoginiczne albo że cenzuruje męskie sfery intymne, choć bez wątpienia jest sporo poszlak, które na to wskazują. Ale to jest na tyle złożona sprawa, że musimy wziąć pod uwagę wiele czynników. Gdybym sam chciał pokazać penisa Andrew Garfielda w zbliżeniach, to zapewne by mi się to bez problemu udało. Włodarze studia, w którym kręciłem, daliby mi pewnie zielone światło. Ale zamiast skupić się na tym, całą uwagę skoncentrowałem na kobietach, bo to od tego, jak pokażesz ciało kobiety, zależy, jaką łatkę przyklei się filmowi. Z penisem możesz zrobić na ekranie co chcesz.

To dlaczego tak rzadko oglądamy go w filmach hollywoodzkich?

Penis wylatuje w montażu tylko wtedy, gdy producenci chcą, by obniżyć wiek przyzwolenia na film. Nagie ciało kobiety jest akceptowane bardziej - waginę można oglądać już od 16. roku życia, penisa - od 18. Jeśli takiej potrzeby nie ma, to penisa można hołubić i obśmiewać, bronić i oskarżać, pokazywać jako przedmiot dumy, jak i kompleksów. Natomiast z ciałem kobiety nie do końca wiadomo, na co można sobie pozwolić. Przez dekady cenzurowane w ostatnim ćwierćwieczu zaczęłoby być regularnie pokazywane, ale to nie zmieniło faktu, że wciąż się go w jakiś sposób boimy - z jednej strony nas pociąga, z drugiej onieśmiela, z trzeciej blokuje. Myślę, że największy problem mamy my - reżyserzy z naszym do niego podejściem, a nie z normami czy z tym, co ktoś, kto jest nad nami, nam narzuca.

Zaskoczyłeś mnie. Mogłeś przecież zwalić winę na montażystę albo na Andrew Garfielda.

Ale to nie jest wina nikogo z nich. Kiedy ogłosiłem casting do "Tajemnic Silver Lake", nagość była dla zgłaszających się aktorów najmniejszym problemem. O wiele trudniejsze było znalezienie porozumienia w naszym patrzeniu na Los Angeles, które jest tutaj głównym bohaterem. Kiedy napisałem scenariusz w 2012 roku, był on peanem na cześć Miasta Aniołów. Z różnych przyczyn zdjęcia opóźniły się. Kiedy po jakimś czasie na nowo zabrałem się za ten projekt, odkryłem, że jest bardzo hermetyczny i za bardzo ambitny.

Ambicja to raczej pozytywna cecha.

Ale filmowi mogła zaszkodzić. Od początku chciałem oddać hołd temu, co Los Angeles zrodziło i wykształciło, czyli popkulturze. Fascynuje mnie, ilu jest maniaków, którzy potrafią się w niej zatracić. Sam jestem jednym z nich. Doskonale pamiętam, kiedy jako nastolatek jarałem się kolejnymi teoriami spiskowymi na temat tego, że popkultura tworzy pajęczynę, w której wszystko jest ze sobą powiązane: bohaterowie filmów, komiksów, książek i piosenek, okładki magazynów korespondują z zawartością literatury, a liczba sylab w tekstach utworów tworzy kod, który po złamaniu daje akces do zrozumienia tego fascynującego świata.

Znalazłeś taki kod?

Pamiętam, kiedy siedziałem nad jedną z piosenek Beatlesów i dodawałem do siebie co trzecią albo czwartą sylabę. Nagle zaczęły składać się w słowa! One były kompletnie bez sensu, ale fakt, że brzmiały znajomo, dawał mnie, zajaranemu szczylowi, taką adrenalinę, że miałem dreszcze i drgawki. To było podniecenie porównywalne z tym, jakie osiąga się przed inicjacją seksualną.

Obraz
© Gutek Film | Kadr z filmu "Tajemnice Silver Lake"

W twoim filmie one idą pod rękę - popkultura i seks nakręcają bohaterów i popychają do niera-cjonalnych zachowań.

