"Pierwszy macałem go własnoręcznie". Tak Jerzy Gruza wspomina spotkanie z Violettą Villas
Jest jednym z najbardziej lubianych reżyserów. I choć po drodze zdarzyło mu się kilka mniejszych lub większych wpadek, widzowie zawsze dawali Jerzemu Gruzie ogromny kredyt zaufania. Gruza, który w kwietniu skończył 85 lat, już jako dziecko miał ogromny talent do snucia historii. Choć wówczas nie przysparzało mu to wielu przyjaciół.
W tym roku reżyser został uhonorowany na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Platynowymi Lwami.
Wojciech Marczewski, przewodniczący komisji, twierdził, że Gruzę chciał nagrodzić już dawno.
- I to z wielu powodów: za filmy, seriale, setki programów TV, spektakle teatralne, za nowatorski język, który wprowadził do polskiej telewizji. Za życzliwy, ale ironiczny, często szyderczy opis naszej rzeczywistości - mówił.
Nie da się ukryć, że oglądanie jego filmów wciąż dostarcza ogromnej rozrywki - tak samo jak słuchanie czy czytanie wywiadów z reżyserem obdarzonym nietuzinkowym poczuciem humoru.
"Kłamca i konfabulant”
Już w szkole Gruza dał się poznać jako chłopak z ogromną wyobraźnią i wielkim talentem do snucia rozmaitych historii - chociaż wówczas nie przysparzało mu to wielu przyjaciół.
- Koledzy w szkole uważali, że jestem kłamcą, konfabulantem. Miałem nawet z tego powodu kompleksy -* opowiadał w "Playboyu". *- Ale i tak nie przeszkadzało mi to w ciągłym sklejaniu różnych opowiastek do kupy. Od małego tworzyłem skecze.
Mimo to nie planował kariery jako reżyser - do szkoły filmowej dostał się właściwie przez przypadek.
Zapisał się na egzamin za namową kolegi, operatora Jurka Wójcika i ze zdziwieniem odnotował, że jego nazwisko znalazło się na liście przyjętych.
Uliczni podsłuchiwacze
Jako filmowiec wreszcie mógł dać upust swoim zdolnościom. Przyznawał, że jego filmy często inspirowane były prawdziwymi, absurdalnymi wydarzeniami z jego życia, zasłyszanymi od znajomych czy też po prostu na ulicy.
- Od młodości uwielbiam podsłuchiwać uliczne dialogi. Z Jurkiem Skolimowskim mieliśmy taki zwyczaj, że zawsze nosiliśmy przy sobie kartkę i długopis, i jak tylko usłyszeliśmy coś ciekawego, od razu to notowaliśmy i wkładaliśmy kartkę do kieszeni - opowiadał w wywiadzie dla "Magazynu Filmowego".
Kwestia przekory
Gruza ma na koncie wiele doskonałych spektakli teatralnych, reżyserował również parę filmów i uwielbianych do dziś seriali, jak uchodzące za kultowe "Wojna domowa" czy "Czterdziestolatek".
Ogromny sukces odniósł również dlatego, że w ponurych czasach potrafił rozbawić publiczność i wykpić absurdy codzienności. Robił to dla widzów, ale też i dla siebie, żeby wyrazić swój bunt i sprzeciw wobec władzy.
- Myślę, że to kwestia przekory - mówił w "Magazynie Filmowym". - Im bardziej za młodu komunizm nas dociskał, tym mocniej chcieliśmy pokazać, że mamy go gdzieś i będziemy żyć po swojemu. No, a potem tak już zostało i zostanie pewnie do końca życia.
Biust diwy
Gruza chętnie dzieli się rozmaitymi anegdotkami z planów filmowych i historiami dotyczącymi sław.
Sporą popularnością cieszy się ta z planu "Dzięcioła", gdzie spotkał się ze słynną polską diwą, Violettą Villas.
- Znałem ją jeszcze zanim wyjechała do Ameryki. Z Las Vegas przyjechała jako wielka diwa estrady z ogromnym biustem, którego nigdy wcześniej nie miała - opowiadał w "Show". - Pokazała mi. Powiedziała: "Zobacz, dotknij". Chyba jako pierwszy w Polsce badałem ten produkt własnoręcznie. Ona była urocza, choć męcząca. Ale wspominam to z uśmiechem.
Wysoka wieża
Inna zabawna historia pochodzi z czasów, gdy pracował jako asystent Jerzego Skolimowskiego na planie jego brytyjskiego debiutu "Na samym dnie".
- To były czasy! Swingujący Londyn, brytyjski humor i atmosfera wiecznej zabawy - wspominał ze śmiechem w "Magazynie Filmowym". - Jurek zawsze był świetnym kompanem, miał fantazję i jedyny w swoim rodzaju polski spryt. Pamiętam, że pewnego dnia kazał ekipie zbudować wysoką wieżę, na której chciał postawić kamerę. Pytam go: "Jurek, po co właściwie nam ta wieża?”, a Skoli na to: "Zanim się zorientują, że za cholerę nie wiemy, co dalej mamy robić, niech mają zajęcie i budują wieżę”.
"Zobaczymy, co z tego wyjdzie”
Oczywiście zdarzały się też Gruzie mniejsze lub większe wpadki. Jego film "Dzięcioł" podobał się widzom, ale krytycy zmieszali go z błotem.
- "Dzięcioł” został oceniony przez krytykę jako najgorszy film 25-lecia PRL-u* - opowiadał w Polskim Radiu Gruza. *- To było dla nas bardzo bolesne, bo wydawało się nam, że to nie jest taki głupi film...
Z jeszcze gorszym przyjęciem spotkały się "Gulczas, a jak myślisz..." i kontynuacja "Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja", które zajmują miejsce w czołówce najgorszych komedii.
Od wielu lat Gruza nie zjawia się na planie filmowym - ale rok temu wyznał, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Coś tam już nakręciłem - wyjawił w "Show". - Mam początek i koniec filmu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.