Pluciński i inni. Bon vivanci PRL‑u

Pluciński i inni. Bon vivanci PRL-u
Źródło zdjęć: © EastNews

Mówi się o nim ****„na wieki wieków amant”, choć on sam żartował, że wolałby wersję „na wieki wieków adorator kobiet”. Mało kto potrafił oprzeć się jego urokowi, o Plucińskim krążyły legendy, a ilość jego kochanek – liczona ponoć w tysiącach – do dziś pozostaje tajemnicą.

- W czasach PRL-u życie towarzyskie bez wódki praktycznie nie istniało. Pili wszyscy: literaci, sportowcy, aktorzy, plastycy, a także członkowie władz partyjnych i państwowych – pisał w swojej książce „Życie towarzyskie elit PRL” Sławomir Koper. Pod jego słowami podpisałby się zapewne Tadeusz Pluciński, który 25 września obchodzi 88. urodziny, jeden z najpopularniejszych ekranowych uwodzicieli.

Mówi się o nim „na wieki wieków amant”, choć on sam żartował, że wolałby wersję „na wieki wieków adorator kobiet”. Mało kto potrafił oprzeć się jego urokowi, o Plucińskim krążyły legendy, a ilość jego kochanek – liczona ponoć w tysiącach – do dziś pozostaje tajemnicą.

Opowieści o jego miłostkach, intensywnym życiu rozrywkowym i lejącym się strumieniem alkoholu przeszły już do legendy. Ale Pluciński nie był w swych poczynaniach odosobniony. Poznajcie najsłynniejszych bon vivantów Polski Ludowej


1 / 10

''Seks poznałem wcześnie''

Obraz
© Film polski

Szersze spojrzenie na życie Plucińskiego daje książka „Na wieki wieków amant”, wywiad rzeka przeprowadzony przez Magdalenę Adaszewską ze słynnym aktorem.

Pluciński wyznaje w niej na przykład, że kobietami zaczął interesować się już jako 6-latek, i opowiada o swoim „pierwszym razie”.

– Seks też poznałem wcześnie. [...] W wieku 13 lat. Krótko mówiąc, straciłem wtedy cnotę. [...] Z matką kolegi – wyznawał. – Bardzo mi się to podobało. Byłem nad wiek rozwinięty. Ona nie znała mnie, nie widziała mnie wcześniej. Na pewno myślała, że jestem starszy, bo byłem wysoki i wyrośnięty. Wyglądałem jak rówieśnik jej starszego ode mnie syna. I to do niego przyszedłem pewnego dnia. Nie zastałem go. Ona zaproponowała, żebym poczekał. No to poczekałem. […] Ona nie zrobiła nic wbrew mojej woli. Mogłem wyjść. Mnie się to jednak podobało. Buzowały zmysły. Interesowałem się kobietami i sam tego chciałem. W przeciwnym razie rzuciłbym się do ucieczki.

2 / 10

''Ze wszystkimi żona żyję dobrze''

Obraz
© Film polski

Jedną z kochanek Plucińskiego została *Kalina Jędrusik,* wówczas żona Stanisława Dygata. Dygat wprawdzie tolerował zdrady swojej partnerki, ale ponieważ o tym romansie huczało całe miasto, wyruszył, aby rozmówić się z kochankiem... i zamiast wdać się w bójkę, zaczęli rozmawiać o psach. A potem zostali przyjaciółmi.

Aktor słynie zresztą z tego, że ze swoimi byłymi partnerkami stara się zachować przyjacielskie relacje.

- Ze wszystkimi żonami żyję dobrze, rozmawiamy ze sobą, dzwonimy, poza Iloną... Ale z Jolą, ostatnią żoną, kontaktuję się – opowiadał w Super Expressie. I dodawał: - Jak opowiem tę historię, to ktoś pomyśli, że zwariowałem. Ożeniłem się z Jolą, podczas gdy moja poprzednia żona Ilona wyszła za mąż za ojca Joli. Wzięliśmy ślub, urodzili nam się synowie. Tak więc swoją byłą żonę uczyniłem najpierw teściową, a potem babcią...