Dla mnie istnieje ewidentne połączenie między nimi i wiąże się właśnie z tajemnicą. Inicjacja seksualna to jednoczesne przekroczenie wielu granic - granicy intymności, granicy ciała, granicy nagości, granicy prywatności, granicy komfortu itp. Seks to skok w nieznane, zwłaszcza z nowym partnerem. Oczekiwanie na ten moment napawa nas wieloma emocjami, powoduje, że jesteśmy rozedrgani, napięci i podnieceni. Podobnie jest kiedy odkrywamy, że świat, który znamy, w którym od lat żyjemy i poznaliśmy, wcale nie jest tym, czym nam się wydawał. Dużo czytałem o emocjach towarzyszącym osobom, które odkryją, że partner je zdradza, szef jest dwulicowy albo przyjaciel okaże się wrogiem. One są porównywalne z tym, co odkrywa nasz bohater: dla niego ułożony świat komiksów, książek, filmów i piosenek nagle okazuje się czymś zupełnie innym, niż się wydawał. Skrywa tajemnice, która zupełnie zmienia znaczenie tego, w czym do tej pory egzystował. Porządek jego rzeczywistości zostaje radykalnie zaburzony, a on jest zupełnie zagubiony, bo traci fundament, na którym budował swoją relację ze światem. Jednocześnie jest zafascynowany odkryciem i nim przerażony.

Zawsze mnie zastanawiało, skąd w nas potrzeba dostrzegania czegoś więcej, doszukiwania się tych ukrytych znaczeń.

- Jednym z powodów jest brak umiejętności cieszenia się z tego, co nam się oferuje. Sztuka ma w sobie zaklętą moc, a artystom przypisuje się lepsze rozumienie świata, dlatego chcemy wierzyć, że przekazują nam podprogowe komunikaty. Nasz umysł nigdy nie jest usatysfakcjonowany tym, co dostaje, zawsze chce więcej. Jesteśmy tak skonstruowani, że chcemy wierzyć, że żyjemy w wyjątkowym czasie i świadkujemy czemuś, co już na zawsze zmieni bieg historii. Kiedy oglądamy manewrowe popisy śmigłowców albo obserwujemy start rakiety kosmicznej, to mimo wszystko gdzieś w środku głowy liczymy na katastrofę. To jest kompletnie mimowolne, ale tak działamy.

Chcemy tragedii, bo czujemy się niespełnieni?

- Ponieważ wiemy, że w naszym życiu może wydarzyć się coś więcej, że nie jest banalne i spokojne, że żyjemy w ciekawym okresie historii, który nie zostanie zapomniany. Myślę, że popkultura odniosła taki sukces właśnie dlatego, że odpowiedziała na to zapotrzebowanie. Przyjrzyjmy się archetypicznym opowieściom z komiksów czy książek. Zazwyczaj ich bohaterem jest kompletny przeciętniak, który pod wpływem - wydawałoby się - nieznaczącego zdarzenia zamienia się w kogoś, kto ma super ciekawe życie. Jak Peter Parker, którego ugryzł pająk i w ten sposób uzyskał nadnaturalne moce. Ale nie stał się sławą ani celebrytą, tylko musiał w tajemnicy żyć ze swoim sukcesem. Popkultura podsyca podejrzenia, że wokół nas istnieją i mają się dobrze tajemnice, a świat nie jest tym, czym nam się wydaje. Mistrzem takiego myślenia był Alfred Hitchcock.

Co takiego odkrył?

Trzeba być geniuszem, żeby pokazać, że ptaki, które przecież towarzyszą człowiekowi od zarania, nagle mogą okazać się jego największym wrogiem.

No ale umówmy się - na początku lat 60., kiedy film miał premierę, wiedzieliśmy już o ptakach wystarczająco dużo, żeby jego scenariusz wziąć za pomysłową wydmuszkę.

Ale tu nie chodzi o poziom rozwoju nauki. Popkultura zawsze była, jest i zapewne będzie silniejsza od nauki, bo ma moc jej podważania. Choćby poprzez zaproponowanie wiarygodnej aberracji tej nauki, jak w arcydziele Hitchcocka. Musimy pamiętać, że popkultura zrodziła się równolegle z najlepszym dostępem człowieka do informacji. Po II wojnie światowej prasa, radio i telewizja dały nam naiwne przekonanie, że wiemy o wszystkim, co dzieje się dookoła nas. Tymczasem popkultura ze swoimi kryminałami i horrorami, opowieściami o superbohaterach czy innymi historiami o obcych najeżdżających naszą planetę stworzyła idealną kontrę do tego przekonania. Ukochanym pytaniami popkultury są "Skąd wiesz?" i "Jaką możesz mieć pewność?". To właśnie one są podstawą mojego filmu, w którym bawię się nawet motywem banknotu dolarowego. Bo skąd wiemy, że nie ma na nim ukrytego komunikatu?

