Piotr Stramowski: Wystarczy, że dostanę klamkę, kaburę, kajdanki i odznakę i już wiem, co robić
W najnowszym filmie Mariusza Gawrysia, Stramowski ponownie wciela się w postać bezpardonowego policjanta, który poświęci wszystko dla dobra śledztwa.
Rolą Majamiego w hicie "Pitbull. Nowe porządki” i kontynuacji "Pitbull. Niebezpieczne kobiety” udowodnił, że świat policji nie kryje przed nim żadnych tajemnic. W poniższym wywiadzie zdradza czy korzysta z usług kaskadera, jak wniknął w świat policji i odsłania kulisy brawurowej sceny pościgu na planie "Sług wojny”. Film w kinach już 23 sierpnia!
W "Sługach wojny” biegasz po dachach Wrocławia niczym Ethan Hunt w "Mission Impossible” czy James Bond w "Casino Royale”. Miałeś w tych scenach dublera, kaskadera? Wyglądają naprawdę groźnie!
Nie, to wszystko ja (śmiech). W ogóle nie korzystam z dublerów ani kaskaderów. Jeszcze się chyba nigdy nie zdarzyło, żeby w scenach walki czy pościgów ktoś mnie zastępował. Na planie jesteśmy bardzo porządnie zabezpieczeni, tak też było w tym przypadku. Jak się wchodzi w świat swojej postaci, zaczyna się myśleć, jak ona. W ogóle się wtedy nie bierze pod uwagę ryzyka, to się po prostu dzieje. Nawet jeśli odczuwa się jakiś strach, to tylko przed rozpoczęciem sceny. To było naprawdę świetne, móc poczuć się jak w moim własnym "Mission Impossible”.
Znany jesteś ze świetnego fizycznego przygotowania do każdej roli, czy do tej też musiałeś wdrożyć jakieś zmiany do swojego planu treningowego?
Zabawne jest to, że "Sługi wojny” były właściwie pierwszym od jakiegoś czasu filmem, do którego nie musiałem jakoś specjalnie długo trenować. Na potrzeby tej historii przygotowanie fizyczne spadło na dalszy plan. Miałem okazję w większym stopniu skupić się na warstwie fabularnej, na tajemniczych powiązaniach między bohaterami i wątkami w filmie, a także całym dochodzeniu. Biorąc pod uwagę wszystkie moje ostatnie role, byłem też chyba "najmniejszy” (śmiech).
Lubisz oglądać filmy sensacyjne, w ogóle kino akcji?
Teraz niestety nie mam za dużo czasu na oglądanie czegokolwiek, więc zazwyczaj jak już siadam do seansu, to wybieram takie naprawdę wybitne rzeczy. Lubię wracać do starego kina, chętnie nadrabiam zaległości. Ostatnio oglądam Felliniego, przyznaję, że mam spore braki, a uważam, że każdy powinien znać te dzieła. Czasami rzeczywiście sięgam dla relaksu po kino akcji, ale wtedy zazwyczaj skupiam się na historii.
Ale granie w filmach akcji idzie ci fantastycznie! Już kilka razy grałeś policjanta, śledczego. Czy do roli w "Sługach wojny” spotykałeś się z policjantami, próbowałeś ponownie wniknąć w to środowisko?
Mój największy i zarazem najbardziej dogłębny research przeprowadziłem już cztery lata temu przygotowując się do roli w "Pitbullu” Patryka Vegi. Wtedy dotarłem do tych wszystkich ludzi i miejsc, które od tamtej pory są ze mną prawie cały czas. Gdyby nie "Pitbull” pewnie nigdy nie miałbym szansy dotrzeć do tego środowiska i poznać go aż w takim stopniu, dobrze poznałem polską policję, od środka. Śmieję się, że od tego czasu gram policjanta naprawdę zaskakująco często. Wystarczy, że dostanę klamkę, kaburę, kajdanki i odznakę i już wiem, co robić (śmiech).
Oczywiście każda rola jest inna, każda wymaga innego rodzaju przygotowania, ustawienia w głowie konkretnych scenariuszy, wydarzeń, cech charakteru, ale w każdej są też punkty wspólne. Świat policji i przestępców jest brudny, ale też świadomość funkcjonowania w nim bardzo wpływa na relacje na planie, na budowanie postaci od początku do końca. Ten świat potrafi być ciężki, niewdzięczny, trzeba umieć sobie poradzić poza nim, umieć odreagować. Policjanci to ludzie skonfliktowani, którzy w pewnym sensie ciągle żyją w kontrze, jakby pomiędzy dwoma światami. Z jednej strony funkcjonują poza społeczeństwem, bo mu służą i je chronią. Z drugiej – ciągnie ich do ludzi, do tego tęsknią. Mają często problem z bliskością, z tymi, którzy ich bezpośrednio otaczają, szukają miłości. Na tym rozdźwięku budowaliśmy też role Sambora i granej przez Marię Kanię – Marty Zadary.