3 / 10

Kamień cenniejszy niż papier

Obraz
© PAP/CAF

Jan Himilsbach* – skromny kamieniarz, który został aktorem i zrobił karierę literacką. Zasłynął jednak nie tylko dzięki swoim rolom; mówiło się też o *jego słabości do alkoholu i ciętym języku.

Zapytany, dlaczego bardziej ceni swą twórczość kamieniarską niż literacką, odpowiadał:

- Myślę, że dlatego, że moim dziełem granitowym nikt sobie tyłka nie podetrze.

Gdy zaproponowano mu rolę w zagranicznym filmie, Himilsbach propozycję odrzucił.

- Pomyślcie sami, ja się nauczę angielskiego, a oni jeszcze gotowi odwołać produkcję filmu. I co wtedy? Zostanę jak głupi z tym angielskim... - tłumaczył.

A kiedy dzielił w hotelu pokój z cenionym znawcą antyku, tłumaczem i poetą, Mieczysławem Jastrunem, wypalił: - Ustalmy: szczamy do umywalki czy nie?

4 / 10

''Jak się nie będziesz uczył''

Obraz
© AKPA

Nie wiadomo, ile z historii krążących wokół postaci Himilsbacha jest prawdziwych, bo aktor chętnie koloryzował, ubarwiał – i kłamał na potęgę – aby, jak twierdził, nie było nudno.

Jedna z najpopularniejszych anegdot o słynnym aktorze rozpoczyna się na warszawskiej ulicy, którą podąża matka z synkiem. Dostrzegają leżącego w kałuży pijaka. Mama, przerażona demoralizacją, wskazuje synowi mężczyznę i mówi:

- Widzisz? Jak się nie będziesz uczył, to też tak skończysz.
Syn, wyraźnie oburzony, odpowiada jej:
- Mamo, ale przecież to słynny aktor i ceniony literat, Jan Himilsbach.
Na to ów gwiazdor unosi głowę i mówi:* *- I co, głupio ci, stara ko?!*

5 / 10

Picie przez wizjer

Obraz
© Film polski

W swojej książce, „Skandaliści PRL-u”, Stanisław Koper przytacza kolejną historię – opowieść, jak Himilsbach, zamknięty w domu przez żonę, nie zamierzał przepuścić najmniejszej okazji do wypicia.

- Kiedy Barbara wracała z pracy, mąż i tak był na rauszu – pisał. - A to wciągnął butelkę przez okno na sznurku. A to robotnicy przeprowadzający remont bloku dostarczyli mu zapas trunków wysięgnikiem przez okno. Kiedyś Basia wraca z pracy i widzi następującą scenę: na korytarzu przed drzwiami siedzi rozparty na krześle Maklakiewicz (wygodne, wyściełane krzesło pożyczył od sąsiadów) z kieliszkiem w ręku, wizjer zdemontowany, a przez rurkę prosto z butelki pije wódkę jej mąż za zamkniętymi drzwiami. Taką sobie panowie urządzili biesiadę. Oczywiście zrobiła im wielką awanturę, jak zwykle. Ale to niewiele dało.

6 / 10

''W poniedziałek mamy wolne''

Obraz
© PAP

Uzależnienie od alkoholu przywiodło jednak Himilsbacha do śmierci – zapił się podczas jednej z libacji i jego organizm nie wytrzymał. Jeszcze tragiczniejsze były losy jego przyjaciela Zdzisława Maklakiewicza, który po jednej z suto zakrapianych imprez został pobity przez milicję i wkrótce zmarł w wyniku obrażeń.

Zanim jednak rozstał się ze światem, zasłynął jako znakomity aktor, doskonały kumpel do wypitki i człowiek z ogromnym poczuciem humoru. Choć pewnie nie wszystkim te jego żarty przypadły do gustu.