Takie komunikaty można znaleźć wszędzie. Czy przez to nie tracą na atrakcyjności?

Na pewno, ale popkultura jest czymś, co ewoluuje permanentnie. Przypomnijmy sobie lata 50., kiedy w kinach pojawiły się filmy w rodzaju "Inwazji porywaczy ciał" Dona Siegela. To był absolutny majstersztyk konceptualny. Kosmici wchodzili w nich w ciała ludzi, którzy na zewnątrz pozostawali tacy sami, ale w środku byli już kimś zupełnie innym. Bohaterowie mogli być przez nich oszukiwani do woli, a w widzu rodziła się niepewność, czy bliscy wokół niego są na pewno tymi, za których ich bierze. Wtedy właśnie wraca pytanie "skąd wiesz"?

Pamiętam scenę, w której przerażony bohater mówił, że wujek Sam wygląda jak wujek Sam, ale chyba nim nie jest. Była przeszywająca.

Do dziś ta scena uchodzi za jedną z najdoskonalszych w horrorze. Chociaż współcześnie mamy telefony, w które wmontowano czytniki linii papilarnych, jesteśmy w stanie skanować siatkówkę oka i wykonywać szereg innych testów potwierdzających tożsamość, to tamten koncept wciąż budzi w nas dyskomfort. Nie damy przecież rady sprawdzić, czy w ciele jest na pewno ta sama osoba, którą znamy. Pomysł, żeby to zrobić wydaje się szalony, ale kiedy już się nad tym zastanowić, czujemy bezsilność. Musimy zdać się na wiarę, że świat, który znamy, jest tym, czym jest. Pamiętam, jak się jaraliśmy z chłopakami "Inwazją…" i dokonaniami Hitchcocka, które absolutnie nie pozwalały brać rzeczywistości "na wiarę".

No właśnie - z kolegami. Popkultura wydaje się adresowana głównie do facetów.

Sam akurat kumpluję się z wieloma dziewczynami, które mają jeszcze większą obsesję na punkcie zaklętych w popkulturze kodów. Jedna z nich jest przekonana, że John Lennon żyje, a miejsce, gdzie przebywa można znaleźć, jeśli złamie się kod zawarty w utworach zespołu. Ona ma świadomość, że jej wiara jest nieracjonalna, ale nie znajduje innego sposobu na wytłumaczenie sobie śmierci Lennona. Nie dopuszcza do siebie, że mogła być tak samo banalna jak każdego innego człowieka. To, o czym mówisz, bierze się moim zdaniem stąd, że kobietom przypisuje się kulturowo racjonalizm - muszą wnosić spokój do domowego ogniska. Utarło się, że jeśli dziecko płacze, to przecież matka ma się nim zająć. Mam wrażenie, że to właśnie dlatego odmawia się kobietom prawa do zatracenia się w popkulturze, bo wiąże się to z niepokojem. Ale, jak pokazuje fenomen "Stranger Things", ta sytuacja na szczęście się zmienia. Ku uciesze popkultury, która nie uznaje ani nigdy nie uznawała podziałów ze względu na płeć. One istnieją tylko ze względu na nas, reżyserów. Wciąż musimy sobie układać w głowach to, jak na siebie nawzajem patrzeć. Zwłaszcza na własne ciała. Ale jesteśmy na dobrej drodze.

David Robert Mitchell. Amerykański reżyser filmowy. Nakręcił m.in. horror "It follows" (2014), po którym został zauważony w filmowym światku. Jego najnowszy film to "Tajemnice Silver Lake", w którym główną rolę gra Andrew Garfield. Film opowiada historię Sama, bezrobotnego maniaka popkultury z Los Angeles, który prowadzi prywatne śledztwo w sprawie tajemniczego zniknięcia atrakcyjnej dziewczyny z sąsiedztwa. Sam wierzy, że informacje o niej zakodowane są na starych kasetach VHS, znakach na ścianach, piosenkach pop i komiksach.

Artur Zaborski. Dziennikarz i krytyk filmowy. Stały współpracownik "Wprost”, "Przeglądu”, "Pani” i Wirtualnej Polski. Miłośnik kultury Iranu. Wykładowca Warszawskiej Szkoły Filmowej.

Źródło artykułu:WP magazyn
tajemnicausadavid robert mitchell
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (43)