Mariusz Gawryś, reżyser "Sług wojny” kilka lat temu zrealizował świetnie przyjęte "Sługi boże” z Bartłomiejem Topą i Julią Kijowską. Teraz wraca z kolejnym filmem akcji, ale "Sługi wojny” to nie kontynuacja, ale zupełnie nowa historia. Jak się wam współpracowało?
Oczywiście jak na reżysera przystało, Mariusz miał bardzo dokładną wizję tego, co chciał pokazać i w jaki sposób to zrealizować. Ja się oczywiście starałem do tego w jak największym stopniu dopasować, żeby pomóc tę wizję wdrożyć w życie. Takie zgranie się reżysera i aktora przy odbiegających od siebie wizerunkach tego, w jaki sposób osiągnąć wspólny cel, bywa czasem trudne i nasza relacja też do najłatwiejszych nie należała. Z Pawłem Królikowskim chcieliśmy wnieść do tej historii odrobinę humoru, ale Mariusz nas powstrzymał, przekonując, że ma inną, bardziej "poważną” wizję poprowadzenia tych wątków. Koniec końców, mimo drobnych sprzeczek, udało się dojść do konsensusu i stworzyć naprawdę fajną historię. Takie spotkania z reżyserami są dla mnie osobiście zawsze bardzo ważnymi doświadczeniami i ogromną nauką. Nie zawsze idzie gładko, ale grunt to mieć wspólny cel i dążyć do jego realizacji. To też przecież nauka słuchania, zaakceptowania innego punktu widzenia. Aktorstwo czy reżyseria, to jednak kreatywne zawody, które wymagają tworzenia, a nie tylko odtwarzania i trzeba się w jakimś punkcie spotkać. Dla mnie praca przy „Sługach” była bardzo ważnym doświadczeniem i świetną przygodą.
Z Marią Kanią, odtwórczynią roli Marty Zadary, twojej policyjnej partnerki, zbudowaliście tandem oparty na niejednoznacznej, zniuansowanej relacji. To była pierwsza tak duża rola w jej karierze. Wspieraliście się nawzajem?
Wspaniale nam się współpracowało. To rzeczywiście pierwsza główna rola Marysi, i od samego początku bardzo chciałem ja wesprzeć, bo wiem, jak to jest być w dużym filmie i z dużą rolą po raz pierwszy. Pamiętam, że miałem duże wsparcie od znajomych aktorów i tak samo chciałem się zachować wobec mojej filmowej partnerki. Stworzyła fantastyczną, wielowymiarową rolę, a wzajemna relacja Zadary i Sambora jest nieoczywista też dlatego, że tak świetnie ją zagrała. O to właśnie chodziło, żeby było enigmatycznie, żeby widz nie był do końca pewien, czy cokolwiek łączy tę parę. Muszę to powiedzieć – Marysia jest też bardzo dzielna. Mieliśmy kilka trudnych wspólnych scen, bywały ciężkie momenty, a ona radziła sobie z tym wszystkim naprawdę brawurowo. Bardzo dużo daje od siebie, ma niesamowitą osobowość, która krystalizuje się w kamerze, i jest odważna. Wielu aktorów próbuje się ukryć za swoją postacią, gubiąc przy okazji część siebie, Maria ma w sobie coś dobrego, czego nie bała się pokazać widzom. Mnie to naprawdę urzekło. To wszystko miało wpływ na nasze postaci i na ich wzajemne relacje. Mieliśmy wobec siebie ogromne zaufanie, a przede wszystkim pokazaliśmy prawdziwych ludzi, a nie maszyny.
Pilnie strzeżona tajemnica wojskowa, niewyjaśnione morderstwa i policyjny duet, który nie cofnie się przed niczym, by zapobiec katastrofie. Wszystko to w najnowszym filmie sensacyjnym twórców hitu "Sługi boże” w reżyserii Mariusza Gawrysia. W rolach głównych: gwiazda filmów Patryka Vegi – Piotr Stramowski ("Kobiety mafii”, "Botoks”, "Pitbull. Niebezpieczne kobiety”), Maria Kania ("Atak paniki”) i Paweł Królikowski ("Pitbull. Nowe porządki”, "Belfer”). Film został wyprodukowany przez Wytwórnię Filmów Fabularnych i Dokumentalnych – producenta hitów: "7 uczuć”, "Karbala” i "Róża”. Wyścig z czasem, od którego zależą losy Polski – właśnie się zaczął!