- Pyta mnie mamusia: „Zdzisiu, a co wy w tym teatrze właściwie robicie?” To ja tłumaczę mamusi: „Mamusiu! Przychodzimy rano na 10.00, od razu piwo, a o 12.00 na przerwie wódka, rozbieramy się do golasa i orgie, pijaństwo – tak do szóstej, potem trzeźwiejemy, gramy przedstawienie do 22.00, znowu wszyscy do golasa, wóda i seks zbiorowy, panie z panami, potem panie z paniami, panowie z panami i wszyscy razem, i wóda do rana, potem do domu, prysznic i na 10.00 na próbę… piwo o 12.00, wóda, do golasa i seks…” Mama (przerażona): „Zdzisiu! Dziecko drogie! I tak przez cały tydzień?” A ja: „Nie, no co też mama – w poniedziałek mamy wolne”.

7 / 10

''Trzy wódeczki''

Obraz
© EastNews

- Należał do bohemy, której dziś już nie ma. Jego luzacki styl życia, pozaekranowy wizerunek ironisty, gawędziarza i aranżera prześmiesznych sytuacji, a wreszcie przyjacielski duet z Janem Himilsbachem przesłoniły zalety jego aktorstwa oraz - to także warto mu oddać - zalety charakteru. Był człowiekiem wielorakich zainteresowań – pisała o Maklakiewiczu Barbara Kaźmierczak.

O tym „luźnym” stylu życia mógł się też przekonać pewien kelner z warszawskiej restauracji, do której Maklakiewicz wszedł z Himilsbachem i psem. Kelner, oburzony, wskazał na psa, pytając: „Co to jest?”.

- Też nie mamy pojęcia – odpowiedział mu „Maklak”. - Siedział tu, jak weszliśmy. Zapytaliśmy się, czy możemy się przysiąść. Pozwolił. A teraz pan poda trzy wódeczki.

8 / 10

''Był moczymordą''

Obraz
© EastNews

Innym znajomym Himilsbacha był „Wesoły Romek” z "Misia" Stanisława Barei, jedna z najbardziej tajemniczych ekranowych postaci. Przez lata krążyły plotki o tym, kim jest; niewielu znało nawet jego imię i nazwisko. Dopiero śledztwo dziennikarza Macieja Miłosza z Życia Warszawy pozwoliło poznać odpowiedzi na te pytania.

"Romek" tak naprawdę nazywał się Zbigniew Bartosiewicz i przyszedł na świat 2 stycznia 1930 roku na warszawskiej Pradze. Pracował również jako dziennikarz Expresu Wieczornego, ale wyrzucono go z redakcji, gdy wyszło na jaw, że wszystkie prowadzone przez niego interwencje dotyczyły… jego osoby.

- Miał talent. Był moczymordą, ale nie sposób go było nie lubić – mówiono o nim.

9 / 10

Dzień zaczynał od wódki

Obraz
© EastNews

Bartosiewicz wiedział jednak, jak korzystać z życia. Wraz ze swoimi nieodłącznymi kompanami – wśród których znajdowali się Himilsbach i Grochowiak – byli znani większości warszawskich barmanów, a ich szalone eskapady szlakiem stołecznych knajp przeszły do legendy.

Nie zależało mu na pieniądzach, wszystko szybko wydawał, a dzień zaczynał od... pół litra. Był jednak również niezwykle utalentowany, przyjaciele zapamiętali go jako artystę, gawędziarza, który swoje wiersze i piosenki spisywał na serwetkach w barach.

Zmarł w wieku 67 lat – na klatce schodowej dostał ataku padaczki alkoholowej.

10 / 10

Pieczeniarz i żigolak

Obraz
© EastNews

Tragicznie skończył inny "rozrabiaka" PRL-u, Wojciech Frykowski. W Polsce zasłynął jako podrywacz i lekkoduch, który nade wszystko lubił imprezy, zwłaszcza te kilkudniowe, i kobiety. Udało mu się uwieść chociażby Agnieszkę Osiecką.

W poszukiwaniu szczęścia – i zabawy – wyjechał do Stanów. Tam znowu oddawał się rozpuście, piciu, zaczął zażywać narkotyki. Gdy brakowało mu pieniędzy, szukał pomocy u swojego przyjaciela, Romana Polańskiego, ale żadna praca mu nie pasowała. „Nie mam zamiaru wbijać gwoździ w jakieś pieprzone dechy", twierdził.

Frykowski został ochroniarzem Sharon Tate. Zginął zamordowany przez członków sekty Masona. (sm/gk/gol)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (119)